Reklama

Niedziela w Warszawie

Antymatki

Z Grzegorzem Łęcickim, teologiem, kulturoznawcą i medioznawcą, profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, rozmawia Andrzej Tarwid

Niedziela warszawska 6/2017, str. 6-7

[ TEMATY ]

wywiad

Marcin Żegliński

Grzegorz Łecicki

Grzegorz Łecicki

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

ANDRZEJ TARWID: – Pana najnowsza książka nosi tytuł „Antymatki”, a przecież w naszym kraju macierzyństwo opisuje się zwrotem „Matka-Polka”. Kim więc są antymatki?

GRZEGORZ ŁĘCICKI: – Poprzez wprowadzenie tego neologizmu chciałem zaakcentować negatywne formy realizacji macierzyństwa.

– W literaturze fachowej, ale i w życiu codziennym można usłyszeć takie pojęcia jak: „toksyczny człowiek” czy „toksyczni rodzice”. A jakie postawy okazały się główną „toksyną” w Pana pracy badawczej?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– W przypadku mojej analizy jest to z jednej strony nadopiekuńczość, a z drugiej zaborczość. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że to postawy skrajnie różne, to jednak obie pozbawiają dzieci wolności i samodzielności. W konsekwencji nie przygotowują młodego pokolenia do odpowiedzialnego życia w społeczeństwie.

– Nowatorstwo Pana podejścia polega jeszcze na tym, że osoby badane to gorliwe w swoim mniemaniu katoliczki. Dlaczego zajął się Pan właśnie nimi?

– Zastanawiało mnie, jak to jest, że kobieta uczestnicząca nawet gorliwie w praktykach religijnych, za progiem kościoła jest katem dla swojego dziecka, synowej lub zięcia.

– Co można powiedzieć o tej pseudoreligijności antymatek?

– To nie jest chrześcijańska gorliwość, lecz coś niezwykle fałszywego. Jedna z owych antymatek powiedziała mi na przykład, że jej zdaniem papież często się myli.

– Niech zgadnę, ta kobieta oczywiście wie wszystko lepiej...

– ...nie tylko wie lepiej od papieża, ale też umiałby wszystko sprawniej poprowadzić i zorganizować w Kościele. Jeśli zaś chodzi o wnioski bardziej generalne, to myślę, że fałszywa religijność antymatek w swojej istocie polega na tym, iż one wszystkie jak ognia boją się sakramentu pojednania.

– Dlaczego?

– Ponieważ w konfesjonale trzeba wyznać grzechy, a więc oskarżyć siebie samą. A one są przecież wspaniałe, doskonałe i wiedzą wszystko najlepiej.
Typowa antymatka najpierw mówi, że dla niej bogiem jest dziecko. Ale tak naprawdę ona dąży do tego, aby być bogiem dla dziecka. W takiej konstrukcji religijność staje się narzędziem propagandy i manipulacji, które taka matka stosuje wobec dziecka poprzez szantaż emocjonalny.

– Dzięki książce kapłani i teolodzy mają nad czym rozmyślać, aby uzdrowić wiarę takich osób. Ale przecież toksyn nadopiekuńczości i zaborczości doświadczają także osoby niewierzące. Może nawet częściej.

– Opisując zaborczość i nadopiekuńczość rodziców, a szczególnie matek, odniosłem wrażenie, że tego rodzaju zachowania charakterystyczne są dla mentalności i obyczajowości neopogańskiej.

– A czy nie jest to wynikiem tego, że w dzisiejszych czasach rodzice próbują jedynie uchronić dziecko przed trudnościami czy niebezpieczeństwami, których nie było w ich młodości?

– Pewnie też tak jest. Tylko że problemem nie jest to, że chce się chronić dziecko, bo to jest naturalne i rodzice są do tego powołani.

– W czym więc tkwi istota popełnianego błędu?

– W tym, że dorośli przyjmują fałszywą perspektywę chronienia dziecka przez całe jego życie. Roztropni rodzice mają nauczyć je tego, aby w przyszłości ono umiało ochronić siebie.

– W książce dowodzi Pan, że pobłażanie córce czy synowi może ostatecznie powodować „usidlenie dziecka i jego wewnętrzne zniewolenie”. Gdzie jest więc granica między dobrą a złą relacją?

– To bardzo trudne, bo każdy z nas jest niepowtarzalny. Nie ma więc jakiegoś jednego zdecydowanego schematu czy granicy. Jej określenie jest indywidualnym wyzwaniem dla każdej rodziny i każdej relacji ojcowskiej oraz macierzyńskiej.

– Jakie prawdopodobnie relacje z innymi będzie miał człowiek, który w dzieciństwie był wychowywany przez antymatkę?

– Dzieci wychowywane w duchu nadopiekuńczości i zaborczości przyjmują w dorosłości dwie główne postawy. Pierwsza to nienawiść wobec kobiet. Bo jak się ma do czynienia z toksyczną matką, to uważa się, że wszystkie kobiety są takie same, czyli koszmarne. Skutkiem tego może być odcięcie się od wszystkich innych kobiet, sympatii czy narzeczonych.

– I co dalej robi taka osoba?

– Zazwyczaj szuka jakieś wspólnoty. Czasami nawet zakonnej czy seminaryjnej, gdzie idzie nawet bez powołania.

– Jednak większość takich osób zawiera związki małżeńskie, co wtedy?

– Rozpieszczane dzieci nie są nauczone zmagania się z życiem. Kiedy po ślubie zderzą się z rzeczywistością dnia codziennego, to często sobie nie radzą. W efekcie rozwodzą się, nie patrząc na to, że decyzją tą czynią krzywdę współmałżonkowi i dziecku. Robią tak, bo najważniejsze dla nich jest własne „ciepełko”.

– To pierwsza postawa wynikła z nadopiekuńczości, ale powiedział Pan, że jest i druga. Na czym ona polega?

– Druga postawa polega na tym, że osoba wychowywana w sposób nadmiernie emocjonalny i troskliwy sama potem żąda, aby wszyscy tacy byli. A przecież w dorosłym życiu trzeba samemu pójść po węgiel, bo już mamusia nie pójdzie. Samemu sprzątnąć, wyprać, ugotować itd.

– Na ten „węgiel” trzeba najpierw zarobić. Czy taka osoba potrafi odnaleźć się w pracy zawodowej?

Reklama

– Z reguły trauma jest zbyt silna. Dziecko wie, że jest zawsze gorsze niż matka. Jeśli ktoś miał to wmawiane przez 20-30 lat, to nawet jak pójdzie do pracy i zrobi superwynalazek, to będzie bał się wejść w konkurencję z innymi, bo będzie się czuł gorszy od nich.

– W dzisiejszych czasach można się wyprowadzić.

– Zaprzyjaźniony zakonnik zwrócił mi uwagę na konieczność podkreślenia nowego zjawiska, jakim jest wirtualna pępowina. Fizyczna obecność matki nie jest już potrzebna w dobie komunikacji cyfrowej oraz poczty elektronicznej.

– Czyli trauma, choć to bardzo mocne słowo...

– ...niestety, z moich wywiadów z takimi osobami wynika, że element obniżenia wartości jest u nich makabryczny.

– Jedną z najtrudniejszych relacji między matką a dzieckiem opisanych w książce jest syndrom matki jedynaka. Udowadnia Pan, że syndrom ten może mieć miejsce także w rodzinie wielodzietnej. Co więc jest głównym mechanizmem prowadzącym do tej patologii?

– Kiedy rozmawiałem z rodzeństwami, to podczas jednego z takich wywiadów kobieta nagle powiedziała: „Brat się wyprowadził, bo wiedział, że matka jest zaborcza”. W domu została więc dziewczyna i to ona stała się ofiarą. Oznacza to, że syndrom jedynaka nie jest zależny od liczby dzieci. Jego przyczyną jest natomiast nadopiekuńcza i zaborcza matka.

– Co jest z mężczyznami w takich rodzinach? Dlaczego antymatki nie napotykają jakiegoś oporu ze strony ojców?

– Już sam dobór mężczyzn i kobiet w takich związkach jest bardzo skomplikowany. Kiedyś opisywałem przypadek, gdy kobieta potrafiła powiedzieć swojemu narzeczonemu, że po ślubie najważniejszy w jej życiu będzie nadal jej ojciec. Inna natomiast mówiła, że obowiązki wobec matki będą dla niej zawsze na pierwszym miejscu. To pokazuje, że mężczyźni nie zwracają uwagi na relacje, jakie panują w rodzinach ich narzeczonych. W efekcie do końca nie rozpoznają także charakteru i osobowości swojej przyszłej żony.

– A jak już są małżeństwem i mają dzieci, to facet się wycofuje z roli ojca?

– Tak, bo antymatki mają piekielną inteligencję w dostrzeganiu swoich ofiar, którymi są także mężowie. Ona najpierw mówi mu: ty przynoś pieniądze i zarabiaj, a ja się zajmę domem i wychowaniem. Kiedy on da się na to nabrać – a nierzadko robi tak z lenistwa – to po 15 latach wspólnego życia dostrzega, że oddaje wypłatę i w domu nie ma nic do powiedzenia.

– W Polsce rośnie liczba rozwodów. Ich skutkiem jest to, że coraz więcej dzieci wychowuje się bez ojca. Skąd one czerpią wzorce, skoro nie z domu?

– W dużej mierze z grupy rówieśniczej. A także od dalszej rodziny oraz z mediów.

– Zatrzymajmy się na tym ostatnim aspekcie. W książce ilustruje Pan pewne patologie rodzinne odniesieniami do filmów. Jakie wzory relacji małżeńskich i rodzinnych są we współczesnych polskich filmach i serialach?

– To złożony problem, bowiem filmowcy dostrzegają pewne zjawiska bardzo szybko i niemal natychmiast reagują na sytuacje, które są nieprawidłowe. Taki przekaz medialny nie pokazuje jednak przyczyny. On jedynie coś ważnego rejestruje.

– Na przykład?

– Można na przykład powiedzieć, że w „Rodzinie zastępczej” czy „Rodzince.pl” niektóre wzorce są bardzo fajne, jeśli chodzi o pokazywanie miłości, małżeństwa, wychowania, itd. Ale trzeba pamiętać, że to jest tylko pewna ilustracja. W żadnym natomiast przypadku nie jest to przewodnik, bo fikcja nie może być takim przewodnikiem.

– Gdzie jest więc ten przewodnik?

– Marzy mi się, byśmy jako wspólnota wierzących lepiej poznali myśl wybitnych chrześcijańskich pedagogów. A to dlatego, że Kościół mówi o życiu prawdziwym opartym na wzorcach Świętych.

– Przejdźmy więc do teologicznej warstwy książki „Antymatki”. Zaczyna się ona od motta C.S. Lewisa „Nie można kochać w pełni innego stworzenia, dopóki nie pokocha się Boga”. Czyli kluczem do zdrowych relacji rodzinnych jest prawdziwa wiara?

– Zdecydowanie tak. To właśnie praktyczne odejście od wizji religijności chrześcijańskiej, czyli zrozumienia osobowej relacji między mną a Panem Bogiem powoduje, że również relacje z ludźmi zostają zachwiane. Dlatego przypomnę, że zarówno pierwsze przykazanie Dekalogu, jak i nauczanie Chrystusa pokazują nam, że zmiana hierarchii miłości powoduje fałszywą sytuację i niezdolność do autentycznego miłowania bliźnich. Dopiero bowiem postawienie Boga na pierwszym miejscu w swoim sercu i umyśle umożliwia nam realizację przykazania miłości i prawidłowe relacje wobec bliźnich.

– Kluczem do naprawy relacji w rodzinie jest więc nawrócenie się, a potem życie prawdziwą wiarą, a nie własnymi urojeniami na jej temat. Ale co jeszcze można zrobić, aby np. zdiagnozować problem, bo chyba większość rodzin ma problem z oceną własnej sytuacji?

– Jeśli ktoś nie wie, dlaczego jego relacje z dziećmi zgrzytają, czasem nawet z prozaicznych powodów, to polecam mu wizytę w chrześcijańskiej poradni rodzinnej. Pracujący w niej psycholog pomoże w diagnozie. Pokaże, że nie trzeba przebudowywać całego domu, ale wystarczy otworzyć mały lufcik, przez który wleci świeże powietrze uzdrawiające całą rodzinę.

2017-02-01 13:32

Ocena: +1 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

By lepiej poznać Jezusa

Z ks. Arnoldem Zawadzkim, wykładowcą Pisma Świętego na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i w Wyższym Seminarium Duchownym w Łodzi, rozmawia ks. Paweł Gabara.

Ks. Paweł Gabara: Narodowe Czytanie Pisma Świętego to wydarzenie, które rozpoczyna Tydzień Biblijny w Kościele. Czy potrzebujemy takiej akcji jak Tydzień Biblijny i dlaczego?

Ks. Arnold Zawadzki: Wszystkie działania zachęcające do czytania słowa Bożego czy poszerzenia kultury biblijnej są potrzebne. W ten sposób implementujemy naukę Soboru Watykańskiego II, by słowo Boże było duszą chrześcijańskiego życia. Zawsze jednak przy tego typu akcjach rodzi się podejrzenie, że mają wymiar fasadowy, bo mogą przykrywać poważne problemy. Proszę zauważyć, że w czasie, kiedy rozmawiamy o potrzebie czytania Biblii, w polskich seminariach duchownych ogranicza się godziny wykładów z Pisma Świętego. Albo inicjatywa kilkunastu polskich biblistów pasjonatów, chcących stworzyć odrębny kierunek biblijny poza wydziałem teologii, by wyjść naprzeciw ludziom zainteresowanym Biblią, ale znajdującym się z dala od Kościoła, spotyka się z niezrozumieniem, choć jest realizacją nauczania papieża Franciszka o ekumenizmie i „Kościele wychodzącym”. Dlatego przy takich okazjach, kiedy pokazujemy światu – że tak się wyrażę przekornie – „cud święty narodu całego”, nie zapominajmy o rachunku sumienia, by dostrzec, jak naprawdę wygląda rzeczywistość, za którą jesteśmy współodpowiedzialni.

CZYTAJ DALEJ

Jezus kochał Judasza do końca

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

pl.wikipedia.org

Rozważania do Ewangelii Mt 26, 14-25.

Środa, 27 marca. Wielki Tydzień

CZYTAJ DALEJ

Zaproszenie dla mnie: Bierz i jedz, pij, abyś żył

2024-03-28 06:16

[ TEMATY ]

Wielki Post

rozważania

rozważanie

Adobe.Stock.pl

W czasie Wielkiego Postu warto zatroszczyć się o szczególny czas z Panem Bogiem. Rozważania, które proponujemy na ten okres pomogą Ci znaleźć chwilę na refleksję w codziennym zabieganiu. To doskonała inspiracja i pomoc w przeżywaniu szczególnego czasu przechodzenia razem z Chrystusem ze śmierci do życia.

Jezus spożywa ze swoimi uczniami ostatnią wieczerzę. Wie, że to, co teraz im mówi, za chwilę stanie się rzeczywistością – Jego Ciało zostanie wydane i Krew przelana w piątek, w czasie zabijania w świątyni baranków paschalnych. Wypowiada słowa, które odtąd będą powtarzane w czasie każdej Mszy św.: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje… bierzcie i pijcie, to jest Moja Krew”. „Ile razy bowiem będziecie jeść ten chleb i pić z tego kielicha, będziecie ogłaszać śmierć Pana, aż przyjdzie” (1 Kor 11, 26), dodaje św. Paweł Apostoł. Mogę te słowa przyjąć jako zaproszenie dla mnie: Bierz i jedz, pij, abyś żył. „Jeśli nie będziecie spożywali ciała Syna Człowieczego i pili Jego krwi, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja wskrzeszę go w dniu ostatecznym” (J 6, 53n). Takie to proste i takie trudne jednocześnie… Tajemnica Bożej miłości.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję