Gdy latem 1975 r. sąd skazał na karę śmierci Zdzisława Marchwickiego, uznanego za „wampira z Zagłębia”, a rok później wyrok został utrzymany, wielu odetchnęło z ulgą. Byli wśród nich milicjanci prowadzący sprawę, a szczególnie ich zwierzchnicy. Wszak jedną z ofiar była bratanica Edwarda Gierka, a socjalistyczna sprawiedliwość znów wygrała.
Tymczasem nie brakowało wątpliwości, czy Marchwicki, oskarżony o 14 zabójstw, był faktycznym sprawcą zbrodni i czy jego brat Jan, też skazany na „kaes”, pomagał mu przy jednym z nich. Ich obrońcy powtarzali po latach, że Marchwiccy byli zdemoralizowani do szpiku kości, należeli do społecznego dna, ale za to się... nie wiesza. Proces był bardziej niż poszlakowy, Marchwickich trzeba było skazać – domagały się tego władza i propaganda sukcesu.
Do filmu „Jestem mordercą” (za który niedawno otrzymał Srebrne Lwy w Gdyni) Maciej Pieprzyca przygotowywał się przez 20 lat. Tyle dzieli zdjęcia do dokumentu, pod tym samym tytułem, od fabuły. Pierwszy mówił o sprawie wprost, drugi powstał na motywach tej historii. Oba są poruszające, w obu Pieprzyca mnoży wątpliwości, czy stracono właściwego człowieka. Wskazuje nawet innego potencjalnego winnego, chorego psychicznie, o którym „organy” wiedziały, ale zbagatelizowały to. Tym bardziej że jego samobójstwo nie pasowało do narracji o skuteczności milicji w walce z mitycznym zabójcą. Przecież jej się wymknął.
Pomóż w rozwoju naszego portalu