Moja mama pochodzi z podolskiego Sidorowa, a tato ze Słobudki Muszkatowskiej z ziemi tarnopolskiej – wspomina p. Izabela Trejgis ze Stargardu Szczecińskiego. – Rodzina mojej mamy została wypędzona z Sidorowa w 1943 r., natomiast 6-osobowa rodzina mojego taty została przez Sowietów wywieziona na Syberię 10 lutego 1940 r. Głównym powodem tej zimowej zsyłki było to, że mój dziadek Tomasz walczył przeciw Rosji. Tam byli ponad sześć lat, przechodząc piekło upodlenia. Przeżyli dzięki pomocy żywnościowej w postaci paczek mojej prababci Karoliny Kaczorowskiej. Wspomnę jeszcze o wielkim wsparciu krzyża kupionego przez moją babcię na odpuście w Borszczowie w dniu 15 sierpnia 1938 r. Tenże krzyż uzdrowił jej syna Tadeusza, gdy zachorował na dur brzuszny. Cała rodzina modliła się w szpitalu przy łóżku stryja Tadeusza. Wyzdrowiał, później założył rodzinę, zmarł kilka lat temu. Natomiast moi rodzice poznali się dopiero, gdy przyjechali na Ziemie Zachodnie w ramach repatriacji, osiedlając się w Kozielicach. Tam też pobrali się. Natomiast ja urodziłam się w Tetyniu, ale dzieciństwo i młodość spędziłam w Kozielicach. Miałam jeszcze pięcioro rodzeństwa – wspomina pani Izabela.
Reklama
– W moim domu zawsze Chrystus był na pierwszym miejscu, przez co wszystko inne było na właściwym miejscu – podkreśla pani Iza. – Codziennie wieczorem wszyscy klękaliśmy do wspólnego pacierza. Przy drzwiach wisiała kropielniczka z wodą święconą, aby przed wyjściem z domu przeżegnać się. Zawsze pozdrawialiśmy się po chrześcijańsku. W pierwsze piątki miesiąca wcześniej wracaliśmy z pola, by udać się do kościoła w celu przystąpienia do spowiedzi i Komunii św. Mama stale twierdziła, że kto przyjmuje te sakramenty kolejno przez 9 miesięcy, nie umrze w grzechu i dozna zbawienia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Umiłowanie Matki Bożej było zawsze obecne w naszej licznej rodzinie. Widać to choćby w wojennych przeżyciach mojego wujka Kazika, który w 1943 r. został wzięty do wojska z Sidorowa. Mąż babci – Józef – zmarł wcześniej. Babcia została zatem sama z córkami. Kazano im wynieść się z domu. Wtedy z pomocą pospieszył im pewien dobry Ukrainiec Iwan Matłok, który ukrył u siebie w piwnicy sześć rodzin sąsiadów. Za taką pomoc groziła mu nawet kara śmierci. Wujek Kazik szedł z wojskiem i w Kiwerce na Wołyniu zobaczyli, jak bardzo zniszczone jest to miasto. W pewnym miejscu zauważył, że na spalonym doszczętnie domu leży niespalony obraz Matki Bożej. Bardzo zdziwił się, że budynek spłonął, a papierowy obraz w drewnianej ramie leży na tych zgliszczach, nietknięty płomieniami ognia. Wszedł na te gruzy, podniósł obraz, ale wtedy rama rozsypała się. Aż drgnął, bo tego się nie spodziewał, rama wyglądała, jakby była cała. Wtenczas strzepnął resztki popiołu, zwinął obraz i zabrał ze sobą. W każdym okopie polscy żołnierze modlili się do Matki Bożej namalowanej na tym papierze. Był wśród nich pewien Żyd, który drwił z nich, że modlą się do papierka. Jednak pewnego razu, kiedy Niemcy dotkliwie ich zbombardowali, okop zawalił się, ale tam, gdzie był obraz maryjny, belka podtrzymywała strop i wszyscy wyszli cali z tego hitlerowskiego ataku. Od tego momentu Żyd przestał się śmiać, a nawet razem codziennie modlił się wraz z Polakami. Wujek długo szlakiem bojowym niósł ten wizerunek Maryi aż dotarli do jakiegoś klasztoru, w którym niemiecka zakonnica po polsku powiedziała, żeby zostawił u niej ten cudowny obraz, chroniąc go w ten sposób przed zniszczeniem w okopach. Wujek tak zrobił. W zamian otrzymał mały obrazek maryjny, na którym z jednej strony klęczy król Stefan Batory, a z drugiej Jan Sobieski. Wyjaśniła jeszcze, że jak będzie nosił z szacunkiem ten religijny obrazek, to ani on, ani nikt z jego rodziny nie zginie na wojnie. Faktycznie, Matka Boża obroniła ich przed śmiercią – wspomina.
Niestety, wuj pani Trejgis do końca swego 90-letniego życia nie mógł sobie przypomnieć, gdzie i komu przekazał to święte oblicze Matki Bożej.
Pani Iza prawie codziennie bierze udział w pierwszej Mszy św. w kościele pw. św. Jana Chrzciciela w Stargardzie Szczecińskim, przed którą wcześniej śpiewa Godzinki.
– Nigdy nie przestanę dziękować Matce Najświętszej za Jej szczególną łaskę w pamiętnym sierpniu 2003 r. – opowiada stargardczanka. – Moja córka Ania w dzieciństwie zachorowała na gościec stawowy. Potem w szkole średniej dotknęła ją niewydolność nerek. Co drugi dzień musiała jeździć do szpitala na dializę. Procedura oczekiwania na obcego dawcę nerek jest bardzo długa, dlatego natychmiast postanowiłam oddać córce swoją nerkę. Zgłosiła się w tym celu do szpitala szczecińskiego cała nasza rodzina, ale z uwagi na wysokie koszty takich szczegółowych badań poddano tylko mnie. W intencji, by jak najszybciej pobrano ode mnie nerkę dla 19-letniej córki, zaczęłam odprawiać Nowennę do Matki Bożej od Trzech „Zdrowaś Maryjo”. Jedna z parafianek zasugerowała mi skuteczność tej 9-dniowej modlitwy. Zaczęłam ją odmawiać 15 sierpnia, codziennie w pełni uczestnicząc w Eucharystii w moim parafialnym kościele. Ale już 18 sierpnia zostałam wezwana do szpitala na stosowne badania poprzedzające pobranie nerki. Dzięki uprzejmości miejscowego kapelana szpitalnego dalej przyjmowałam Komunię św., a nawet uczestniczyłam w Mszy św. na korytarzu szpitala, nie zaprzestając Nowenny Trzech „Zdrowaś Maryjo”. Leżąc w szpitalu, dowiedziałam się o dorocznej 3-dniowej pielgrzymce czcicieli św. Faustyny, która prowadzi ze Szczecina do Myśliborza. Zgłosiłam się tam, bo chciałam poprzez nią wymodlić pomyślne przeprowadzenie przeszczepu nerki dla córki. Nawet z trudem udało się mi wyprosić możliwość niesienia krzyża pielgrzymkowego, mimo że był on już przeznaczony innej pątniczce. W ostatni dzień mojej Nowenny stał się cud; zatelefonowała córka, że znalazł się dawca, którego nerka powinna świetnie pasować do niej. Nerka była od pewnego młodego motocyklisty, który zginął wypadku drogowym w Białymstoku. Tym samym nie było już potrzeby operacyjnego przekazania mojej nerki dla Ani. Nie przerywałam pielgrzymki do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, tym bardziej, że teraz moje maszerowanie nabrało charakteru dziękczynnego dla Maryi, której pośrednictwo okazało się tak niezwykłe dla Ani i całej naszej rodziny. Mąż i jeden z naszych synów błyskawicznie i bezproblemowo zawiózł ją do szpitala białostockiego, gdzie przeprowadzono udany zabieg przeszczepu nerki. Dzięki takim wymodlonym łaskom córka odzyskała sprawność i cieszy się już tyle lat zdrowiem. Jeszcze dodam, iż drugą nerkę tego samego dawcy otrzymała także Ania, również będącą trzecim dzieckiem pewnej rodziny (mając także pięcioro rodzeństwa). W tym miejscu trzeba również wyrazić wdzięczność rodzicom tragicznie zmarłego motocyklisty, którzy w humanitarnym i chrześcijańskim geście podarowali zdrowe organy ratujące zdrowie dwóm dziewczynom. Zapewne sam Bóg kierował ich w podjęciu takiej ofiary na rzecz cierpiących.
Pani Iza służy swej parafii, nie tylko uczestnicząc częściej w liturgii mszalnej niż inni, ale także troszcząc się o estetyczny wygląd starej świątyni. Bliska jest jej cecha dobroczynności. Umie wesprzeć cenną radą, dobrym słowem, a także materialnie.