Stań na miejscu wysokim, spojrzyj na wschód, zobacz twe dzieci” (Ba 5, 1-9); „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! (…) I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże” (Łk 3, 1-6).
Dolina jest miejscem
przez ludzi przeklętym,
widać ledwie skrawek nieba,
osypujący się piach
nieakceptacji
pogrąża nas w odmęty
buntu wobec Boga.
I wtedy to On przychodzi,
bo wie, że tam w dole
ktoś czeka,
ja, ty, inni.
Chwyta za dłoń i krzyczy:
„Stań na miejscu wysokim
i zobacz twych bliźnich
i wykrzycz im moją Miłość”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Adwentowego proroka, Jana Chrzciciela, wykorzystają kaznodzieje dla budowania kaznodziejskiego horroru – straszny człowiek, odziany w skóry, na ustach resztki szarańczy. A tymczasem jakoś zapominamy, że to właśnie on, wśród wielu słów, które wykrzyczał nad Jordanem, powiedział coś ważnego, co umyka naszej uwadze, a co powinno budzić chrześcijańską nadzieję: wszyscy ludzie ujrzą zbawienie. Ci wszyscy, jak wskazuje sceneria Jordanu, to właśnie ludzie doliny. Można powiedzieć, cytując tytuł książki Grzegorza Górnego, „ludzie doliny śmierci”.
Reklama
Ciekawe, że ewangeliści nie mówią nic o tym, aby chrzest przyjmowali uczeni w piśmie, faryzeusze, ludzie „religijnie dobrze się mający”. Nie, to żołnierze, biedni Żydzi, pewnie jacyś łotrzykowie. Wszyscy oni zmęczeni są tą nieprzychylną przestrzenią, jaką jest dolina. I tak też jest trochę dzisiaj. Porzućmy zresztą ogólniki – tak jest z nami. Kiedy słyszymy o prostowaniu dróg, zerkamy ukradkiem na sąsiada w kościele i myślimy: no tak, ten już powinien. Dlatego pewnie nigdy nie doświadczymy krzyku, w którym wypowiemy przed światem prawdę o Bożej miłości.
W jednej z parafii postanowiono zorganizować krąg Domowego Kościoła. Jeden już istniał i to właśnie jego członkowie podjęli taką inicjatywę. Postanowili przejść się po parafii, do rodziców ministrantów, dziewcząt ze scholi, „uważanych” mieszkańców wioski. Pomysł nie wypalił. Wszyscy wymawiali się trochę, jak ci ewangeliczni zaproszeni na ucztę. Ale pomysłodawcy nie zrezygnowali. Postanowili iść od domu do domu. Do jednego z nich weszli z nikłą lub żadną nadzieją na sukces. Dom zdemolowany przez nałóg ojca, córki nie przyjeżdżały już na święta. Stojąc w progu, zaproponowali, że może by jednak. I wtedy ten człowiek doliny, głębokiej doliny, wypowiedział słowa, których się nie spodziewali:
– Skąd wiedzieliście, że czekam na was? Bardzo chętnie. Jest tylko pewien problem. Gdyby u mnie wypadło spotkanie, to nie mam was gdzie posadzić.
W ten dialog wkroczyła żona, wprost krzycząc: – Co ty mówisz?! Nie rób sobie żartów! Przecież ty nie dasz rady!
Odpowiedzieli: – Niech pani da nam szansę. Z Bożą pomocą damy radę.
Zaczęli zwozić meble, ktoś pomógł wymalować mieszkanie, a ponieważ znaleźli się jeszcze inni chętni do kręgu, to właśnie tam odbyło się pierwsze spotkanie. Potem były rekolekcje u ks. Zarycha, Krucjata. Wreszcie przyszły święta Bożego Narodzenia. Po raz pierwszy przyjechały dzieci. Nie poznawały ojca, nie wierzyły, że to jest ich dom. Dały o tym zresztą świadectwo. Tak, to była ta niedziela, kiedy przez posługę ludzi Bóg wkroczył w dolinę, chwycił za dłoń i wyprowadził na miejsce wysokie i pozwolił zobaczyć bliźnich.
No to co, może przyjrzyjmy się w tym tygodniu naszym dolinom? Być może odkryjemy, że ulegamy fatamorganie i nasze doliny uważamy za miejsca wysokie. Nie widać z nich bliźniego, a co gorsza, trudno ujrzeć nadchodzące zbawienie, co obiecywał ów surowy Jan Chrzciciel.