Reklama

Hierarchia potrzeb obronnych

O polskim przemyśle zbrojeniowym i potrzebie precyzyjnie przemyślanych działań w modernizacji technicznej armii z prof. Romualdem Szeremietiewem rozmawia Wiesława Lewandowska

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – „Poprzedni rząd naraził Polskę na straty” – mówi rząd obecny. „Obecny rząd doprowadza do obniżenia poziomu bezpieczeństwa państwa” – mówi obecna opozycja. Ta wymiana zdań wywiązała się w związku z rezygnacją Polski z zakupu francuskich śmigłowców wielozadaniowych Caracal. Co Pan na to, Panie Profesorze?

PROF. ROMUALD SZEREMIETIEW: – Moim zdaniem, przetarg na śmigłowce przygotowany przez rząd PO-PSL miał dostarczyć typ śmigłowca nieodpowiadający najpilniejszej potrzebie Wojska Polskiego. Wybrano śmigłowiec wielozadaniowy ze zdolnością do transportowania możliwie największej liczby żołnierzy, co byłoby przydatne przy wykonywaniu misji zagranicznych. Takie „ekspedycyjne” myślenie o armii występowało mimo tego, że Rosja rozpoczęła wojnę na Ukrainie i pojawiło się realne zagrożenie polskich granic. W MON tworzono plany zakupów uzbrojenia, aby zaopatrywać wojsko w lekki sprzęt, np. transportery kołowe, rozwijano transport powietrzny, natomiast nie dbano o wojska pancerne i zmechanizowane. Zapomniano o potrzebach w zakresie obrony powietrznej kraju. Doszło do skandalicznych zaniedbań w Marynarce Wojennej itd., itp. MON, zapatrzony w misje na innych kontynentach, najwyraźniej zapomniał, że należy zbudować siły zbrojne do obrony własnych granic.

– A Pan Profesor już kilka lat temu przestrzegał, że to skupianie się wyłącznie na misjach i lekceważenie obronności własnego kraju może się źle skończyć...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Rzeczywiście ostrzegałem – bezskutecznie – że złudne jest przekonanie o braku zagrożeń bezpieczeństwa Polski. Mówiłem, że one na pewno się pojawią. Nie traktowano moich ostrzeżeń poważnie. Tymczasem takie wnioski można było wyciągnąć z obserwacji zmian zachodzących w rosyjskiej doktrynie wojennej od momentu, kiedy prezydentem został Władimir Putin, oraz z tego, nad czym pracowano w ośrodkach myśli geopolitycznej i strategicznej Federacji Rosyjskiej. Sygnałem ostrzegawczym było podjęcie wielkiego programu zbrojeń w Rosji i wreszcie jej wojna z Gruzją. Dziś tylko ślepiec nie widzi, ku czemu zmierza Kreml.

– Jeśli więc nie w Caracale, to w jakie śmigłowce powinna być dziś wyposażona polska armia?

– Wojsku potrzebny jest śmigłowiec uderzeniowy, nazywany też szturmowym, który w planach zakupów MON jest uwzględniony, ale został odsunięty na dalszą, bliżej nieokreśloną przyszłość.

– A zatem opozycja nie ma racji, mówiąc, że jeśli nie będzie Caracali, to bezpieczeństwo Polski będzie zagrożone?

– Nie ma racji. To prawda, że istnieje pilna potrzeba odnowienia floty śmigłowcowej, gdyż to, co mamy obecnie na wyposażeniu armii, jest bardzo przestarzałe. Zwłaszcza ciężki śmigłowiec bojowy Mi-24, nazywany kiedyś „latającym czołgiem” – to konstrukcja z przełomu lat 60. i 70. XX wieku, a więc oczywista staroć. Potrzeba też wojsku nowych śmigłowców transportowych, morskich, ratowniczych. Ale skoro nie mamy tyle pieniędzy, aby od razu kupić 200 śmigłowców i w ten sposób zaspokoić wszystkie potrzeby, to trzeba zdecydować, jakie kupimy najpierw, co jest najpilniejszą potrzebą. A nie są nią jednak Caracale. W związku z umacnianiem flanki wschodniej NATO mamy inną hierarchię potrzeb obronnych. Mieliśmy w 2015 r. wybory i doszło do zmiany rządzących. Należało więc poinformować stronę francuską, że z racji wzrastającego zagrożenia od Wschodu zmieniły się nasze priorytety uzbrojeniowe. Rozpoczynamy starania o pozyskanie śmigłowców uderzeniowych, a zakup śmigłowców wielozadaniowych musimy odłożyć na później. I tyle.

– Jednakże rezygnacja z zakupu śmigłowców wielozadaniowych zaniepokoiła Polaków i oburzyła opozycję...

– Każdy myślący powinien wiedzieć, że bezpieczeństwo Polski nie zależy dziś od tego, czy mamy śmigłowce, czy też ich nie mamy. Ono wynika ze stanu relacji międzynarodowych, z tego, co robią ci wielcy i potężni; z jednej strony Rosja, z drugiej – Stany Zjednoczone oraz europejscy sojusznicy Polski. Czy są oni w konfrontacji z Rosją na tyle stanowczy, by wytrwać w umacnianiu tzw. flanki wschodniej NATO? Jeśli tak, to, w moim przekonaniu, Rosja nie odważy się na zadzieranie z NATO i... ze Stanami Zjednoczonymi. Brak Caracali naprawdę nie ma istotnego znaczenia.

– Zwłaszcza że Rosja od pewnego czasu też ma kłopoty z własną zbrojeniówką. Można liczyć na to, że słabnie?

– Pewne jest, że Rosja angażuje bardzo duże środki w budowę armii, i to mimo trudności finansowych w związku ze spadkiem cen ropy i gazu; konsekwentnie buduje ofensywne siły zbrojne, przeprowadza kosztowne ćwiczenia setek tysięcy żołnierzy, także wielkie ćwiczenia obrony cywilnej w skali całego kraju, obejmujące dziesiątki milionów ludzi. Nic więc nie wskazuje na to, aby wojskowo Rosja słabła.

– A więc jednak trzeba się bać?

– Strach bywa złym doradcą. Nie o to chodzi, aby się bać Rosji. Nie można natomiast lekceważyć tego, co się dzieje za naszą wschodnią granicą. Trzeba zachowywać czujność i przygotować środki skutecznej obrony. Rosjanie niedawno przyznali, że pod Kaliningradem ulokowali rakiety Iskander. Czy mamy sposób, aby je zneutralizować? Bałtyk powinien być dla nas bardzo ważnym kierunkiem operacyjnym. Jeżeli będziemy przyjmowali wsparcie NATO, to przecież dotrze ono do nas drogą morską. Ponadto w Bałtyku leży ważna strategicznie rosyjska „rura gazowa” i gdyby doszło do konfliktu, można Rosjanom zrobić z tego powodu duże kłopoty. No i pamiętajmy, że rosyjskie zaopatrzenie dla Kaliningradu też musi iść przez Bałtyk...

– Tymczasem wszystkie związane z Bałtykiem pomysły militarno-obronne dziwnie spaliły na panewce...

– Zawsze uważałem, że obecnie – z racji znaczenia Bałtyku dla naszego bezpieczeństwa – Marynarka Wojenna musi być silna. Nie wystarczy nadbrzeżny dywizjon rakietowy. Dlatego pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, gdy odpowiadałem w MON za modernizację techniczną, podjęliśmy program budowy 7 korwet, które byłyby podstawą naszej siły morskiej. Niestety, po zmianie rządu w 2001 r. minister obrony, polityk SLD, ograniczył program. Miało to fatalne następstwa. Opłacalność przedsięwzięcia byłaby osiągalna, gdyby Stocznia Marynarki Wojennej zbudowała co najmniej 3 korwety. Tymczasem miały powstać 2 okręty, a praktycznie budowano, i to bardzo ślamazarnie – 1. To generowało ogromne koszty i ciągnącej się latami budowy ostatecznie nie zakończono, a wydano na nią ponad 1,4 mld zł, podczas gdy w projekcie przewidywano, że jedna korweta będzie kosztowała ok. 500 mln zł. Ostatecznie w MON zrezygnowano z korwet i na bazie zbudowanej jednostki ma powstać patrolowiec – okręt znacznie ubożej uzbrojony niż korweta. W ten sposób w Polsce zbudowano najdroższy w świecie patrolowiec, a Stocznię MW doprowadzono do bankructwa. Po prostu katastrofa.

– Jak Pan Profesor ocenia dzisiejszy ogólny stan polskiego przemysłu obronnego, który w III RP był raczej zwijany niż rozwijany?

– O dzisiejszym stanie polskiego przemysłu obronnego i lotniczego zadecydował splot wielu okoliczności. Faktem jest, że długo brakowało klarownej koncepcji obrony, co zresztą było odbiciem sytuacji po rozpadzie ZSRR; po zakończeniu zimnej wojny zapanował trend redukowania armii, likwidowania uzbrojenia, zmniejszania nakładów na obronę. Wraz z tym dokonywano tzw. konwergencji przemysłów obronnych – zamiast rakiet będziemy produkowali lodówki. To dotknęło też Polskę. Po wstąpieniu do NATO polska zbrojeniówka musiała ulec przemodelowaniu pod wymogi zachodnie. Dotychczasowe posowieckie rozwiązania trzeba było odrzucić. Do tego polskie zakłady przegrywały w obliczu wejścia na polski rynek firm zachodnich. To wszystko nie sprzyjało rozwojowi tej gałęzi przemysłu.

– Dziś rządzący powtarzają, że przemysł zbrojeniowy musi stać się kołem zamachowym całej polskiej gospodarki. Czy jest na to szansa?

– Jest to możliwe, mamy bowiem zdolnych konstruktorów i niezłą kadrę pracowniczą, ale... mamy np. 2 zakłady produkujące śmigłowce, które nie są polską własnością. Po prostu zostały sprzedane – zakłady w Mielcu należą dziś do Amerykanów, a te w Świdniku są włosko-brytyjskie. Czy ich właściciele zechcą uczestniczyć w procesach rozwojowych polskiej gospodarki?

– O produkcji śmigłowca czysto polskiego – w oparciu o własne technologie i z własnym przemysłem – można więc raczej tylko marzyć?

– Minister obrony zgłosił niedawno pomysł budowy polsko-ukraińskiego śmigłowca, nieustępującego maszynom zachodnim. Czy będzie można go wyprodukować w Mielcu lub Świdniku, skoro w monowskich remontowych Wojskowych Zakładach Lotniczych w Łodzi nie będzie to możliwe? Obawiam się, że ten pomysł ministra obrony to tylko dość odległa wizja. Oprócz marzeń potrzebujemy dziś bardzo precyzyjnie przemyślanych działań w zakresie modernizacji technicznej armii.

– A czego konkretnie, zdaniem Pana Profesora, najpilniej potrzebujemy, jakich rozwiązań i gdzie powinniśmy ich szukać?

– Przede wszystkim potrzebna jest nowa strategia obrony kraju. Musimy wiedzieć, jaką armią i w jakich celach powinniśmy dysponować w czasie wojny i pokoju. Dopiero wtedy można podejmować sensowne decyzje o jej uzbrojeniu.

– Twierdzi Pan Profesor, że wciąż tego nie wiemy?

– W moim przekonaniu nie ma jeszcze w Polsce nowej, adekwatnej do dzisiejszych wyzwań, strategii obronnej.

– Minister obrony zapewnia, że taka strategia już istnieje.

Reklama

– Nie wystarczą zapewnienia składane w programie telewizyjnym, że mamy strategię, tyle że jest ona niejawna.

– Ale to chyba dobrze, że niejawna?

– Tego typu dokument powinien być jawny. Czym innym są sprawy wykonawcze, plany operacyjne użycia wojsk – one muszą być tajne, natomiast strategie obrony we wszystkich państwach są jawne. Także w Polsce dotąd tak było. To jest ważne dla obywateli, którzy przecież płacą podatki i mają prawo wiedzieć, na co rząd będzie wydawał płynące z nich pieniądze. Pytań w sprawach obronności jest wiele, potrzebujemy precyzyjnych odpowiedzi.

– Jakie pytania są dziś najważniejsze?

– Czas najwyższy, by zapytać samych siebie, czy wiemy, co zrobimy, jeżeli sojusznicy nam nie pomogą albo spóźnią się z pomocą. Niestety, tego pytania w ogóle się nie stawia...

– Dlaczego, Panie Profesorze, w II RP udało się doprowadzić przemysł zbrojeniowy do rozkwitu, a w III RP ośmielamy się – i to od niedawna – na ten temat raczej tylko marzyć?

– Rzeczywiście po 1918 r., po 18 latach, zbudowaliśmy liczący się przemysł obronny – w 1939 r. osiągnął możliwości produkcyjne sytuujące go na 5. pozycji w Europie. Niestety, dopiero w 1939 r... W tym czasie mieliśmy roczną zdolność produkcji 1,2 tys. samolotów bojowych, podczas gdy Niemcy w tym czasie wytwarzały ich 2,5 tys. Ówczesne zakłady PZL na Okęciu i w Mielcu były naprawdę nowoczesnymi, wielkimi wytwórniami samolotów, a były też inne fabryki lotnicze. Konstruowaliśmy i produkowaliśmy świetną broń strzelecką, czołgi, samochody, motocykle. Cóż, gdyby wojna wybuchła 2-3 lata później, Wojsko Polskie miałoby nowoczesną broń. Wiedział o tym Hitler i wolał nie czekać na zakończenie programu modernizacji polskiej armii.

– Faktem pozostaje, że przedwojenna Polska była znana w świecie z produkcji znakomitej broni.

– W okresie międzywojennym wchodziliśmy z polskim uzbrojeniem na obce rynki. Początkowo sprzedawaliśmy samoloty i sprzęt pancerny głównie do krajów bałkańskich, budowaliśmy np. przemysł lotniczy w Turcji – pierwsza fabryka produkowała na licencji polski myśliwiec PZL.24. Z czasem jednak zaczynaliśmy też wchodzić na rynki potentatów militarnych – chociażby sprzedawaliśmy Anglikom polskie działka przeciwlotnicze. Dobrym prognostykiem był sukces na wystawie lotniczej w Paryżu w 1938 r. Polskie samoloty bojowe, zwłaszcza bombowiec PZL.37 „Łoś”, wzbudziły wielkie zainteresowanie lotniczych specjalistów. Były z uwagą oglądane przez delegacje lotników niemieckich i sowieckich. Dziś nie mamy zdolności, aby skonstruować i wyprodukować samolot takiej klasy, jakim był kiedyś „Łoś”. A w II RP można było wytwarzać uzbrojenie z najwyższej półki, dysponując własnymi zaawansowanymi technologiami. Mieliśmy przecież takie perełki, jak rewelacyjny karabin przeciwpancerny czy karabin samopowtarzalny, także unikalny w skali światowej peryskop czołgowy – nasz wynalazek, znajdujący się na wyposażeniu tylko polskich czołgów. Wiele z tego, co było na uzbrojeniu w 1939 r., było jako zdobyczne używane i kopiowane przez Rosjan i Niemców. Niemcy np. do końca wojny używali polskich radiostacji i produkowali pistolety Vis. Dzisiaj w dziedzinie technologii wojskowych nie jesteśmy tak mocni.

* * *

Prof. Romuald Szeremietiew
Specjalista w zakresie obronności (rozprawa habilitacyjna pt. „O bezpieczeństwie Polski w XX wieku”). Więzień polityczny PRL, poseł na Sejm III kadencji, były wiceminister i p.o. minister obrony narodowej, wykładowca akademicki.

2016-11-02 11:43

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Florian - patron strażaków

Św. Florianie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie! - modlili się niegdyś mieszkańcy Krakowa, których św. Florian jest patronem. W 1700. rocznicę Jego męczeńskiej śmierci, właśnie z Krakowa katedra diecezji warszawsko-praskiej otrzyma relikwie swojego Patrona. Kim był ten Święty, którego za patrona obrali także strażacy, a od którego imienia zapożyczyło swą nazwę ponad 40 miejscowości w Polsce?

Zachowane do dziś źródła zgodnie podają, że był on chrześcijaninem żyjącym podczas prześladowań w czasach cesarza Dioklecjana. Ten wysoki urzędnik rzymski, a według większości źródeł oficer wojsk cesarskich, był dowódcą w naddunajskiej prowincji Norikum. Kiedy rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan, udał się do swoich braci w wierze, aby ich pokrzepić i wspomóc. Kiedy dowiedział się o tym Akwilinus, wierny urzędnik Dioklecjana, nakazał aresztowanie Floriana. Nakazano mu wtedy, aby zapalił kadzidło przed bóstwem pogańskim. Kiedy odmówił, groźbami i obietnicami próbowano zmienić jego decyzję. Florian nie zaparł się wiary. Wówczas ubiczowano go, szarpano jego ciało żelaznymi hakami, a następnie umieszczono mu kamień u szyi i zatopiono w rzece Enns. Za jego przykładem śmierć miało ponieść 40 innych chrześcijan.
Ciało męczennika Floriana odnalazła pobożna Waleria i ze czcią pochowała. Według tradycji miał się on jej ukazać we śnie i wskazać gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki. Z czasem w miejscu pochówku powstała kaplica, potem kościół i klasztor najpierw benedyktynów, a potem kanoników laterańskich. Sama zaś miejscowość - położona na terenie dzisiejszej górnej Austrii - otrzymała nazwę St. Florian i stała się jednym z ważniejszych ośrodków życia religijnego. Z czasem relikwie zabrano do Rzymu, by za jego pośrednictwem wyjednać Wiecznemu Miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków.
Do Polski relikwie św. Floriana sprowadził w 1184 książę Kazimierz Sprawiedliwy, syn Bolesława Krzywoustego. Najwybitniejszy polski historyk ks. Jan Długosz, zanotował: „Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedko, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil. Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Tam też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć św. Męczennika biskup krakowski Gedko zbudował poza murami Krakowa, z wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedko, odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak i mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię”.
W delegacji odbierającej relikwie znajdował się bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski, a następnie mnich cysterski.
Relikwie trafiły do katedry na Wawelu; cześć z nich zachowano dla wspomnianego kościoła „poza murami Krakowa”, czyli dla wzniesionej w 1185 r. świątyni na Kleparzu, obecnej bazyliki mniejszej, w której w l. 1949-1951 jako wikariusz służył posługą kapłańską obecny Ojciec Święty.
W 1436 r. św. Florian został ogłoszony przez kard. Zbigniewa Oleśnickiego współpatronem Królestwa Polskiego (obok świętych Wojciecha, Stanisława i Wacława) oraz patronem katedry i diecezji krakowskiej (wraz ze św. Stanisławem). W XVI w. wprowadzono w Krakowie 4 maja, w dniu wspomnienia św. Floriana, doroczną procesję z kolegiaty na Kleparzu do katedry wawelskiej. Natomiast w poniedziałki każdego tygodnia, na Wawelu wystawiano relikwie Świętego. Jego kult wzmógł się po 1528 r., kiedy to wielki pożar strawił Kleparz. Ocalał wtedy jedynie kościół św. Floriana. To właśnie odtąd zaczęto czcić św. Floriana jako patrona od pożogi ognia i opiekuna strażaków. Z biegiem lat zaczęli go czcić nie tylko strażacy, ale wszyscy mający kontakt z ogniem: hutnicy, metalowcy, kominiarze, piekarze. Za swojego patrona obrali go nie tylko mieszkańcy Krakowa, ale także Chorzowa (od 1993 r.).
Ojciec Święty z okazji 800-lecia bliskiej mu parafii na Kleparzu pisał: „Święty Florian stał się dla nas wymownym znakiem (...) szczególnej więzi Kościoła i narodu polskiego z Namiestnikiem Chrystusa i stolicą chrześcijaństwa. (...) Ten, który poniósł męczeństwo, gdy spieszył ze swoim świadectwem wiary, pomocą i pociechą prześladowanym chrześcijanom w Lauriacum, stał się zwycięzcą i obrońcą w wielorakich niebezpieczeństwach, jakie zagrażają materialnemu i duchowemu dobru człowieka. Trzeba także podkreślić, że święty Florian jest od wieków czczony w Polsce i poza nią jako patron strażaków, a więc tych, którzy wierni przykazaniu miłości i chrześcijańskiej tradycji, niosą pomoc bliźniemu w obliczu zagrożenia klęskami żywiołowymi”.

CZYTAJ DALEJ

Litania nie tylko na maj

Niedziela Ogólnopolska 19/2021, str. 14-15

[ TEMATY ]

litania

Karol Porwich/Niedziela

Jak powstały i skąd pochodzą wezwania Litanii Loretańskiej? Niektóre z nich wydają się bardzo tajemnicze: „Wieżo z kości słoniowej”, „Arko przymierza”, „Gwiazdo zaranna”…

Za nami już pierwsze dni maja – miesiąca poświęconego w szczególny sposób Dziewicy Maryi. To czas maryjnych nabożeństw, podczas których nie tylko w świątyniach, ale i przy kapliczkach lub przydrożnych figurach rozbrzmiewa Litania do Najświętszej Maryi Panny, popularnie nazywana Litanią Loretańską. Wielu z nas, także czytelników Niedzieli, pyta: jak powstały wezwania tej litanii? Jaka jest jej historia i co kryje się w niekiedy tajemniczo brzmiących określeniach, takich jak: „Domie złoty” czy „Wieżo z kości słoniowej”?

CZYTAJ DALEJ

#PodcastUmajony (odcinek 5.): Ile słodzisz?

2024-05-04 22:24

[ TEMATY ]

Ks. Tomasz Podlewski

#PodcastUmajony

Mat. prasowy

W czym właściwie Maryja pomogła Jezusowi, skoro i tak nie mogła zmienić Jego losu? Dlaczego warto się Jej trzymać, mimo że trudności wcale nie ustępują? Zapraszamy na piąty odcinek „Podcastu umajonego”, w którym ks. Tomasz Podlewski opowiada o tym, że czasem Maryja przynosi po prostu coś innego niż zmianę losu.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję