WIESŁAWA LEWANDOWSKA: W całej swej karierze wojskowej, naukowej i eksperckiej pozostaje Pan niezmiennie surowym krytykiem, jeśli chodzi o stan bezpieczeństwa narodowego III RP. Dwa lata temu w rozmowie z „Niedzielą” postawił Pan bardzo niepopularną i krytykowaną tezę, że my tu, w Polsce, wciąż tylko śpimy i śnimy o tym, że jesteśmy bezpieczni... Czy obudziliśmy się wreszcie?
DR GRZEGORZ KWAŚNIAK: Myślę, że naród już się chyba budzi, ale największym problemem są obecnie sprawujące w Polsce władzę lewicowo-liberalne elity, które pomimo tego, że widzą, co się dzieje, z różnych względów nie potrafią wyciągnąć prawidłowych wniosków i podjąć skutecznych działań.
W swych publikacjach, poczynając od 2005 r., ostro krytykuje Pan lekkomyślne i beztroskie podejście kolejnych rządów do spraw bezpieczeństwa państwa; utrzymuje Pan, że to chaotycznie narastający i pogłębiający się proces. Od którego momentu można mówić o naprawdę realnym zagrożeniu dla naszego bezpieczeństwa?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Uważam, że zagrożenie naszego bezpieczeństwa zaczęło narastać już od początku roku 2000, i to pomimo wstąpienia Polski do NATO, a może właśnie z tego powodu, ponieważ właśnie wtedy zapanowało usypiające nas poczucie bezpieczeństwa, wynikające z przekonania, że sojusznicy zawsze nas obronią. Bezcelowa jest zatem jakakolwiek własna aktywność zmierzająca do budowy swojego bezpieczeństwa militarnego. W 2009 r., jako pracownik Akademii Obrony Narodowej, naraziłem się już ostatecznie, publikując w „Rzeczpospolitej” artykuł pt. „Polska armia nie istnieje”. Niestety, dzisiaj ta sytuacja jest jeszcze gorsza... To, co wtedy napisałem choć zostałem odsądzony od czci i wiary i musiałem odejść z wojska dziś potwierdza się w zupełności.
I wciąż wygląda to tak, jakby nikomu z rządzących nie zależało na silnej armii, na obronie kraju?!
Prawdę powiedziawszy, nie mieliśmy w III RP, z wyjątkiem Romualda Szeremietiewa, naprawdę kompetentnych i zarazem odważnych ministrów obrony narodowej. Ostatnio minister Tomasz Siemoniak razem z Biurem Bezpieczeństwa Narodowego próbują wprawdzie robić coś w tym zakresie, ale z zaskakująco miernym skutkiem. Można odnieść wrażenie, że szumnie zapowiadane działania niezbyt im się udają.
Bo i sam naród się ich nie domaga... A szef BBN dopiero po „ukraińskiej lekcji” mówi o potrzebie budzenia obronnego patriotyzmu Polaków poprzez wspomaganie patriotyczno-militarnych organizacji, dotąd raczej niecieszących się choćby symbolicznym wsparciem obecnego rządu.
Nadal nie wierzę w jakąkolwiek przychylność dla tego rodzaju obywatelskich inicjatyw ze strony rządu Platformy Obywatelskiej. Jak zwykle może pojawić się co najwyżej kilka pozornych działań podporządkowanych poprawianiu wizerunku samego rządu, jednak jestem o tym przekonany akurat tej władzy zupełnie nie zależy na jakichkolwiek obywatelskich inicjatywach, wręcz przeciwnie: nie chce i boi się ich.
Nie chce zatem zorganizowanej przez samych obywateli obrony terytorialnej kraju?
Reklama
Obrona terytorialna jest silną formą samoorganizacji społeczeństwa, a rząd Donalda Tuska boi się własnego narodu i podejmuje działania polegające raczej na rozbijaniu, dzieleniu narodu niż na integrowaniu i wspieraniu społecznej aktywności, bo a nuż obróci się ona przeciwko rządowi... Nie jest więc dziś możliwe, aby np. system pododdziałów strzeleckich mógł w sposób zintegrowany funkcjonować w skali całego kraju, choć lokalnie mamy wiele naprawdę wspaniałych tego typu patriotyczno-paramilitarnych grup. Wszystkie działają ku chwale ojczyzny prywatnie i na własny rachunek.
Generalnie biorąc, wydaje się, że patriotyzm nie jest cechą współczesnych młodych Polaków, którzy okazują raczej niechęć do wojska, a więc i do obrony kraju...
W tej sprawie mimo wszystko jestem optymistą. Uważam, że tej naszej, często zagubionej młodzieży trzeba tylko trochę pomóc, wskazać kierunek. Kłopot polega na tym, że nie wystarczą rozproszone drobne inicjatywy oddolne. Aby ów uśpiony patriotyzm mógł się w razie potrzeby przerodzić w siłę obronną, potrzebna jest polityczna wola oraz konkretne działania rządu, reanimujące społeczną gotowość do obrony kraju. Szczerze powiedziawszy, bardziej wierzę w spontaniczną gotowość obronną narodu niż w przygotowywane przez nasze władze systemy obrony kraju...
Jako specjalista w zakresie strategicznego zarządzania bezpieczeństwem narodowym jest Pan bardzo surowym krytykiem obecnego stanu bezpieczeństwa Polski. Naprawdę niewiele zmieniło się na lepsze od czasu wstąpienia Polski do NATO?
Reklama
Nasze wstąpienie do NATO, oczywiście, przyniosło wiele korzyści, ale też i to złudne, naiwne poczucie bezpieczeństwa, prowadzące do swoistego „rozleniwienia” elit politycznych, które przecież powinny dostrzec złożoność sytuacji, obiektywnie ocenić zarówno samo NATO oraz zachodzące w nim zmiany, jak i nasze miejsce w tym sojuszu. Jednak polskie elity członkostwo w NATO potraktowały wyłącznie jako propagandę swego sukcesu i legitymizację swojej władzy. Dlatego też już przez 15 lat Polacy są zapewniani wyłącznie o tym, że wreszcie są naprawdę bezpieczni.
A jednak nie są...?
Okazuje się, że w Polsce zupełnie nie przejęto się faktem, iż sojusz w ostatnich kilku latach bardzo osłabił swe możliwości. Jego wiarygodność i wewnętrzna solidarność mocno osłabły. Tymczasem u nas wciąż króluje naiwna wiara, że „sojusznicy nas obronią”. O tym, że powinniśmy tę naiwność zastąpić realistycznym myśleniem, mówiłem już kilka lat temu, tymczasem dopiero 11 listopada ub.r. prezydent Bronisław Komorowski w swoim wystąpieniu ogłosił „doktrynę Komorowskiego”, czyli delikatnie zanegował tę naszą bezkrytyczną wiarę w sojuszników oraz naszą NATO-wską specjalizację, czyli polskie misje wojskowe.
Lepiej późno niż wcale.
Reklama
To prawda. Niemniej choć dostrzeżono problem i oficjalnie go obwieszczono, to jednak nadal trwa to rozleniwienie w podejściu do spraw bezpieczeństwa Polski nie podjęto żadnych konkretnych działań. Z początkiem tego roku np. weszła w życie reforma systemu kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi Rzeczypospolitej Polskiej, wprowadzająca rozwiązania typowe dla armii ekspedycyjnych, w których obowiązuje zastosowany właśnie w Polsce podział na dowództwo operacyjne i generalne. Dlaczego, skoro prezydent właśnie skrytykował ekspedycyjność? Czy więc nadal polska armia ma się przygotowywać przede wszystkim do misji zagranicznych, a nie do obrony własnego kraju?
To znaczy, że obrona własnego terytorium swoimi siłami w ogóle nie wchodzi w rachubę?
To znaczy tylko tyle, że nie ma nawet ogólnego pomysłu na to, jak bronić kraju, choć pojawia się coraz więcej przesłanek, że powinniśmy się do tego pilnie przygotowywać. Tymczasem zarówno gdy chodzi o wspomnianą reformę dowodzenia, jak i np. o zakupy uzbrojenia mamy wciąż jeden wielki chaos, w którym rządzi przypadek albo naciski lobbystów...
Czego trzeba, aby ten wojskowy chaos ustawić wreszcie w dwuszeregu?
Żeby skutecznie odbudować nasze bezpieczeństwo militarne, trzeba mieć jasną koncepcję obrony. Takiej koncepcji, niestety, nie ma!
Czy była kiedykolwiek w III RP?
Reklama
Wydaje się, że jedynym pomysłem alternatywnym w stosunku do z góry narzuconego i niezmiennie obowiązującego od 15 lat projektu tworzenia armii ekspedycyjnej była budowa wojsk obrony terytorialnej. Niestety, ten pomysł „niepoprawnych wojskowych” jest intensywnie sabotowany przez obecny rząd, mimo permanentnego braku lepszego rozwiązania. A przecież znakomitą okazją do wykreowania jakiegoś nowatorskiego projektu był niedawny przegląd bezpieczeństwa narodowego przeprowadzony przez BBN niestety, nic z niego nie wynikło. Teraz czekamy na od dawna odwlekany termin publikacji nowej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego. Obawiam się, że nadal nie będzie żadnych rewelacji...
Jest Pan autorem takiej alternatywnej, opozycyjnej strategii. Na czym, według Pana, powinna polegać dobra Strategia Bezpieczeństwa Narodowego dla Polski?
Na identyfikacji tzw. miękkich i twardych zagrożeń. Zagrożenia miękkie to te, które występują w czasie pokoju (np. działanie wrogiej agentury, niszczenie kultury i tradycji, wojna informacyjna). Ich zwalczanie nie jest trudne, nie jest tu potrzebna żadna pomoc NATO. Zagrożenia twarde (np. prowokowanie konfliktów, dokonywanie zamachów, uderzenia rakietowe i lotnicze) również w większości można zwalczać we własnym zakresie. Sojuszniczej pomocy musimy oczekiwać jedynie w przypadku bezpośredniego ataku zbrojnego na terytorium naszego kraju. Uważam jednak, że jeśli sami zdołamy uporać się z większością miękkich i twardych zagrożeń, to do tego najgorszego na pewno nie dojdzie, ponieważ Rosja w pierwszej kolejności wykorzystuje wewnętrzną słabość i bezradność swych ofiar.
Twierdzi Pan jednak, że dzisiejsza Polska a zwłaszcza jej elity polityczne i wojskowe zupełnie nie jest przygotowana, a nawet nie rozpoznaje wszystkich zagrożeń. I nawet po wydarzeniach za wschodnią granicą tkwi w błogostanie i letargu...
Reklama
Polska powinna była przebudzić się już co najmniej kilka lat temu, po rosyjskiej agresji na Gruzję w 2008 r., która była oczywistym wstępem do dalszych kroków Rosji. Wtedy polskie elity rządzące wyśmiewały tego rodzaju obawy i oczerniały ludzi, którzy odważyli się je zgłaszać. Wydaje się, że dopiero teraz większość polskich polityków się obudziła, a społeczeństwo zrozumiało powagę sytuacji. Jednak podobnie jak przedtem, znowu zaczyna się polityczne wyciszanie problemu, minimalizowanie zagrożenia, uspokajanie społeczeństwa. Widać rządzący stwierdzili, że lepiej ukrywać jak najdłużej każdą groźną prawdę, niż ponieść polityczne straty.
I teraz, jak chyba nigdy dotąd, cała nasza strategia obronna, całe bezpieczeństwo narodowe opiera się na tych sojuszach, z których polscy politycy są tym bardziej dumni, tym bardziej mają okazję podkreślać swe zasługi w dziele ich zawarcia.
Obawiam się, że nasi politycy pokładają zbyt wielkie nadzieje w Ameryce i w dyplomacji europejskiej, że nie chcą dostrzegać lub wprost lekceważą grę globalnych interesów ponad naszymi regionalnymi głowami... Po doświadczeniu Ukrainy jest wszakże pewna nadzieja, że reset amerykańsko-rosyjski zostanie wyhamowany i Amerykanie jednak zainteresują się nieco bardziej Europą Środkowo-Wschodnią. Oczywiście, nie ma co do tego żadnych gwarancji...
Może jednak możemy liczyć na bardziej realne wsparcie, gdy zajdzie realna potrzeba?
Reklama
W sytuacji, gdy amerykańskie siły wycofały się już przecież z Europy i ponoć pozostał już tylko jeden ciężki batalion czołgów w Niemczech, ewentualna pomoc musiałaby przypłynąć z samej Ameryki, co zajęłoby 2-3 miesiące. Mimo to elity wciąż łudzą naród realnością i skutecznością sojuszniczej pomocy, zaniedbując własne przygotowania do obrony kraju. W Polsce nawet dziś, gdy sytuacja tego wymaga, nie dyskutuje się, nie rozmawia o bezpieczeństwie kraju, nie szuka się własnych rozwiązań. Rządzący po prostu nie potrafią, a może nie chcą zajmować się obronnością i bezpieczeństwem Polski...
Dlaczego III RP nie zdołała się dorobić własnej strategii obronnej?
Dlatego, że bezkrytycznie i naiwnie liczy na wsparcie sojuszników. Ostatnie oryginalnie polskie prace dotyczące polskiej obronności powstały w II RP w latach 30. ubiegłego wieku, a w dzisiejszej wolnej Polsce i to po 25 latach! dosłownie na palcach jednej ręki można by policzyć osoby zdolne do stworzenia podobnie fundamentalnych opracowań. Ani Akademia Obrony Narodowej, ani Sztab Generalny nie wykreowały ludzi zdolnych do wykonania tego rodzaju zadania.
Dlaczego?
Panujące w naszych siłach zbrojnych konformizm i nepotyzm powodują, że nasze elity wojskowe są bardzo słabe, a nowoczesna polska myśl obronna po prostu nie istnieje. Wprawdzie powstał niedawno Parlamentarny Zespół ds. Wojska Polskiego, ale skupia on głównie posłów opozycyjnych... Działa też Narodowe Centrum Studiów Strategicznych jako inicjatywa kilku prywatnych osób, które próbują poszukiwać jakichś sensownych koncepcji bezpieczeństwa militarnego Polski.
Jest to jednak, niestety, kolejna wyłącznie prywatna inicjatywa, która próbuje zastępować niesprawne i niechętne instytucje państwowe. I jak to już wielokrotnie w historii Polski bywało, obywatele muszą się bronić sami.
Reklama
Można by zatem ze smutkiem powiedzieć, że w III RP nie odrodziła się ani polska armia, ani polski system obronny?
Niestety, tak. Mamy dziś armię w stanie chaosu, którego nikt nie ogarnia, ani nawet nie chce ogarniać. Pozostaje tylko liczyć na najbliższe wybory parlamentarne i zdrowy rozsądek Polaków.
* * *
Dr Grzegorz Kwaśniak ekspert Narodowego Centrum Studiów Strategicznych, specjalista w zakresie strategicznego zarządzania bezpieczeństwem narodowym. Oficer rezerwy Wojska Polskiego