Pamiętam szczególne święta Bożego Narodzenia, przeżywane w wojsku kilka lat temu, w jednostce nieopodal granicy polsko-niemieckiej, kilkadziesiąt kilometrów od Kołobrzegu. Dziwne to były Święta, po raz pierwszy spędzone pośród obcych ludzi, z dala od rodziny. Armia zorganizowała poborowym Wigilię. W wieczerzy brała udział połowa jednostki: drogą losowania druga połowa pojechała na Wigilię do domów. My, spędzający Święta w jednostce, mieliśmy być w domach na Sylwestra.
Pamiętam specyficzną atmosferę żołnierskiej Wigilii, radosną i smutną jednocześnie. Przyszliśmy do wielkiej sali gimnastycznej w grupie liczącej kilkanaście plutonów (około 200 osób). Obecni byli przedstawiciele dowództwa jednostki oraz ksiądz kapelan, który przed rozpoczęciem wieczerzy wigilijnej odmówił modlitwę. Nie zabrakło, oczywiście, opłatka. Stworzono nam warunki, które miały przypominać domową atmosferę. Były zatem białe obrusy i prawdziwe sztućce (a nie tzw. niezbędniki), był czerwony barszcz z uszkami oraz inne potrawy tradycyjnie serwowane podczas Wigilii. Dla wszystkich chyba żołnierzy, a na pewno dla mnie, tak przygotowana Wigilia była pozytywnym zaskoczeniem. Przywykliśmy do trudnego, wojskowego życia, tym bardziej więc zdziwiła nas i uradowała taka odmiana.
Były to jedyne w swoim rodzaju święta Bożego Narodzenia, pełne zadumy, przemyśleń i tęsknoty za rodziną. W ich trakcie napisałem więcej listów niż w jakimkolwiek innym okresie służby w wojsku. Nauczyły jednak doceniać, jak wielką wartością jest bycie wśród najbliższych i sama ich obecność. T.S.
Pomóż w rozwoju naszego portalu