Reklama

Święci i błogosławieni

Widziałem, jak ojciec Kolbe stawał się świętym

Nie zapomnijcie o Auschwitz. Pamiętajcie o tym strasznym miejscu, ale przede wszystkim o ludziach, którzy w tak silny i w tak brutalny sposób zostali z nim związani. Moja pamięć jest wspomnieniem tragedii setek tysięcy ludzi, ale i pojedynczych przykładów heroicznych postaw, które w tym strasznym miejscu były czymś niezwykłym. Przykładem jest o. Maksymilian Kolbe, którego twarzy nie zapomnę nigdy – mówi Stanisław Szpunar, więzień pierwszego transportu obozu KL Auschwitz

Niedziela Ogólnopolska 36/2015, str. 18-19

[ TEMATY ]

historia

obozy

Archiwum Ojców Franciszkanów w Niepokalanowie

o. Maksymilian Kolbe

o. Maksymilian Kolbe

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Stanisław Szpunar to rzeszowianin urodzony w 1923 r., jeden z nielicznych żyjących więźniów pierwszego transportu do KL Auschwitz. 1 maja 1940 r. został aresztowany przez Niemców. Więziony był w Rzeszowie i Tarnowie, skąd w połowie czerwca wywieziono go do piekła na ziemi. – Dostałem nr 133 i zaczęło się nieludzkie życie, które odcisnęło piętno nie tylko na moim ciele, ale przede wszystkim na mojej duszy...

To nie sanatorium

14 czerwca w godzinach popołudniowych pociąg wjechał na rampę w pobliżu budynków monopolu tytoniowego w Oświęcimiu. Zapędzono nas do pomieszczeń w podziemiach, ponieważ obóz nie był jeszcze przygotowany na przyjmowanie transportów. Przydzielono i wytatuowano nam numery od 31 do 758. Ja zostałem numerem 133, który do dziś widnieje na mojej ręce i przypomina o tamtych wydarzeniach. Pierwsze numery wcześniej otrzymali niemieccy więźniowie kryminalni, którzy objęli dozór funkcyjnych. Obozem kierował słynny oprawca lagerführer Karl Fritzsch. Wskazując na kominy krematorium, mówił: „Pamiętajcie, że nie jesteście w żadnym sanatorium. Stąd jest wyjście tylko przez komin”. Powtarzał, że nikt z więźniów nie przeżyje więcej niż 90 dni. Przeżyłem tam 5 lat. Kiedy umierał duch, ciało gasło bardzo szybko. Ja jednak nigdy nie straciłem nadziei, choć codziennie rano zastanawiałem się, czy to dziś będzie moja kolej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Walka o życie

Reklama

Co w tych nieludzkich warunkach pozwalało zachować godność? To wiara, zaufanie drugiemu człowiekowi i świadomość, że warto żyć, że nie wolno się załamywać. Przypominaliśmy sobie o tym wzajemnie. Znałem dobrze niemiecki, więc wysyłano mnie z poleceniami w różne miejsca obozu. Dzięki temu mogłem się kontaktować z innymi więźniami. Takiej tajnej organizacji więźniarskiej jak w Auschwitz nie było w żadnym innym obozie. Udało się stworzyć cały system umieszczania na stanowiskach funkcyjnych uczciwych ludzi. To właśnie kontakty i takie możliwości pozwalały przedłużać i ratować życie współwięźniom, przekazywać wiadomości na zewnątrz. Nie mieliśmy broni. Jeśli ktoś podał słabszemu kawałek chleba, to już była walka. Jeśli ktoś ukradł kiełbasę z esesmańskiego magazynu, to też była walka. Jeśli jeden podtrzymywał drugiego na duchu, to była walka. W obozie działy się straszne rzeczy. Po powrocie wszystkich komand z pracy odbywał się apel wieczorny. Miał na celu skontrolowanie, czy wszyscy więźniowie znajdują się w obozie. W czasie apelu liczono również nieżywych. Zwłoki układano przy kolumnach, w których stali więźniowie z tego bloku, na którym mieszkał zmarły. Jeśli któryś z więźniów uciekł, 10 innych z jego bloku szło do bunkra. Nieraz aresztowano rodzinę uciekiniera. Zdarzyło się, że uciekł kolega, z którym pracowałem. Zdawałem sobie sprawę, co mnie czeka. Wezwany do komendanta, kilka godzin czekałem na przesłuchanie. Zapytał, dlaczego nie zameldowałem, że on chce uciec. Odpowiedziałem krótko: Gdybym wiedział, że chce uciekać, uciekłbym razem z nim. Dziwne, jakie moja odpowiedź zrobiła na nim wrażenie. Jego twarz złagodniała i powiedział tylko: Wracaj do baraku. Wybiegłem stamtąd jak na skrzydłach. Kolegę, niestety, złapali i został powieszony.

Byłem świadkiem

Reklama

Najstraszniejsze i najpiękniejsze zarazem wydarzenie, które pamiętam, miało miejsce w 1941 r. Obudził nas alarm. Ktoś uciekł z obozu, wyciągnęli wszystkich z bloku i zaczęli liczyć – brakowało 2 więźniów. Wybierali z szeregu więźniów – szło się na śmierć głodową. Bałem się bardzo, bo miałem w tym czasie zabandażowaną szyję, skatowany wcześniej przez kapo; ze zmasakrowaną, ropiejącą ręką, chwiejący się na nogach nie stanowiłem większej wartości dla nazistowskiego wysiłku wojennego, a wiadomo, że Niemcy często w pierwszej kolejności brali chorych i starszych. Ale mnie się udało... Nagle jeden z więźniów, klęcząc, zaczął błagać o życie. To było dziwne, gdyż nikt tak nigdy nie robił – musieliśmy stać w szeregu i milczeć. Wtedy z szeregu wyszedł więzień i powiedział: Proszę, niech on wróci do szeregu, a ja pójdę za niego. Nie wiedziałem, kim on był, ale do dziś pamiętam jego twarz, spokój i opanowanie. Dopiero później, wracając do tamtych wydarzeń, dowiedziałem się, że owymi więźniami byli Franciszek Gajowniczek i o. Maksymilian Kolbe. Po barakach długo potem jeszcze komentowano, że w świecie, w którym nawet cudzym kosztem walczy się o każdą chwilę życia, każdy okruch chleba, każdy moment, którym można oszukać śmierć, że w takim świecie ktoś miał „czelność” umrzeć za drugiego człowieka. To było niewiarygodne. Po latach uświadomiłem sobie, że byłem świadkiem, jak więzienny współbrat stawał się świętym...

Miałem szczęście żyć

My, więźniowie z pierwszego transportu, byliśmy w lepszej sytuacji niż ci, którzy trafili do obozu po nas. Dla większości z nich nie było ratunku, zaraz szli na śmierć. Aby przeżyć, trzeba było mieć szczęście, odpowiednie warunki fizyczne, zdrowie i mocną psychikę. Tam każdy musiał liczyć się z tym, że żyje z wyrokiem. Choroby mnie nie omijały, m.in. miałem ostre zapalenie płuc. Nie było żadnych leków, jedzenie było koszmarne. Śniadaniem nazywano kawę z palonych żołędzi, niecałe pół litra na osobę. Na obiad brukiew albo inna posiekana jarzyna. Dopiero wieczorem dostawało się 20 deko chleba. O czym się myślało w obozie? Nie były to górnolotne myśli i marzenia. Dotyczyły przyziemnych spraw: mieć suchy pasiak, coś zjeść i by ktoś tego jedzenia nie ukradł, by w pracy dać sobie radę i nie paść ze zmęczenia, by w zimie nie zamarznąć bądź by nie wybrali cię podczas apelu. Człowiek był pochłonięty tym, co się działo. Śmierć widziało się na każdym kroku: budząc się rano, wiedzieliśmy, że 2, 3 osoby już nie wstaną ze swoich pryczy. W pracy ludzie byli zabijani przez Niemców bądź umierali z wyczerpania. Na apelu podczas liczenia też widzieliśmy stosy trupów. Trudno było myśleć o czymś innym niż o śmierci lub życiu.

Z piekła do piekła

Reklama

W Auschwitz byłem od początku do 1945 r. Kiedy zbliżał się front, wywieźli nas w góry Harz. W tym czasie wyprowadzono z obozu ok. 56 tys. więźniów w pieszych kolumnach ewakuacyjnych, konwojowanych przez silnie uzbrojonych esesmanów. Wędrówkę tę nazwano później Marszami Śmierci – w ich trakcie konwojenci z SS dobijali tych, którzy nie mieli już sił, aby iść dalej, zabijano również opóźniających konwoje. Więźniów pędzono do Wodzisławia Śląskiego oraz do Gliwic. Tam ładowano ich do bydlęcych wagonów i wieziono do pracy w głąb Rzeszy – KL Buchenwald i na koniec byłem w KL Bergen-Belsen. Pracowałem w kamieniołomach. Mordercza, wykańczająca, niebezpieczna praca. Wydawać by się mogło, że było łatwiej niż w Auschwitz. Nie było. Mówiliśmy, że z piekła trafiliśmy do innego piekła.

Nowe życie

Najstraszniejszy był moment powrotu do domu... W październiku 1945 r. wróciłem do Rzeszowa. Zbliżałem się po zmroku do naszego mieszkania na Budach, w oknie świeciło się światło, ale nie miałem pojęcia, czy moi tam jeszcze mieszkają, czy w ogóle żyją – wspomnienie łamie panu Stanisławowi głos. – W mieszkaniu były tylko siostra i mama. Mama, kiedy mnie zobaczyła, postradała zmysły. Na przemian śmiała się i płakała. Nie sposób jej było uspokoić. Nie było psychiatry, nie było środków uspokajających... Przez to, co wtedy stało się z matką, długo żałowałem, że nie zginąłem w obozie, że w ogóle wróciłem.

Pamiętajcie

Stanisław Szpunar pozbierał się, ukończył studia, zaczął nowe życie. W domu niemal już nigdy nie mówiło się o tym, czego brat, mąż, ojciec czy dziadek doświadczył w pasiaku, bo wszyscy wiedzieli, że wszystko wciąż widział i słyszał w koszmarach sennych. Dr Mengele, eksperymenty medyczne, bunkry głodu, komory gazowe, krematoria, fabryka śmierci. Nie chciał o tym pamiętać. Nie był w Muzeum Auschwitz-Birkenau, ale w 2000 r. pojechał tam na gorącą prośbę wnuczka. Przesiedział cały pobyt w poczekalni, bo nie miał odwagi wejść między baraki. Potem znów pojechał, jakby ten pierwszy raz oswoił go z koszmarem. – Sporo pozacierało się w pamięci – mówi Stanisław Szpunar. Pewnie dobrze, bo nie sposób żyć z bagażem takich ciężkich doświadczeń. Nie zatarł się numer 133 na jego przedramieniu i wciąż wyraźne są blizny na prawej ręce. Opowiadając swoją historię, jeden z ostatnich więźniów pierwszego transportu do obozu śmierci prosi, by nie zapominać o tym strasznym miejscu i ludziach, którzy w bardzo silny i w bardzo brutalny, ale czasami i piękny sposób zostali związani z Auschwitz.

2015-09-01 14:03

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

50 lat temu Polacy po raz pierwszy nie poszli do pracy w sobotę

50 lat temu, 21 lipca 1973 r., Polacy po raz pierwszy mieli „wolną sobotę”. Miał to być symbol sukcesu rządów Edwarda Gierka. „Jednak władze starały się organizować wolny czas tak, aby Polacy nie wykorzystywali go zbyt samodzielnie” – mówi PAP dr hab. Mirosław Szumiło, historyk z IPN.

Polacy z łatwością mogli przeoczyć, że ten dzień przejdzie do historii i po latach będzie uważany za jeden z istotniejszych w pierwszej połowie dekady rządów Gierka. W jednej z najważniejszych gazet codziennych – śląskiej „Trybunie Robotniczej” z 20 lipca 1973 r. – czytamy tylko suche wzmianki o godzinach otwarcia niektórych sklepów i rozkładach komunikacji miejskiej na 21 lipca. „W związku z uchwałą Rady Ministrów ustalającą sobotę 21 lipca dniem wolnym od pracy wszystkie sklepy i zakłady gastronomiczne czynne będą w tym dniu jak w każdą niedzielę. Godziny handlu sklepów otwartych w sobotę ustalą we własnym zakresie prezydia rad narodowych, w zależności od lokalnych potrzeb, z tym że placówki handlowe muszą być czynne co najmniej do godziny 12.00, natomiast stoiska i stragany warzywno-owocowe jak w normalnym dniu pracy” – informowano.
CZYTAJ DALEJ

Odbył się pogrzeb francuskiego „bliźniaka” bł. ks. Popiełuszki

2025-08-24 10:04

[ TEMATY ]

pogrzeb

Wikimedia (domena publiczna)

Ks. Bernard Brien był kapłanem diecezji Créteil. Zmarł w wyniku długiej choroby 6 sierpnia w Centre Hospitalier Intercommunal de Créteil, mając 77 lat. Urodził się 14 września 1947 r. – to niezwykła data, która połączyła go z bł. ks. Jerzym Popiełuszką. Obaj urodzili się dokładnie tego samego dnia i choć nigdy nie spotkali się za życia ks. Jerzego, poniekąd działali wspólnie. Pogrzeb ks. Briena odbył się w czwartek 21 sierpnia o godz. 10:00 w kościele św. Mikołaja w St Maur des Fossés.

Jak zrelacjonował „Le Pèlerin”, uroczystości pogrzebowe odbyły się w posępny letni poranek. Katolicy z diecezji Créteil zebrali się, pomimo wakacji, aby uczcić pamięć 77-letniego ks. Bernarda. Uroczystości przewodniczył miejscowy biskup Dominique Blanchet. Koncelebrowało wielu lokalnych księży i kapłanów przybyłych z innych rejonów. „Pogrzeb odbył się w spokojnej i skromnej atmosferze, podkreślając ‘dyskretną miłość’ zmarłego do swoich parafian oraz jego ‘cichą siłę’” – napisał „Le Pèlerin”.
CZYTAJ DALEJ

Brat Leona XIV: papieżowi brakuje prowadzenia samochodu, lubi wypoczynek w Castel Gandolfo

2025-08-24 08:29

[ TEMATY ]

Leon XIV

Vatican Media

Leon XIV

Leon XIV

Papieżowi Leonowi XIV brakuje możliwości prowadzenia samochodu - stwierdził jego starszy o niecały rok brat John Prevost w wywiadzie udzielonym amerykańskiej stacji telewizyjnej NBC Chicago. Wyjawił też, że jego brat dobrze czuje się w letniej rezydencji w Castel Gandolfo, bo może tam odpocząć.

Włoskie media przytaczają fragmenty wywiadu 70-letniego Johna Prevosta, wyemitowanego w związku z tym, że minęło sto dni pontyfikatu pierwszego w historii papieża z USA.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję