Reklama

Franciszka Maśluszczaka malowanie świata

Franciszek Maśluszczak mówi o sobie, że jest innomyślącym człowiekiem. Przerysowywanie, przemalowywanie byłoby szalenie nudne. Sztuka może uwierać, zastanawiać, być niewygodna.

Niedziela warszawska 16/2006

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Jego słowa są „śmiejące się”, z lekkim wschodnim zaśpiewem. Choć dotyczą spraw ważnych, ludzi, sztuki i życia, mają w środku jakąś radość, lekkość. Ucho chętnie je wyłapuje i co chwilę czuje się rozradowane. A może po prostu są kolorowe, jak jego obrazy? Żartuje, że malowanie jest nałogiem od lat. Ależ! Nałóg to zniewolenie, a sztuka domaga się wolności - więc lepiej chyba mówić o powołaniu.

Spacery z Janem Pawłem II

- Jan Paweł II mi się śni - mówi artysta. - Myślę, że jak każdemu Polakowi. Gdzieś przechodzę, razem spacerujemy po ogrodach, ale nie watykańskich: podkrakowskich, podzamojskich - wśród starych, pokręconych, dawnych odmian jabłoni, śliw, pokrzyw. Rozmawiamy o sztuce, poezji, artystach, malarstwie. Taki sen powtarzał się 10-15 razy. Miałem takie myśli: dlaczego tu nie ma ludzi?, dlaczego nikt nie widzi, że ja jestem z papieżem?
Naciągał na ramy płótna, gdy 16 października 1978 r. usłyszał, że mamy polskiego papieża. Nie było to dla niego zaskoczenie, przewidywał. Gdy tak szybko zmarł Jan Paweł I powiedział do żony: Zobaczysz, że wybiorą kogoś z Polski. - Nam się to należało, za naszą tradycję, wiarę i miejsce, jakie zajmujemy w Europie. Zawsze Włoch, Niemiec, a my jakby drugorzędni.
W Watykanie zachwycił się plafonem Kaplicy Sykstyńskiej. Stworzeniem świata Michała Anioła, już odnowionym przez Japończyków i Końcem świata, jeszcze ciemnym, przy którym dopiero stawiali rusztowania. Mógł więc zobaczyć słynne freski przed i po renowacji.
Gdy Jan Paweł II umierał malował IV stację drogi krzyżowej w kościele Wniebowstąpienia Pańskiego na warszawskim Ursynowie (ul. Stokłosy 101). - Bardzo to przeżyłem. Jakbym nie wierzył, że coś takiego może się stać. Zawsze wydawało mi się, że to będzie kiedyś, jeszcze nie teraz.
Droga krzyżowa to ostatnie jego duże dzieło. 14 malowideł 2 x 1,5 m, we wnękach kościoła, po prawej i lewej stronie. Zakończył dwa miesiące temu, po 1,5-rocznym wspinaniu się na rusztowania. - Jeszcze ona we mnie jest, w mojej psychice. Dominuje, choć wiem, że jest to cykl w jednym miejscu, który nie będzie zmieniany, przestawiany.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Kopiowy ołówek

Zaczęło się, gdy miał kilka lat. A to przemalował propagandowy obrazek Śpij przy otwartym oknie, który zobaczył w przychodni lekarskiej, a to sąsiada, znajomych, psa - wszystko, co otaczało. Nie bawił się z kolegami, nie palił skrętów, nie uczył gry w karty. Była to strata czasu, z której nic nie wynikało. - Popularny był wówczas dwukolorowy ołówek kopiowy: z jednej strony czerwony, z drugiej niebieski - wspomina malarz. - Trzeba było na niego pluć, żeby kolor dobrze się rozprowadził. Paletę miałem więc raczej ograniczoną. Gdy przemalowałem z gazety Bolesława Bieruta to babcia i dziadek powiedzieli: „O, ty chyba będziesz malarzem, jeśli tak go narysowałeś”. Był na okładce i dziecku się wydało, że to ktoś ważny.
Starszemu o dwa lata bratu, który już chodził do szkoły zazdrościł, że ma zeszyty, kolorowe rzeczy, ołówek. Podkradał mu farby, pędzelki. Wkładał palucha do „guzika” z akwareli i nakładał na kartkę. Niełatwo być malarzem, gdy się ma 5 lat. Dziecko jest obserwowane i oceniane przez rodziców, sąsiadów.
Gdy zaczął chodzić do szkoły rodzice przestrzegali: rysujesz, rysujesz, a uczyć się nie chcesz. Książek nie czytasz. Przestań rysować, tylko się ucz! Chował się przed ojcem i nauczycielami, by rysować. Zeszyty zapełniały się rysunkami.

Zamość miasto renesansu

Po szkole podstawowej spakował rysunki, rzeźby w kamieniu i drewnie i ruszył do Liceum Plastycznego w Zamościu, miasta położonego kilkadziesiąt kilometrów od Kotlic, miejsca urodzenia i dzieciństwa. Rozpoczęła się edukacja zgodna z wymarzonym kierunkiem. A Zamość to miasto wyjątkowe: renesans, pełno obrazów, rzeźb, pięknej architektury, portali, sztukaterii. Mnóstwo kościołów. W tamtym czasie na Starówce było jeszcze ZOO: niezbyt wielkie, ale z podstawowymi gatunkami zwierząt, ptaków, ryb. Podpatrywał, malował. Na stole miał postawiony kantem drugi stół, który służył jako sztaluga.
Po maturze nie odważył się zdawać do Krakowa. Wydało mu się, że w tym mieście panuje absolut: Akademia, Wyspiański, Młoda Polska... Trzeba być naprawdę dobrym, żeby się tam dostać. Takim się nie czuł. Nauczyciele radzili Łódź, Toruń. Złożył prace w Warszawie i dostał się za pierwszym razem.

Reklama

Samodzielny, bez chałtur

Student Franciszek Maśluszczak chciał być samodzielny, dawać sobie radę samemu. Tymczasem nad artystami w tamtym czasie wisiała groźba chałtur: malowania plansz na 1 maja, 22 lipca, transparentów Frontu Jedności Narodowej itp. Nie chciał tego robić. Wpadł na pomysł, że zostanie satyrykiem, bo innych rysunków gazety wtedy nie przyjmowały. Zrobił więc 150-200 rysunków, plik wysokości 30 cm, i ruszył po warszawskich redakcjach. …nikt nic nie przyjął. Dopiero po trzecim semestrze profesor zgodził się, by przy wystawie semestralnej powiesić niektóre z tych rysunków. Zainteresowało się nimi pismo Ty i ja i tak się zaczęło. Potem drukowały je Szpilki, Polityka, Literatura. Doszły ilustracje okładek książek. Zarabiał mniej, ale czuł się dowartościowany. Nie malował literek „ku czci”.
Zaszufladkowano go do rysowników satyrycznych: Mleczko, Krauze, Dudziński, Franciszek Maśluszczak. Wprawdzie rysunkowi dużo zawdzięczał - trzeba było przekazać treść, pomysł, konieczna była synteza - ale to męczyło. Po dyplomie z rysunkiem satyrycznym zerwał. - Niektórzy do dziś pamiętają mnie z tamtego okresu - mówi. - Moje rysunki widuję w antykwariatach, gdzie osiągają niezłą cenę, bo ich z redakcji nie odbierałem.
W latach 60. i 70. kilkakrotnie brał udział w wystawach sztuki sakralnej w kościele św. Anny w Warszawie. Otwierał je prymas Stefan Wyszyński. Ma nawet w jednej z jego książek osobiste podziękowanie. Później, nie wiedząc dlaczego, w redakcjach mówiono: Niech pan sobie idzie, od pana rysunków nie przyjmujemy.

Jest rzep

Dobry obraz to nie tylko dopracowany pod względem malarskim, strukturalnym, z odpowiednią fakturę. Musi mieć jeszcze to coś, co człowieka pociąga, zanęca. Rzep, który trzyma - jak w każdej sztuce.
Wędrując po świecie i oglądając w oryginałach dzieła twórców włoskich, niemieckich, hiszpańskich, greckich i meksykańskich fascynuje się tym, co ludzie wykreowali. Oko bowiem widzi inaczej niż kamera. W głowie artysty jest nieskończony żywioł tworzenia, dociekania, fascynacji. Próba zapisania tego, co wie i umie zrobić. To daje pewną osobność. - W dziełach Michała Anioła najciekawsze jest to, co nie ma dosłowności. Są pewne deformacje, przerysowania, symbolika. Czy ktokolwiek wie, jak powinno być? Nie ma takiego pedagoga, człowieka, który z całą pewnością mógłby powiedzieć, jak powinno wyglądać dzieło sztuki.
Opowiada, że niekiedy rysunek lub obraz wychodzi od pierwszego uderzenia pędzla. Bardzo dobrze się zaczyna: ciach, ciach i kończy genialnie. A czasami trudno wystartować. Na czystej płaszczyźnie są punkty, które nie pozwalają ruszyć z miejsca. Widoczne to jest także np. w rysunkach Leonarda da Vinci albo Rembrandta. Na małych karteluszkach zaczyna szkic, który z tego miejsca nie chce ruszyć. Zaczyna w innym, o to samo mu chodzi, i dopiero tam go dopełnia. Coś takiego istnieje w każdym miejscu, człowiek musi się poddać intuicji.
Obrazy Maśluszczaka są jasne. Nie jest to jakaś maniera, po prostu nie umie malować na czarno i ponuro. Tylko czasami doda do żółci kroplę czerni, żeby nie fluoryzowała, by ją przełamać w świetlistą zieleń. Tworzy wszędzie. Woli szkic z jakiegoś miejsca, niż widokówkę, bo zapamiętuje emocje. W Grecji, gdzie był wiele razy i także odniósł duży sukces, początkowo miał za dużo ugrów i brązów, a za mało kobaltów i błękitów. Ale to te kolory pozwoliły uchwycić nastrój tego kraju. Przyznaje, że lubi błękity, zielenie, żółcie.

2006-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Warszawa: 16 maja główne obchody ku czci patrona Polski św. Andrzeja Boboli

2024-05-09 21:57

[ TEMATY ]

św. Andrzej Bobola

Monika Książek

Główne obchody ku czci św. Andrzeja Boboli, patrona Polski i metropolii warszawskiej, odbędą się 16 maja. Mszę św. z tej okazji w sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie o godz. 18.00 odprawi metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz.

W sanktuarium św. Andrzeja Boboli na Mokotowie, które ma charakter narodowy, spoczywają zachowane w całości relikwie tego męczennika.

CZYTAJ DALEJ

Rozpoczął się proces beatyfikacyjny Sługi Bożej Heleny Kmieć

2024-05-10 14:00

[ TEMATY ]

Helena Kmieć

BP Archidiecezji Krakowskiej

Uroczystość w kaplicy Domu Arcybiskupów Krakowskich rozpoczęła się krótką modlitwą. Abp Marek Jędraszewski, metropolita krakowski powołał trybunał do przeprowadzenia procesu beatyfikacyjnego Sługi Bożej Heleny Kmieć, wiernej świeckiej. W jego skład weszli: ks. dr Andrzej Scąber – delegat arcybiskupa, ks. mgr lic. Paweł Ochocki – promotor sprawiedliwości, ks. mgr lic. Michał Mroszczak – notariusz, ks. mgr lic. Krzysztof Korba – notariusz pomocniczy, ks. mgr Adam Ziółkowski SDS – notariusz pomocniczy.

Następnie postulator sprawy, ks. dr Paweł Wróbel SDS zwrócił się do arcybiskupa i członków trybunału o rozpoczęcie i przeprowadzenie procesu oraz przedstawił zgromadzonym postać Sługi Bożej. – Wychowanie w głęboko wierzącej rodzinie skutkowało życiem w atmosferze stałego kontaktu z Bogiem – mówił postulator przywołując zaangażowanie Heleny w życie wspólnot religijnych od wczesnego dzieciństwa. Zwrócił uwagę na zdolności intelektualne i różnorodne talenty kandydatki na ołtarze. Studiowała inżynierię chemiczną na Politechnice Śląskiej w języku angielskim oraz uczyła się w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Gliwicach.

CZYTAJ DALEJ

Oddane w opiekę Niepokalanej

2024-05-10 13:13

Archiwum prywatne

Uroczystość niepokalanego Poczęcia NMP 8 grudnia ub.r. to oficjalne zawiązanie wspólnoty DSM

Uroczystość niepokalanego Poczęcia NMP 8 grudnia ub.r. to oficjalne zawiązanie wspólnoty DSM

W parafii Najświętszej Maryi Panny Matki Pocieszenia we Wrocławiu działa Dziewczęca Służba Maryjna (DSM). Prowadzi ją s. M. Laureta Turek ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej.

– Duchowość Zgromadzenia, do którego przynależę, jak już wskazuje sama jego nazwa, jest „przepojona duchem Maryi, Służebnicy Pańskiej”. Matka Boża najgłębiej wniknęła w tajemnice Chrystusa i żyła Jego życiem. To właśnie Ona na Boże wezwanie odpowiedziała z prostotą i pełnym zaufaniem: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa” – mówi s. M. Laureta i podkreśla, że założyciel zgromadzenia bł. Edmund Bojanowski w sposób szczególny umiłował Maryję. Krocząc Jej śladami, miał przekonanie, że Maryja jest najpewniejszą drogą prowadzącą do Jezusa. – Dlatego powierzył nas, Służebniczki w Jej ramiona, czyniąc Ją główną patronką Zgromadzenia – mówi siostra.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję