KS. PIOTR BĄCZEK: – Najpierw pytanie bardzo oczywiste. O miłosierdziu Bożym wiele napisano, jeszcze więcej mówi się o nim w związku z Rokiem Miłosierdzia. Proszę jednak powiedzieć, czym dla Księdza osobiście jest Boże miłosierdzie, jak Ksiądz go doświadcza, rozumie.
KS. PRZEMYSŁAW SAWA: – Miłosierdzie Boże dla mnie jest przede wszystkim spotkaniem z Bogiem, który mnie kocha, przebacza, pomaga i wciąż daje szansę. W gruncie rzeczy doświadczenie miłosierdzia, albo, mówiąc inaczej, łaski, jest od lat siłą mojego życia, zmagania się z moimi trudnościami. To doświadczenie sprawia też, że nie muszę się sobą dołować, bo Bóg mnie podnosi i przez lata widzę efekty Jego pracy we mnie.
– Jakie są najbardziej namacalne znaki Bożego miłosierdzia w Księdza posłudze kapłańskiej?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– To są np. osoby, które współtworzą naszą wspólnotę Szkoły Ewangelizacji. Kiedyś były zupełnie poza Kościołem, były niewierzące, żyjące bez Boga, więcej: żyły w grzechach ciężkich. Orędzie, które ci ludzie usłyszeli, doprowadziło ich do decyzji najpierw na wiarę, potem na nawrócenie, wreszcie sakrament pokuty i radykalną przemianę życia. Dziś są gorliwymi katolikami, którzy dużą część swojego czasu wolnego poświęcają ewangelizacji. Dla mnie to są największe znaki miłosierdzia, bo to są konkretne twarze, konkretni ludzie ze swoją historią. Można by także wspomnieć o różnych przypadkach uzdrowień, nawet fizycznych, które w naszej posłudze regularnie się pojawiają. To byłyby te dwa najbardziej rzucające się w oczy znaki. Ale najbardziej do mnie przemawiają ludzkie nawrócenia.
Patrząc nieco szerzej, zauważmy, że o miłosierdziu można mówić w dwóch aspektach. Pierwszy to porządek pobożności, kultu. W Polsce, choć nie powszechnie, jest z tym całkiem dobrze. Generalnie wszyscy wiedzą, że jest obraz, Koronka, „Dzienniczek”, święto Miłosierdzia. W gronie osób wierzących te cztery praktyki są znane. Trochę gorzej jest z piątym przejawem kultu Miłosierdzia, czyli z naszym miłosierdziem wobec człowieka. To znaczy, my miłosierdzie czynimy, ale niekoniecznie łączymy to z „Dzienniczkiem”, z kultem. A przecież pomoc potrzebującemu jest formą kultu Bożego miłosierdzia. Generalnie mówiąc: porządek pobożności mamy jakoś opanowany, załatwiony. Ale jest jeszcze drugi porządek, w którym jest wiele do zrobienia. Chodzi o takie doświadczenie miłosierdzia Bożego, które człowieka osobiście dotyka, przemienia, chodzi o całą duchowość związaną z Bożym miłosierdziem. W gruncie rzeczy to jest to, o czym mówimy w związku z ewangelizacją: brakuje nauczania kerygmatycznego. Głoszenie kerygmatu to głoszenie prawdy, że Jezus mnie zbawił, daje mi nowe życie, ja je przyjmuję jako dar dany darmo. Doświadczenie tego daru jest doświadczeniem Miłosierdzia.
– Czasem daje się słyszeć głosy, że mocne akcentowanie Bożego miłosierdzia sprawi, że ludzie zapomną o Bożej sprawiedliwości, która za dobro wynagradza, a za zło każe. Jakby miłosierdzie było „furtką”, „wyłomem” w całym wychowawczym projekcie Boga wobec człowieka. Co Ksiądz powie na takie głosy?
Reklama
– Najpierw chciałbym zaznaczyć, że, moim zdaniem, w sześciu prawdach wiary brakuje wskazania na prawdę, że Bóg jest miłosierny. Wiemy oczywiście, że łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna, ale o czynnym miłosierdziu Boga nie ma wyraźnej wzmianki. Jest prawda o Bogu, który za dobre wynagradza, a za złe karze, czyli jest perspektywa sprawiedliwości, a nie ma akcentu na Boże miłosierdzie. To jest jakiś brak w katechizmie. Mówię to jako teolog.
Odnośnie do pytania, nie podzielam takiej obawy, dlatego, że mówienie o Bożej sprawiedliwości nie zmienia ludzkiego serca. Z kolei danie ludziom doświadczenia miłości i to miłości miłosiernej potrafi serce otworzyć. Gdy to się dokona, ludzie sami odkrywają, że są grzesznikami.
Powiedzmy wyraźnie: nie ma miłosierdzia bez sprawiedliwości. Głoszenie orędzia o Miłosierdziu Bożym bez prawdy, że jesteśmy grzeszni, bez tego wezwania do zmiany życia, jest nieprawdziwe, niechrześcijańskie. Oczywiście nie znaczy to, że mamy akcentować grzech w każdym kazaniu. Tak samo z niepokojem słuchałbym orędzia, które akcentowałoby tylko przebaczenie. Wszytko jest przebaczone, ale temu, kto żałuje, kto zwraca się do Pana Boga. Patrząc na całość chrześcijańskiego orędzia, trzeba stwierdzić, że te dwie płaszczyzny się dopełniają.
– Może to wynika z faktu, że przypisujemy Bogu rolę ludzkiego wychowawcy, któremu potrzebny jest system kar i nagród? Boga mierzymy ludzką miarą...
– Za grzechy my sami ponosimy karę w tym, co dzieje się z naszym życiem, co dzieje się złego w naszych ludzkich relacjach. Sami się doprowadzamy do ruiny. W mojej posłudze czy to ewangelizatora, czy egzorcysty, spotykałem często osoby niekoniecznie zniewolone, ale z bardzo poharatanym życiem. Ci ludzie raczej już byli świadomi własnych błędów. Zmieniały ich słowa: oddaj to Chrystusowi, który cię ukochał i jest miłosierny. Doświadczenie miłosierdzia Boga bardzo wyzwala człowieka. Kiedy myślimy tylko w kategoriach sprawiedliwości, to jaka z tego może być konsekwencja? Gdy doświadczam upadku to pojawiają się myśli: jestem do niczego, niedoskonały, nie potrafię wypełniać tych zasad. Często ludzie wycofują się z dobrych inicjatyw, albo nawet z zaangażowania we wspólnotach, przy parafii, bo po grzechu, po upadku, nie czują się godni, aby to dalej robić. Doświadczenie miłosierdzia wzmacnia, wyzwala. Jeśli Bóg mnie nie przekreśla, to ja też nie mogę siebie przekreślić. Zmienia się więc moje patrzenie na siebie samego. To jest bardzo wyzwalające.
Reklama
– Nie da się chyba oderwać tej nowej posługi wyznaczonej przez Papieża, od tego, co Ksiądz robił dotychczas, czyli Szkoły Ewangelizacji Cyryl i Metody i posługi egzorcysty? Dlaczego założy Ksiądz taką szkołę?
– Bo Bóg mi kazał (uśmiech). Autentycznie, tak to widzę. Po pierwsze, od dziecka znam Kościół jako wspólnotę wspólnot. Najpierw byłem we wspólnocie Dzieci Bożych, potem w oazie, w seminarium też organizowałem grupę modlitewną, bo takiej wspólnoty mi brakowało. Podobnie było w pierwszych latach mojego kapłaństwa. Po prostu takie jest moje myślenie: Kościół jest wspólnotą wspólnot.
– Czy istnienie szkół ewangelizacji oznacza, że można się nauczyć ewangelizować? Zadajmy też inne pytanie: czy trzeba się uczyć ewangelizacji?
Reklama
– Oczywiście można funkcjonować bez szkoły ewangelizacji, bo to nie jest jedyna droga. Ale dla mnie szkoła jest przekonująca. Uważam też, że ewangelizowania można i trzeba się uczyć. Ja to robię np. podczas rekolekcji parafialnych. Zawsze proszę ludzi, by byli rekolekcjonistami dla tych, których nie ma w kościele.
Podczas święta patronalnego naszej wspólnoty przeprowadzono quiz, który mnie poruszył. Zadano pytanie: Ile osób nie praktykuje wiary w diecezji bielsko-żywieckiej? Ja w tym względzie zawsze operowałem procentami. Powiedzmy, że powyżej 50% chodzi do kościoła. Ale gdy odpowiedź została podana w liczbach, okazało się, że żyje obok nas kilkaset tysięcy ludzi, którzy nie mają kontaktu z Chrystusem i Kościołem. I to mnie mocno poruszyło, bo nie chodzi o procenty, to jest rzesza ludzi. Także wielu księży przy różnych okazjach pyta: co wobec tego robić? Co robić, gdy coraz mniej ludzi odnajduje się w tradycyjnie pojętym Kościele? Na pytanie dlaczego tak jest, najpierw trzeba odpowiedzieć: bo nie są wierzący. Odchodzą, bo nie wierzą i nie ma przymusu przynależności do Kościoła. Dopiero wtórnie możemy pytać, czy stosujemy dobre metody, czy mamy odpowiedni poziom duszpasterstwa, bo to jest także bardzo istotne. W gruncie rzeczy jednak sprawa rozbija się o brak wiary, a to związane jest z brakiem doświadczenia. Jeśli ktoś ma wiarę, to nawet jeśli mu coś w parafii nie pasuje, to pójdzie do sąsiedniej... Jeśli wiarę traci, odchodzi.
– Jak zatem dotrzeć do ludzi?
– Sam misjonarz miłosierdzia temu nie zaradzi. Jako duszpasterze, jako wspólnoty wierzących potrzebujemy poważnie ruszyć temat. Odwołam się do słów kard. Nycza, że dziś już nie wystarczy zadzwonić w dzwony, trzeba z kościoła wyjść do ludzi. Swoją misję widzę zatem następująco: służę pomocą proboszczom, by w ich środowiskach, w wioskach i miastach docierać do ludzi. A to nie jest takie proste. Trzeba odważnie wyjść ze schematów tradycyjnego duszpasterstwa i wejść w temat nawrócenia pastoralnego, do którego wzywał nas papież Franciszek. Moje doświadczenie jest takie, że gdy głosi się kerygmat, to ludzi wierzących przybywa. Człowiek, który doświadczył Boga będzie misjonarzem. Ewangelia, choć ma element nauki, nie jest tylko nauką, jest przede wszystkim doświadczeniem. Zatem z ludźmi, którzy praktykują w parafii, możemy wychodzić do tych, którzy nie praktykują, nie wierzą, nie chodzą do kościoła. W takiej perspektywie Rok Miłosierdzia może być okazją choćby do rozmowy o tym wyjściu. Tak naprawdę miłosierdzie musimy przenosić dalej, nawet jeśli jubileuszowy rok minie.
– Czy istnienie wspólnot „nowej ewangelizacji” nie sugeruje, że jest jakaś „stara ewangelizacja”, że istnieją dwie „prędkości” głoszenia Słowa Bożego w Kościele?
Reklama
– Wierzymy w Kościół powszechny. A to oznacza, że różne grupy się w nim odnajdują. Także historia Kościoła uczy, że zawsze małe wspólnoty były zaczynem czegoś większego. Mamy duży Kościół, duże parafie, a Bóg wzbudza dla ożywienia dużych wspólnot małe grupy, małe wspólnoty. Poza tym wiara w powszechność Kościoła zakłada także świadomość, że różni ludzie mogą mieć różną wrażliwość. Dlatego Pan Bóg wzbudza różne kierunki duchowości, różne wspólnoty, różne drogi, by wszyscy byli przy tym samym źródle, ale w inny sposób przeżywają swoją wiarę.
Wreszcie najważniejsza rzecz: Pan Jezus budował wspólnoty. Lubię to podkreślać, na co inni robią wielkie oczy: Chrystusowi najwięcej czasu nie zabierało wcale nauczanie ani przebywanie z tłumami. Najwięcej czasu spędzał On razem z apostołami, tworzył i formował wspólnotę uczniów.
Odpowiadając na pytanie o dwie prędkości: nie bałbym się tego, jeśli te dwie rzeczywistości widzą wzajemną potrzebę współistnienia. Potrzebują się nawzajem. Drżę jeśli jest taka parafia, gdzie się słyszy: nie potrzebujemy wspólnot. Nie może tak być, bo wspólnoty ożywiają parafie. Drżę, kiedy widzę wspólnotę, w której mówi się, że nie są potrzebne tradycyjne struktury Kościoła, albo ich członkowie uważają się za lepszych katolików. Te dwie rzeczywistości muszą sobie podać rękę. Jeśli odrzucimy te dwie skrajności to mamy całe bogactwo Kościoła. Wtedy jedni z drugimi się odnajdą.
– Wśród zadań wyznaczonych przez Franciszka misjonarzom miłosierdzia jest i takie: „być przekonującym głosicielem”. Co według Księdza znaczy to stwierdzenie? Czy istnieją jakieś kryteria bycia przekonującym?
– Myślę, że takich kryteriów nie ma poza wiarą. Ja osobiście podchodzę do swojej posługi z pokorą: nie wszystko potrafię, może coś zawalę, ale Ty, Panie Boże, mi pomożesz. Jestem sam grzeszny, sam potrzebuję miłosierdzia, pomóż więc to miłosierdzie czynić, przekazywać, głosić. To nie może być po prostu teoria. Dlatego też bardzo konsekwentnie w moim głoszeniu Ewangelii używam osobistego świadectwa, dzielę się z ludźmi tym, jak sam coś przeżywam, doświadczam. Gdy mam wykład to podaję teorię, trochę przeplataną praktyką. Jak mówię kazanie, konferencję – to w dużej mierze dzielę się tym, jakie jest moje doświadczenie – to dobre i to trudne. Kluczem „bycia przekonującym” jest po prostu autentyczne świadectwo.