Reklama

Zdecydowani na wszystko

W ich oczach widać determinację. Są młodzi, pełni entuzjazmu, ciekawi świata i życzliwi ludziom. Chcą służyć. Unikają słowa: „powołanie”, raczej deklarują, że pragną z dala od Ojczyzny dawać świadectwo Chrystusowi. Pochodzą z różnych stron Polski. Najwięcej jest księży diecezjalnych, są także siostry zakonne, kapłani zakonni oraz świeccy, a właściwie świeckie, bo same kobiety. Jest też w tym gronie brat zakonny. Wszystkich łączy jeden cel: chcą pracować na misjach. W Centrum Formacji Misyjnej przy ul. Byszewskiej 1 na warszawskim Zaciszu do wyjazdu na misje przygotowuje się 30 osób

Niedziela Ogólnopolska 3/2015, str. 24-26

Archiwum Centrum Formacji Misyjnej

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Rozmowy z kandydatami na misjonarzy unaoczniają, jak ważna jest prasa katolicka, choć wysokością nakładu, z nielicznymi wyjątkami, przegrywa z laicką. Na zainteresowania niektórych słuchaczy Centrum Formacji Misyjnej duży wpływ wywarły bowiem czasopisma misyjne. Pochodzący z parafii konkatedralnej w Stalowej Woli ks. Mateusz Kusztyb został wychowany w bardzo religijnej rodzinie. Tata Stanisław to znany w tym mieście organista, młodszy brat Krystian także jest księdzem. W domu Kusztybów zawsze znajdowały się czasopisma misyjne, w tym „Misyjne Drogi”, wydawane przez oblatów w Poznaniu. To dzięki nim Mateusz zainteresował się misjami.

„Taki gość” opowiadał o misjach i co z tego wynikło

Czasopismo oblatów odegrało także ważną rolę w powołaniu misyjnym Agaty Szpulak z parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Opolu, choć, jak przyznaje, jako dziewczynka oglądała w „Misyjnych Drogach” tylko fotografie. Ale to wystarczyło, żeby połknąć misyjnego bakcyla.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Poważniejsze zainteresowanie misjami u obojga przyszło później i zostało pobudzone w podobny sposób. Proboszcz Mateusza – ks. prał. Edward Madej niezwykle poważnie traktuje misje, mówi o nich na kazaniach i zaprasza misjonarzy. W przypadku ks. Kusztyba nie było tak, że zachwycił się on kazaniem jakiegoś misjonarza i postanowił pójść w jego ślady. To był cały proces dochodzenia do świadomości, że misje to sprawa niezwykłej wagi dla Kościoła i że warto się im poświęcić. – To, co robił mój proboszcz, było dla mnie niezwykle ważne. Wspaniale, że są „tacy goście”, którzy potrafią rozbudzić zainteresowanie młodych misjami – mówi ks. Mateusz. Dlatego nie dziwił fakt, że po wstąpieniu do Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu został członkiem Koła Misyjnego.

Agata Szpulak poważnie zainteresowała się misjami w liceum. Kiedy usłyszała kazanie pewnego misjonarza, pomyślała po raz pierwszy: A może by pojechać na misje? Potem jednak podjęła studia pedagogiczne, po których rozpoczęła pracę w szkole. Wtedy powróciło pytanie: Czy mogłabym pojechać? Zaczęła coraz częściej o tym myśleć, nawiązała kontakt z ks. Stanisławem Kleinem, który pracował w Togo, a po powrocie do Polski został delegatem biskupa opolskiego ds. misji.

Kiedy Agata Szpulak podjęła ostateczną decyzję o zostaniu misjonarką i powiedziała o tym biskupowi opolskiemu Andrzejowi Czai, on nie tylko się zgodził, ale bardzo ucieszył.

Z wesołą jak szczygiełek s. Pauliną Kucią ze Zgromadzenia św. Elżbiety rzecz się miała inaczej. Misjami zainteresowała się bliżej w swojej wspólnocie zakonnej. Elżbietanki zapisały i nadal piszą piękną kartę w dziejach polskiej działalności misyjnej. To oczko w głowie obecnej przełożonej generalnej. Dlatego też elżbietanek w Centrum Formacji Misyjnej nie brakuje.

Wpływ na obudzenie powołania misyjnego s. Pauliny mieli misjonarze, którzy często odwiedzali klasztory tego zgromadzenia. O wyjeździe na misje pomyślała już w 2000 r. jako młodziutka zakonnica, jednak wahała się przed podjęciem ostatecznej decyzji. W pewnym momencie nawet się „zacięła”.

Reklama

– Jednak im bardziej odrzucałam tę myśl, tym bardziej byłam bombardowana ze wszystkich stron: a to wpadały mi w ręce gazetki i inne materiały misyjne, a to w rozmowach ten temat pojawiał się coraz częściej, a to przybywało spotkań z misjonarzami – wspomina okres swego hamletyzowania s. Paulina. W końcu napisała podanie o wyjazd do któregoś z krajów Ameryki Łacińskiej. – Jeśli Bóg tak chce, odpowiedź będzie pozytywna – rozumowała elżbietanka.

Wolą Boga było, aby s. Paulina wyjechała na misje. Władze zgromadzenia zdecydowały, że dołączy do trzech polskich elżbietanek pracujących w Paragwaju.

Jedyny w gronie obecnych słuchaczy Centrum Formacji Misyjnej brat zakonny – franciszkanin konwentualny Piotr Hryma podobnie jak s. Paulina zainteresował się misjami w zakonie. Po wstąpieniu do franciszkanów, w junioracie, uwielbiał słuchać opowieści misjonarzy i zapisał się do Sekcji Misyjnej, a następnie rozpoczął działalność w Sekretariacie Misyjnym Prowincji św. Antoniego i bł. Jakuba Strzemię.

Nie wszyscy słuchacze CFM wiedzą, co będą robić na misjach. Są jednak otwarci na to, co wskaże im Opatrzność. Mówią z przekonaniem, że muszą być zdecydowani na wszystko.

Trzeba jechać i już!

Reklama

Decyzja o wyjeździe na misje ks. Mateusza Kusztyba była bardzo przemyślana. Młody Polak zostanie rzucony na szerokie wody, bowiem biskup sandomierski Krzysztof Nitkiewicz posyła go do Botswany, gdzie Kościół katolicki dopiero raczkuje. Zaledwie od 16 lat w tym kraju, dwukrotnie większym od Polski i zamieszkiwanym jedynie przez 2 mln ludzi, istnieją struktury kościelne, na dodatek niepełne. Wikariatem apostolskim zawiaduje bp Franklyn Nubuasah, werbista, Ghańczyk. Ksiądz z Polski będzie pionierem, pierwszym kapłanem diecezjalnym na misjach w tym kraju, co bp. Nubuasaha napawa radością, ale też wprawia w zakłopotanie. Z rozbrajającą szczerością wyznaje: „Nie wiem, co robić. Nigdy nie miałem misjonarza”.

Botswana to trudny teren misyjny również dlatego, że katolicy stanowią tam zaledwie 6 proc. wszystkich chrześcijan. Do różnych denominacji chrześcijańskich w tym kraju należy dwie trzecie tutejszego społeczeństwa. Mówi się, że 40 proc. mieszkańców Botswany choruje na AIDS.

Br. Piotr Hryma, który z woli przełożonych wybiera się do Peru, nie zadręcza się pytaniami, co będzie robił na misjach. – Podejmę się wszystkiego, co nie jest związane z sakramentami, w czym będę pomocny kapłanom. Wszystko okaże się na miejscu – twierdzi br. Piotr. Na razie franciszkanin uczy się pilnie hiszpańskiego, uczęszcza na wykłady z misjologii i pochłania materiały poświęcone Peru.

Br. Piotr, podobnie jak Agata Szpulak, deklaruje, że chciałby pracować na misjach jak najdłużej, choć kontrakty misjonarzy świeckich z biskupami ordynariuszami zawierane są na 2-3 lata.

Agata, która wybiera się do Boliwii, w przeciwieństwie do Piotra wie, co będzie robić na misjach. Zostanie zatrudniona w internacie dla dzieci w okolicach Cochabamby, na wysokości prawie 3 tys. m.

Również z dziećmi pracować będzie s. Paulina. Ma się nimi opiekować w świetlicy, pilnować, by odrabiały lekcje. Będzie też pomagać w parafii.

Reklama

Przyszli misjonarze nie obawiają się trudnych warunków życia, niebezpieczeństw ze strony rabusiów czy lewackich partyzantów. Br. Piotr jedzie do kraju, gdzie 8 sierpnia 1991 r. terroryści z organizacji „Świetlisty Szlak” zamordowali dwóch polskich franciszkanów – o. Zbigniewa Strzałkowskiego i o. Michała Tomaszka, obecnie kandydatów na ołtarze. – Dziś w Peru jest bezpiecznie – zapewnia br. Hryma i dodaje, że jedyną obawą, jaką ma, jest to, czy będzie się mógł dobrze porozumieć z tubylcami. To również jest przedmiotem troski Agaty Szpulak, która dodaje, że obawia się samotności i tego, czy uda się jej zaadaptować do miejscowej kultury. Nie są to jednak problemy, które spędzają im sen z powiek, i oboje wierzą, że trudności uda im się pokonać.

Natomiast żadnych obaw nie ma s. Paulina. – Po prostu ufam Bogu. Trzeba jechać i już – mówi z przekonaniem elżbietanka.

Sposoby na „szok kulturalny”

W ośrodku przy ul. Byszewskiej 1 kandydaci na misjonarzy przygotowują się przez dziewięć miesięcy, od początku września do końca maja. Przechodzą gruntowną formację duchową, intelektualną oraz zdobywają wiedzę praktyczną, którą przekazują im doświadczeni misjonarze. Słuchają też wykładów z medycyny tropikalnej i uczą się języków. – Po takim przygotowaniu kandydat może od razu zacząć pracę na misjach – przekonuje dyrektor Centrum Formacji Misyjnej ks. Jan Fecko. Szef CFM, który w 1977 r. wyjechał z Wrocławia do pracy w Górnej Wolcie (dzisiejsze Burkina Faso), o takim komforcie nie mógł nawet marzyć. Za komuny nie było żadnego ośrodka przygotowującego misjonarzy, żadnych struktur, brakowało literatury. Dziś Kościół w Polsce kandydatowi na misjonarza może zapewnić wszechstronne przygotowanie, dzięki ofiarności wiernych, którzy wspierają CFM.

Reklama

– Jechałem w nieznane, nie miałem pojęcia, co to malaria, w Afryce zaskoczyła mnie ogromna wilgotność powietrza, miałem częste biegunki – wspomina ks. Fecko. Gdy po 15 latach wrócił do Europy, dziwił się, że można nie mieć biegunki, bo w Afryce dopada ona misjonarza niemal co tydzień. Obecnie każdy misjonarz wie, w jakich warunkach klimatycznych będzie pracował i co mu grozi. Wykładowcy w CFM uczulają wyjeżdżających zwłaszcza do Afryki i Ameryki Południowej na „szok kulturalny”. Ks. Fecko doznawał takiego uczucia na widok parafianek ubranych tylko od pasa w dół i dzieci biegających nago do okresu dojrzewania. W plemieniu Mossi zetknął się z poligamią. Pracował w wioskach, gdzie mieszkali jawni zawodowi złodzieje, o czym każdy doskonale wiedział. W takich warunkach głoszenie zasad moralności chrześcijańskiej było niezwykle trudne.

Jednak jeszcze ciężej mają misjonarze w miejscach, gdzie Ewangelia jest słabo albo w ogóle nieznana. Podczas pracy na Wybrzeżu Kości Słoniowej ks. Fecko miał pod opieką 180 wiosek, z czego tylko 74 były schrystianizowane.

Oczywiście, niemożliwe jest przygotowanie misjonarza na każde warunki. Doświadczenie będzie zdobywał w ciągu lat pracy, choć i tak nigdy nie posiądzie dostatecznej wiedzy o kraju, w którym pracuje. Nie będzie też w stanie porozumieć się ze wszystkimi, z którymi zetknie się w pracy misyjnej. – Są takie kraje, gdzie żyje kilkadziesiąt plemion, a każde z nich to inny język i inny świat – stwierdza obrazowo ksiądz dyrektor. Ale co tu mówić o problemie w skali całego kraju, skoro ks. Fecko tylko w swojej parafii miał pięć plemion, z których każde posługiwało się innym językiem. – To samo słowo w jednym języku oznacza błogosławieństwo, a w drugim przekleństwo – mówi. Od misjonarza wymaga się, aby posługiwał się przynajmniej językiem urzędowym kraju, do którego jedzie. Choć niektórzy mogą mieć na początku problemy z komunikowaniem się z tubylcami, to nie zdarzyło się, aby ktoś z powodu kłopotów językowych wrócił do kraju.

Misjonarze przyjeżdżający na urlopy do Ojczyzny albo powracający na stałe do kraju z uznaniem wypowiadają się o przydatności wiedzy zdobytej w warszawskim Centrum Formacji Misyjnej. Na znakomitą opinię ma też wpływ wspaniała, rodzinna atmosfera panująca w ośrodku. – Jednym z naszych zadań jest tworzenie od początku wspólnoty. To samo zadanie czeka każdego z naszych wychowanków na misjach. W oparciu o doświadczenia zdobyte u nas będzie im łatwiej realizować to zadanie – przekonuje ks. dyrektor Jan Fecko.

W pierwszą niedzielę stycznia w całej Polsce przeprowadzana była zbiórka na Krajowy Fundusz Misyjny, w tym Centrum Formacji Misyjnej. Ci, którzy wsparli ten szlachetny cel, winni mieć świadomość, że wspierają wielką sprawę. Przyczyniają się do kształcenia ludzi mających odwagę realizować nakaz Chrystusa: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”.

2015-01-13 13:30

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Zapomniany patron leśników

Niedziela zamojsko-lubaczowska 40/2009

wikipedia.org

św. Jan Gwalbert

św. Jan Gwalbert

Kto jest patronem leśników? Pewien niemal jestem, że mało kto zna właściwą odpowiedź na to pytanie. Zapewne wymieniano by postaci św. Franciszka, św. Huberta. A tymczasem już od ponad pół wieku patronem tym jest św. Jan Gwalbert, o czym - przekonany jestem, nawet wielu leśników nie wie. Bo czy widział ktoś kiedyś w lesie, czy gdziekolwiek indziej jego figurkę, obraz itd.? Szczerze wątpię.

Urodził się w 995 r. (wg innej wersji w 1000 r.) w arystokratycznej rodzinie we Florencji. Podczas wojny między miastami został zabity jego brat Ugo. Zgodnie z panującym wówczas zwyczajem Jan winien pomścić śmierć brata. I rzeczywiście chwycił za miecz i tropił mordercę. Dopadł go przy gospodzie w Wielki Piątek. Ten jednak błagał go o przebaczenie, żałując swego czynu i zaklinając Jana, by go oszczędził. Rozłożył ręce jak Chrystus na krzyżu. Jan opuścił miecz i powiedział: „Idź w pokoju, gdzie chcesz; niech ci Bóg przebaczy i ja ci przebaczam” (według innej wersji wziął go nawet do swego domu w miejsce zabitego brata). Kiedy modlił się w pobliskim kościółku przemówił do niego Chrystus słowami: „Ponieważ przebaczyłeś swojemu wrogowi, pójdź za Mną”. Mimo protestów rodziny, zwłaszcza swojego ojca, wstąpił do klasztoru benedyktynów. Nie zagrzał tu jednak długo miejsca. Podjął walkę z symonią, co nie spodobało się jego przełożonym. Wystąpił z klasztoru i usunął się na ubocze. Osiadł w lasach w Vallombrosa (Vallis Umbrosae - Cienista Dolina) zbudował tam klasztor i założył zakon, którego członkowie są nazywani wallombrozjanami. Mnisi ci, wierni przesłaniu „ora et labora”, żyli bardzo skromnie, modląc się i sadząc las. Poznawali prawa rządzące życiem lasu, troszczyli się o drzewa, ptaki i zwierzęta leśne. Las dla św. Jana Gwalberta był przebogatą księgą, rozczytywał się w niej, w każdym drzewie, zwierzęciu, ptaku, roślinie widział ukrytą mądrość Boga Stwórcy i Jego dobroć. Jan Gwalbert zmarł 12 lipca 1073 r. w Passigniano pod Florencją. Kanonizowany został w 1193 r. przez papieża Celestyna III, a w 1951 r. ogłoszony przez papieża Piusa XII patronem ludzi lasu. Historia nadała mu także tytuł „bohater przebaczenia” ze względu na wielkie miłosierdzie, jakim się wykazał. Założony przez niego zakon istnieje do dzisiaj. Według jego zasad żyje około 100 zakonników w ośmiu klasztorach we Włoszech, Brazylii oraz Indiach. Jana Paweł II przypominał postać Jana Gwalberta. W 1987 r. w Dolomitach odprawił Mszę św. dla leśników przed kościółkiem Matki Bożej Śnieżnej. Mówił wówczas: „Jan Gwalbert (...) wraz ze swymi współbraćmi poświęcił się w leśnym zaciszu Apeninów Toskańskich modlitwie i sadzeniu lasów. Oddając się tej pracy, uczniowie św. Jana Gwalberta poznawali prawa rządzące życiem i wzrostem lasu. W czasach, kiedy nie istniała jeszcze żadna norma dotycząca leśnictwa, zakonnicy z Vallombrosa, pracując cierpliwie i wytrwale, odnajdywali właściwe metody pomnażania leśnych bogactw”. Papież Polak wspominał św. Jana także w 1999 r. przy okazji obchodów 1000-lecia urodzin świętego. Mimo to jego postać zdaje się nie być powszechnie znana. Warto to zmienić. Emerytowany profesor Uniwersytetu Przyrodniczego im. Augusta Cieszkowskiego w Poznaniu, leśnik i autor wspaniałych książek na temat kulturotwórczej roli lasu, Jerzy Wiśniewski, od wielu już lat apeluje i do leśników i do Episkopatu o godne uczczenie tego właściwego patrona ludzi lasu. Solidaryzując się z apelem zacnego profesora przytoczę jego słowa: „Warto by na rozstajach dróg, w rodzimych borach i lasach stawiano nie tylko kapliczki poświęcone patronowi myśliwych, ale także nieznanemu patronowi leśników. Będą to miejsca należnego kultu, a także podziękowania za pracę w lesie, który jest boskim dziełem stworzenia. A kiedy nadejdą ciemne chmury związane z pracą codzienną, reorganizacjami, bezrobociem, będzie można zawsze prosić o pomoc i wsparcie św. Jana Gwalberta, któremu losy leśników nie są obce”.
CZYTAJ DALEJ

Castel Gandolfo: bogata historia letniej rezydencji papieży

2025-07-09 19:01

[ TEMATY ]

Castel Gandolfo

Vatican Media

Leon XIV jest szesnastym papieżem, który wypoczywa w Castel Gandolfo – miejscowości wybranej na letnią rezydencję papieży, począwszy od połowy XVII w. Pałac Apostolski, odwiedzony trzykrotnie przez Franciszka, został przez niego udostępniony dla zwiedzających w 2016 r. Część muzealna pozostanie otwarta również podczas pobytu Leona XIV w dniach 6-20 lipca i 15-17 sierpnia.

10 maja 1626 r. Urban VIII (Antonio Barberini) stał się pierwszym papieżem, który zatrzymał się w Castel Gandolfo. Od tego czasu do dziś ta miejscowość położona w regionie Lacjum gości papieży w okresie letnim.
CZYTAJ DALEJ

Polską racją stanu jest odwołanie von der Leyen

2025-07-09 18:50

[ TEMATY ]

Jadwiga Wiśniewska

Ursula von der Leyen

PAP/EPA/GUILLAUME HORCAJUELO

Ursula von der Leyen

Ursula von der Leyen

Konieczne jest odwołanie von der Leyen, która od sześciu lat kieruje KE w sposób całkowicie oderwany od rzeczywistości, realnych potrzeb obywateli oraz od wartości, na których zbudowano wspólną Europę.

Pod rządami von der Leyen, Komisja Europejska stała się instrumentem interesów radykalnych organizacji pozarządowych i zakładnikiem błędnej ideologii ekologizmu jak i polityki migracyjnej. To właśnie sztandarowe projekty polityczne von der Leyen, takie jak Zielony Ład, Pakt Migracyjny, centralizacja UE czy zawarcie umowy z Mercosur prowadzą do spadku konkurencyjności europejskiej gospodarki, wzrostu kosztów energii, a tym samym ubóstwa energetycznego, upadku europejskiego rolnictwa i zagrożenia bezpieczeństwa. Wbrew wszelkiej logice, projekty te są nie tylko kontynuowane, ale wręcz ich realizacja przyspieszana.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję