To opowieść o sile wiary, nadziei i miłości. O ludziach, którzy łapią Pana Boga za nogi, a Ten odpowiada. Posyła swoich Aniołów i wybawia od śmierci.
Pamiętna wyprawa
Jest piękna, słoneczna niedziela 9 września 2012 r. Marian Paluch, profesor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, przed rozpoczęciem roku akademickiego zabiera rodzinę w ukochane Tatry. Chce pokazać synowej Beacie wyjątkowo malowniczą trasę. W całodniowej wyprawie biorą udział także syn Karol i brat synowej Mariusz. Wyjeżdżają kolejką na Kasprowy, stamtąd ruszają na Czerwone Wierchy. Około godz. 15 zdobywają Małołączniaka (2096 m. n.p.m.). Tam odmawiają Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Wędrując, młodzi robią mnóstwo zdjęć, rozkoszując się widokiem gór.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Marian myśli o żonie, Krystynie, z którą niedawno obchodzili 41. rocznicę ślubu. Schyla się po kamyki, które kształtem przypominają serce. - Schodziliśmy do Doliny Kościeliskiej - opowiada - Spieszyłem się, bo chciałem, żeby młodzi poszli na wieczorną Mszę św., ja sam byłem już rano w kościele. Pamiętam jeszcze, jak zamoczyliśmy nogi w lodowatej wodzie, a potem szliśmy w kierunku ławeczek, by chwilę odpocząć. Dochodzimy do ławki …i tu mi się film urywa.
Pierwszy cud
Reklama
Z całodniowej wycieczki wysokogórskiej w Tatrach Zachodnich do Doliny Kościeliskiej schodzi właśnie dr Roman Mazik, chirurg ze szpitala w Zakopanem, doświadczony himalaista, lekarz wypraw na ośmiotysięczniki w Himalajach i Karakorum: - W odległości ok. 20-30 metrów dostrzegam zgromadzenie ludzi, którzy wykonują gwałtowne ruchy - relacjonuje dr Mazik - Podbiegam. Na ławce leży starszy mężczyzna. Ma wygląd człowieka umierającego: sinica, bezdech i całkowite zatrzymanie krążenia. Pytam ludzi, ile to trwa. Mówią, że chwilę. Podejmuję pełną akcję reanimacyjną - masaż serca i oddychanie metodą usta-usta. W międzyczasie wymuszam, żeby wezwano R-kę. Po ok. 25-30 minutach przyjeżdża karetka, ale nie R-ka, tylko zwykła, która akurat wiezie pacjenta do szpitala. Mogę jednak wykorzystać sprzęt do resuscytacji, w tym defibrylator. Pierwszy impuls nie przywraca akcji serca, ale za drugim razem udaje się. Gdy przyjeżdża R-ka, pacjent jest już zaintubowany i ma przywrócony własny rytm serca. W końcu mogę odetchnąć, bo sam już traciłem siły. To druga, poza szpitalem, skuteczna reanimacja, którą prowadziłem. Kiedyś umarł mi na rękach mój przyjaciel w górach. Patrząc na stan pana Mariana, krytycznie oceniałem jego szanse. Podjąłem akcję z nadzieją, że to wszystko ma sens, ale mogło być tragicznie. Bez reanimacji na 100 proc. był skazany na śmierć. To był rozległy zawał.
Drugi cud
- Ok. godz. 17. odbieram telefon, że mąż stracił przytomność. Roztrzęsiona, pakuję najpotrzebniejsze rzeczy, które mogą się przydać w szpitalu i natychmiast jedziemy do Zakopanego. Na miejscu okazuje się, że mąż jest już po założenia stentów i leży na OIOM-ie - mówi Krystyna. W szpitalu oddają jej rzeczy męża. W kieszeniach jego ubrań znajduje kamyczki w kształcie serca i kilka różańców. To ulubiona modlitwa Mariana...
Lekarze obawiają się, że nawet jeśli pacjent przeżyje, jego głowa nie będzie sprawna, może nie rozpoznawać nawet najbliższych. - Pierwsze zdanie taty po przebudzeniu: „Macie strasznie niewygodne łóżka, będę miał odleżyny”, co było dość dziwne, bo tata raczej nie narzeka. A drugie zdanie, znajomi księża twierdzą, że mogłoby się nadawać na medytację dla małżonków, brzmiało: „Gdzie jest moja żona?” - uśmiecha się Justyna, córka Krystyny i Mariana. Ordynator Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii, by zbadać sprawność umysłu pacjenta, poddał go testowi. Poprosił, by wymienił po kolei imiona swoich dzieci. A że Marian ma ich ośmioro i wszystkie pamiętał, egzamin zdał.
Reklama
- Po niedotlenieniu mózgu powyżej 3-4 minut następuje śmierć jego komórek. To, że pan Marian nie ma żadnych ubytków intelektualnych, oznacza, że moja praca nie poszła na darmo. Dzięki masażowi serca krew płynęła do mózgu i innych narządów - wyjaśnia doktor Mazik. - „Uratował go ten z góry!” - powiedział ktoś z personelu medycznego, mając na myśli pracującego na piętrze lekarza. Jesteśmy mu ogromnie wdzięczni, wierzmy, że działał przez niego Ktoś jeszcze…- mówi Justyna.
Modlitwa o kolejne cuda
To jeszcze nie był happy end. Wkrótce wdziera się zapalenie płuc, stan pacjenta jest krytyczny. - Czy mamy jakieś szanse? - pyta rodzina. - A po co byśmy to wszystko robili, gdyby ich nie było? - mówi ordynator z Zakopanego, walcząc o przyjęcie pacjenta na kardiochirurgię do Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II. Po 3 tygodniach od wypadku Marian zostaje przewieziony do krakowskiej placówki, gdzie na Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii przez 2 miesiące jest zależny od respiratora. Tamtejsi lekarze nie dają już rodzinie nadziei.
Tymczasem bliscy zamawiają Msze św. dziękczynne za ocalenie życia z prośbą o pełny powrót do zdrowa. Modli się rodzina, kapłani, przyjaciele, wspólnoty, koledzy z pracy i studenci, dzieci z rzeszowskiego przedszkola… - Już 10 września zaczęłam odmawiać nowennę pompejańską za tatę - wspomina Justyna - Mama natychmiast dołączyła. Mówiłyśmy ją razem, ze łzami, przed ikonami podarowanymi z okazji 40-lecia małżeństwa rodziców. Przez 54 dni odmawiałyśmy cały różaniec.
Reklama
Kobiety prosiły także o wstawiennictwo świętych, zwłaszcza bł. Jana Pawła II, którego relikwie przywiózł Marianowi do szpitala zaprzyjaźniony kapłan, ks. Tadeusz Kasperek. - Był taki moment, że nawet księża nie wierzyli, że z tego można wyjść - mówi córka. - Wtedy na tablicy w krakowskim szpitalu dostrzegłam słowa Papieża: „Ducha nie gaście, nadziei nie traćcie”. Rozszerzałyśmy naszą „Litanię do Wszystkich Świętych”, prosiłyśmy o pomoc również Aniołów i …działy się cuda.
Gdy przychodzą Aniołowie
- Byłam w pracy, już po dyżurze. Rozmawiam przez telefon z lekarzem, cała zapłakana - opowiada Justyna - Słyszę, że ktoś jeszcze przyszedł do kancelarii. Był to wysoki mężczyzna. Pytam, czego sobie życzy. „Ja bardzo przepraszam, ale słyszałem pani rozmowę, chciałbym pomóc”. „Proszę pana, nie da się pomóc”. Nalegał. Wzięłam jego numer telefonu, pewna, że i tak nie skorzystam. Po jakimś czasie sytuacja z tatą jeszcze bardziej się skomplikowała. A że wcześniej modliłam się, mówiąc Panu Bogu, że skoro w Starym Testamencie zesłał Tobiaszowi Anioła, to ja też bardzo o niego proszę... Zadzwoniłam. W poniedziałek rano ten Anioł był w szpitalu, a sytuacja wyraźnie się poprawiła.
Kolejna niezwykła interwencja ma miejsce w drugim miesiącu pobytu w krakowskim szpitalu. Marian przechodzi wstrząs septyczny i znów jest bliski śmierci. - „Jak tata?” - pyta ks. Bolesław Karcz, który wpadł na chwilę do kancelarii. „Nie najlepiej”. „Podajcie mu TFX”. „A co to jest?”. „Wstukajcie w wyszukiwarkę” - relacjonuje rozmowę Justyna.
W domu Krystyna przypomina sobie, że to lek, który wzmacnia system immunologiczny. Dzwoni do prof. Gabriela Turowskiego z pytaniem, czy w sytuacji męża można podać TFX. Immunolog, który ratował życie Ojcu Świętemu po zamachu na Placu św. Piotra, odpowiada, że tak, oczywiście.
Ponowne narodziny
Reklama
To było spektakularne podnoszenie się. W 4 dniu podawania leku Marian został odpięty całkowicie od respiratora, w 9 dniu odłączono tlen. - „Marian, zmartwychwstałeś!” - mówi zaprzyjaźniony kapłan, gdy słyszy mój głos w słuchawce - wspomina uzdrowiony 70-latek. Uważa, że 9 września ubiegłego roku urodził się po raz drugi: - Wiem, że uratował mnie Pan Bóg. To był na pewno cud! I to kilkakrotny.
Cała rodzina nie kryje wdzięczności wobec wszystkich, którzy wspierali ją w trudnych chwilach, modlitwą, opieką medyczną, duszpasterską oraz darem krwi. - Gdy mąż mógł już mówić, pytał: „Po co to się stało?”. Jedna z odpowiedzi brzmiała: „Przyjaciółka Dominiki uratowana” - opowiada pani Krystyna. - Przyjaciółka najstarszej córki, gdy tylko usłyszała, że potrzebna jest krew, poszła do stacji krwiodawstwa. Zapytano ją: „Ile chce pani oddać?”, a ona: „A ile można?”. Oddała 900 mililitrów! Jak się potem okazało, ta krew nikomu się nie przydała. Wykryto u niej żółtaczkę typu C. Podjęła leczenie. Jej dobroduszny gest, pomógł uchronić ją samą i jej rodzinę.
Marian wspomina także wieczerzę wigilijną w szpitalu Jana Pawła II, którą pomógł poprowadzić „po katolicku”: - Pewien starszy człowiek miał łzy w oczach. Żona dodaje: - Zbieramy te „perełki”. Mąż kiedyś powiedział, że gdyby mnie nie spotkał, to by został księdzem. No to teraz „robił za księdza” - kilka osób „odprowadził” na OIOM-ie, był pierwszym, który je omadlał...
Krakowski profesor obecnie marzy o wydaniu kolejnej książki. Roboczy tytuł: „Matematyka bezstresowa dla każdego, w życiu codziennym i w technice”. - Będzie taka gruba, jak ta - naukowiec prezentuje publikację „Mechanika budowli. Teoria i przykłady”, dzięki której Wydawnictwa AGH w ubiegłym roku wygrały konkurs na Targach Książki w Krakowie. Wiadomość o nagrodzie dodała autorowi sił, gdy walczył o życie. Bo praca naukowa, to druga, po rodzinie, pasja Mariana Palucha. W ciągu 46 lat wykładania na Politechnice Krakowskiej i AGH uczył przyszłych inżynierów projektowania, dając teoretyczne podstawy oparte na matematyce.
* * *
Na koniec naszego spotkania mój rozmówca dodaje: - Chciałbym, żeby ten artykuł dał ludziom do myślenia. Po 131 dniach spędzonych w szpitalu mogę stwierdzić, że prawdziwa miłość wymaga ofiary, a więc cierpienia. Ważne, by je połączyć z cierpieniem Jezusa i ofiarować je Jemu. Chorzy tak bardzo potrzebują trwałej bliskości osoby zdolnej kochać nieustannie, niezależnie od pogody, zmęczenia, trudności dnia codziennego. Doświadczyłem tego od ukochanej żony Krysi, dzieci i tak wielu przyjaciół. Moja choroba nauczyła mnie, jak ważna jest modlitwa wstawiennicza. Chciałbym, by ludzie ufali, że Bóg spełni to, o co z wiarą Go poproszą.