Reklama

Sport

Anioły chodzą po ulicach

Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Zderzenie, ból i krzyk. Od tego momentu radykalnie zmieniło się życie niespełna 21-letniego piłkarza
Z Janem Stolarskim o dramatycznych chwilach na piłkarskim boisku, walce o powrót do zdrowia i wierze w Boga rozmawia Krzysztof Tadej, dziennikarz TVP

Niedziela Ogólnopolska 21/2019, str. 42-44

[ TEMATY ]

rozmowa

Krzysztof Tadej

Jan Stolarski – piłkarz, trener i założyciel klubu Rozwój Warszawa

Jan Stolarski – piłkarz, trener
i założyciel klubu Rozwój
Warszawa

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

KRZYSZTOF TADEJ: – Dramat rozpoczął się cztery lata temu – 28 lutego 2015 r., w sobotę po południu.

JAN STOLARSKI: – Byłem na testach w drużynie KS Łomianki. Szukałem drużyny, w której mógłbym grać, rozwijać się. Rozgrywaliśmy sparing z warszawskim zespołem z Ursynowa. Byłem środkowym pomocnikiem. Nieźle dla mnie układał się ten mecz. W 30. minucie minąłem dwóch zawodników i zbyt mocno wypuściłem piłkę. Chciałem wślizgiem ją zatrzymać, bo zbliżała się do bocznej linii boiska. Nie zauważyłem, że obrońca przeciwników również zrobił wślizg. Doszło do zderzenia.

– Sytuacja, jakich wiele na piłkarskim boisku.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Niestety, nie w tym przypadku. Zawodnik kolanem trafił mnie w piszczel. Krzyknąłem, poczułem ogromny ból. Od razu spuchła mi noga. Po chwili próbowałem wstać, ale nie mogłem. Nikt mi nie pomógł. Nie było opieki medycznej. Pomyślałem, że muszę dojść do szatni, żeby tam się położyć. Ani trener, ani kierownik drużyny nie wezwali karetki. Machnęli ręką. Potem nikt się mną nie interesował. Z największym trudem dotarłem do szatni, a sparing trwał.

– A później? Po meczu?

Reklama

– Trener spytał, czy będę z nimi grał w kolejnych meczach. „Nie wiem, czy dam radę, bo nie wiem, jak poważny jest uraz” – odpowiedziałem. Mówiłem, że bardzo boli mnie noga i nie jestem w stanie pójść na autobus, żeby pojechać do domu. Kierownik drużyny podwiózł mnie pod mój blok. Z największym trudem dotarłem na trzecie piętro. Położyłem się, ale w nocy ból był nie do wytrzymania. Z mamą i bratem pojechaliśmy na ostry dyżur do szpitala.

– I zaczął się kolejny horror...

– Lekarz dyżurujący chciał mi od razu wstawić nogę w gips, bez prześwietlenia. Nie zgodziłem się. Dali mi środek przeciwbólowy i odesłali do domu.

– A gdybyś się zgodził, to...

– Już bym nie miał nogi. Tak mówili później lekarze. Po powrocie do domu czułem się fatalnie. Mdlałem. Postanowiliśmy pojechać na dyżur lekarzy sportowych do prywatnej kliniki. Jak dojechaliśmy, to lekarz niemal złapał się za głowę. Powiedział, że mam krwiaka, ciśnienie krwi w nodze jest krytyczne, robi się zakrzep i natychmiast trzeba mnie operować. Ale dodał, że musimy zapłacić. Doszliśmy do kasy i okazało się, że trzeba wpłacić aż 13 tys. zł. Nie mieliśmy pieniędzy.

– Ktoś pojechał do domu po oszczędności?

Reklama

– W domu ani na kontach także nie mieliśmy takiej sumy. Pochodzę z niezamożnej rodziny. Z mamą i bratem Karolem mieszkaliśmy w malutkiej, 19-metrowej kawalerce na warszawskiej Woli. W najstarszym, przedwojennym bloku. Było tak ciasno, że wannę mieliśmy w kuchni, a jak rozłożyliśmy wieczorem łóżko i fotele, to praktycznie nie było wolnego miejsca. Mieszkaliśmy bez taty. Nigdy go nie poznałem. Po prostu opuścił mamę, gdy się dowiedział, że jest w ciąży. Nieraz w dzieciństwie było ciężko. Jak dorośliśmy z bratem, to zaczęliśmy dorabiać. W swoim życiu byłem już kucharzem, kelnerem, układałem chodniki na budowie, roznosiłem ulotki. Nie miałem oszczędności, żeby zapłacić za operację.

– Co się stało później?

– Postanowiliśmy wrócić do państwowego szpitala. Poprosiliśmy lekarza prywatnej kliniki, żeby wypisał skierowanie. Na czerwono podkreślił konieczność natychmiastowej operacji. Gdy stamtąd wyjeżdżaliśmy, to pomyślałem sobie, jak straszny jest dzisiejszy świat. Kto nie ma pieniędzy, to w prywatnej przychodni czy szpitalu nie uzyska pomocy. Po prostu zostawią cię z problemem. Możesz stracić nogę, umrzeć, bo liczą się tylko pieniądze.

– Dojechaliście do szpitala i...

– Na dyżurze był inny lekarz. Zrobił kolejne badania. Powiedział, że to skandal, iż jego kolega wypuścił mnie w takim stanie. Zarządził natychmiastową operację. Minuty decydowały o tym, czy uratuje mi nogę, czy będzie musiał ją amputować. Wszystko działo się w błyskawicznym tempie. Na sali operacyjnej nie było czasu na podanie leków przeciwbólowych. Dostałem wacik w usta, żebym nie odgryzł sobie języka. Nacięto mi nogę. Krwiak wypłynął. Poczułem ulgę.

– Po powrocie na salę... umierałeś.

Reklama

– Podczas operacji przecięto mi naczynia krwionośne. Kiedy przywieziono mnie na salę, krew lała się na podłogę. Sytuacja była krytyczna. Traciłem przytomność. Ludzie po operacjach, którzy leżeli obok, krzyczeli, żeby natychmiast przyszli lekarz i pielęgniarki. Ale oni zniknęli. Po prostu gdzieś sobie poszli.

– Horror.

– Tak poznałem warunki panujące w polskim szpitalu. Kiedy wreszcie pojawił się lekarz, od razu zdecydował, że zabiera mnie na kolejną operację. Tym razem zszyli mi naczynia krwionośne. Kiedy to się zakończyło, wróciłem na salę i zacząłem odzyskiwać siły. Wróciło mi życie, ale wkrótce przeżyłem kolejne trudne chwile.

– To znaczy?

– Zapytałem lekarza, kiedy będę mógł wrócić na boisko. Spojrzał na mnie zdziwiony i powiedział, że w piłkę to będę mógł co najwyżej pograć sobie na komputerze. Byłem zdruzgotany. Przecież całe życie marzyłem o graniu...

– Co Ci wtedy pomogło?

– Mocny charakter i wiara w Boga. Powiedziałem sobie, że wrócę na boisko bez względu na to, w której będę grał lidze. Na sali modliłem się po swojemu. Prosiłem Boga o pomoc. Gdyby nie wiara, tobym nic nie osiągnął. Nie miałbym odwagi wstać i walczyć dalej.

– Kiedyś powiedziałeś: „Bóg miał dla mnie plan”.

Reklama

– Postanowiłem, że jak wyzdrowieję, to będę pomagał innym. Wiedziałem, że wielu chłopaków chce grać w piłkę, ale nie może się przebić do żadnego klubu. Tak jak w moim przypadku – nie mieli pomocy trenerskiej ani menadżerskiej. Potrzebowali kogoś, kto by ich zachęcił, wskazał im drogę, doprowadził do sukcesu. Poczułem, że Bóg chce, bym pomagał chłopakom, którzy w życiu popełnili jakieś błędy, chcą wyjść na prostą i grać w piłkę.

– Ale wcześniej sam musiałeś powrócić do zdrowia.

– Spotkałem ludzi, którzy mi pomogli. Okazuje się, że anioły, dobrzy ludzie, chodzą po ulicach. Można ich spotkać w codziennym życiu. Dla mnie taką osobą okazał się Jacek Magiera – były piłkarz i trener Legii Warszawa, obecnie trener piłkarskiej reprezentacji Polski do lat 20. Poznał go przez przypadek mój brat Karol, który też jest piłkarzem. Wiedział z gazet, kim jest, i po prostu podszedł do niego w tramwaju. Zapytał, czy może przyjść na testy do Legii. Wymienili się telefonami. To wydarzyło się przed moją kontuzją. Po wyjściu ze szpitala zadzwoniliśmy do Jacka i to właśnie on mi pomógł. Bezinteresownie! Dzięki niemu mogłem rozpocząć rehabilitację w Legii Warszawa, a potem treningi.

– Ale również tam przeżyłeś moment załamania...

Reklama

– Któregoś dnia po rehabilitacji w szatni zobaczyłem zawodników w moim wieku. Byli uśmiechnięci, pełni sił, mieli kontakty. Pomyślałem o swoim życiu. Kontuzja, groźba amputacji nogi, powolne dochodzenie do sprawności... Przyszło mi do głowy, że tak naprawdę, jeśli wrócę na boisko, to będę mógł grać najwyżej w okręgówce. Rozpłakałem się. Zobaczył to Jacek Magiera. Zapytał, dlaczego płaczę. A potem powiedział, że w swojej karierze widział może 3-4 płaczących piłkarzy. „I wiesz co się później stało?” – spytał. Okazało się, że wszyscy zagrali w reprezentacji Polski. Odpowiednio mnie zmotywował i znowu zacząłem walczyć.

– W jednym z wywiadów przypomniałeś również powiedzenie: „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”.

– Przed kontuzją miałem dużo kolegów i znajomych. O niektórych myślałem, że są przyjaciółmi. Jak doznałem kontuzji, to nikt się nie odzywał. Pustka. Od czasu do czasu ktoś o coś zapytał na Facebooku. Ale pojawili się ludzie, o których mogę dzisiaj powiedzieć, że są prawdziwymi przyjaciółmi. Oni mi pomagali. Tak samo jak moja rodzina. Dlatego przetrwałem najcięższe chwile.

– Po rehabilitacji dochodziłeś do pełnej sprawności. I zacząłeś pomagać innym...

– Wróciłem na boisko. Zacząłem grać w drużynie OKS Start Otwock w III lidze. Był to dla mnie wielki sukces, bo przecież przed kontuzją grałem w lidze okręgowej. Jednocześnie marzyłem o założeniu klubu piłkarskiego. Przekonałem do tego kilku kolegów. Na Facebooku zaprosiliśmy zainteresowanych na pierwszy trening. Przyszło ponad 50 osób! Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Tak powstał klub Rozwój Warszawa. Zgłosiliśmy się do rozgrywek i zaczęliśmy grać w ostatniej lidze.

– Mieliście sprzęt, sponsorów, boisko?

Reklama

– Nie, kompletnie nic. Tylko marzenia i zapał do gry. Do dzisiaj nie mamy swojego boiska i wynajmujemy je, gdy mamy grać „u siebie”. Startowaliśmy bez zaplecza, sponsorów. Treningi odbywały się na łąkach, na orlikach, gdzie nie było wymiarowych bramek, i na zapomnianych boiskach. Obok jednego z nich była stajnia. Właściciel pozwolił nam się tam przebierać. Ponieważ na boisku nie było żadnego oświetlenia, jeden z kolegów przywiózł z budowy lampy ledowe. Przejeżdżający na rowerach ludzie zatrzymywali się i nie dowierzali, że drużyna, która występuje w rozgrywkach, może trenować w takich warunkach. Ale szło nam nieźle. Po pierwszym sezonie awansowaliśmy do wyższej ligi.

– A jak jest obecnie?

– Gramy w klasie A. Zajmujemy jedno z czołowych miejsc. Marzymy, żeby awansować do wyższej klasy. Chcielibyśmy, żeby ktoś nam pomógł w rozwoju klubu. To jest bardzo trudne, ale moje doświadczenie pokazało, że nigdy nie można się poddawać. Lekarze twierdzili, że już nigdy nie wybiegnę na boisko, a stało się inaczej. Wielu ludzi pukało się w czoło, gdy zakładałem klub piłkarski, a teraz nieźle sobie radzimy. O sukcesie decydują pasja, marzenia, determinacja i chęć osiągnięcia sukcesu.

– Czego jeszcze nauczyło Cię to doświadczenie?

– Inaczej patrzę na świat i ludzi. Bardziej doceniam drugiego człowieka. Wiem, że często sukcesy rodzą się w bólach. Trzeba pokonywać trudności i się nie załamywać. I nieraz cierpieć, żeby osiągnąć coś wartościowego. Często powtarzam maksymę: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”. A także słowa słynnego piłkarza – Pelégo: „Sukces to nie przypadek. To ciężka praca, wytrwałość, nauka, analiza, poświęcenie, a przede wszystkim miłość do tego, co robisz”. Po tym, co mnie spotkało, wiem, że życie w ciągu kilku chwil może się radykalnie zmienić. Ale wtedy trzeba walczyć i nigdy się nie poddawać.

2019-05-21 13:10

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Marek Jurek: Czas wyjść z bierności

[ TEMATY ]

wywiad

rozmowa

Jak zrodziła się idea spotkań Chrześcijańskiego Kongresu Społecznego? MAREK JUREK: Początkiem było zawiązanie współpracy między Prawicą Rzeczypospolitej a Europejskim Chrześcijańskim Ruchem Politycznym (ECPM). Uznaliśmy, że europejski wymiar naszego zaangażowania - praca nad odbudową i wzmocnieniem chrześcijańskiej opinii publicznej w Europie - to okazja, by zachęcić do udziału w tej pracy wszystkie katolickie środowiska społeczne w naszym kraju. Pierwszy Kongres, obradujący w Warszawie, bardzo się udał i nawiasem mówiąc zrobił duże wrażenie na naszych gościach z Holandii i Gruzji. Postanowiliśmy więc nadać mu bardziej regularne formy. Czy Kongres jest inicjatywą polityczną skoro będzie na nim tylu polityków? MJ: Kongres nie jest partią, ani organizacją. Obecność polityków wynika z faktu, że Kongres jest forum katolickiej odpowiedzialności społecznej, a ogromna większość jego uczestników to po prostu reprezentanci aktywnych środowisk katolickich. W tym roku powstała Narodowa Rada Kongresu, która nada mu dynamikę, a jednocześnie będzie mogła przygotowywać kongresowe dokumenty i zabierać głos w kluczowych sprawach społecznych - co jest zasadniczym powołaniem Kongresu. Jak Pan widzi przyszłość opinii katolickiej w naszym kraju? MJ: Istnieje wielkie prawo społeczne historii Polski. Było wiele poruszeń społecznych, zapoczątkowanych przez środowiska radykalne, na przykład Powstanie Styczniowe czy Solidarność, ale dopiero gdy akty te zostały poparte przez masy społeczeństwa katolickiego - stawały się wydarzeniami narodowymi, w sensie tak zasięgu społecznego, jak roli historycznej. Jednocześnie zawsze mieliśmy problem, zwracał na to uwagę Kardynał Wyszyński, w zapewnieniu rzeczywistego wpływu społecznego elit katolickich. Szczególnie to widać w okresie trzeciej niepodległości. Wszystkie nasze sukcesy wynikały z siły opinii katolickiej - to ona była oparciem dla odradzającej się wielokrotnie prawicy, która tyle razy potem wykonywała swoje słynne „zwroty ku (liberalnemu) centrum”, czyli odwracanie się do katolików plecami. I wszystkie porażki trzeciej niepodległości (od katastrofy demograficznej, której władze przyglądały się biernie przez ćwierć wieku, po zastąpienie upowszechnienia własności rabunkową pseudoprywatyzacją) - wynikły z niedostatecznego wpływu opinii katolickiej. Czas żebyśmy stanęli na nogach i postawili Polskę na nogach. Jakie zadania stoją przed katolikami w Polsce najbliższych latach? Które z nich można realnie osiągnąć? MJ: Przede wszystkim musimy budować silne struktury samej opinii katolickiej, byśmy w życiu publicznym byli podmiotem, który skutecznie postuluje, wymaga, kontroluje - a nie tylko politycznie kibicuje, zażywającymi emocji przed telewizorem. Kongres chce zachęcać do tego zarówno środowiska, które biorą w nim udział, jak i inne, które do tego nasze forum „zdopinguje”. Jak bardzo potrzebna jest nasza odpowiedzialność pokazała zbrodnia na Madalińskiego. Przez lata po cichu dojrzewało zło, które właściwie tolerowano. Klasa polityczna jednogłośnie powtarzała frazes o wspaniałym „kompromisie życia”, czyli niepisanym pakcie aborcyjnym, który paraliżował działania chcące wypełnić treścią nawet to ułomne prawo. Teraz po raz kolejny zobaczyliśmy jak jest ignorowane i jak brak mu obrońców tam, gdzie powinno być stosowane. Oczywiście, podstawą ładu społecznego w Polsce musi stać się zdrowy porządek ekonomiczny, oparty na przedsiębiorczości i upowszechnieniu własności, bez czego nie zrealizujemy ani praw rodziny, ani nie zatrzymamy ciągłego emigracyjnego pustoszenia Polski. Całość naszych zadań, naszej wizji chrześcijańskiej odpowiedzialności społecznej pokażemy w Karcie Chrześcijańskiego Kongresu Społecznego, którą przyjmiemy w Poznaniu.
CZYTAJ DALEJ

Testament, ogłoszony przez Watykan w dniu śmierci papieża, nosi datę 29 czerwca 2022 r.

2025-04-21 20:21

[ TEMATY ]

śmierć Franciszka

PAP/EPA/ANGELO CARCONI

Czując, że zmierzch mojego ziemskiego życia się zbliża, z wiarą spoglądam ku Życiu Wiecznemu - napisał papież Franciszek w swoim testamencie, datowanym 29 czerwca 2022 roku. Zawiera on jedynie dyspozycje dotyczące miejsca pochówku w bazylice Matki Bożej Większej w Rzymie.

„Przez całe życie powierzałem moją posługę kapłańską i biskupią Matce naszego Pana, Najświętszej Maryi Panny. Dlatego proszę, aby moje doczesne szczątki złożono w papieskiej bazylice Santa Maria Maggiore (Najświętszej Maryi Panny Większej), gdzie będą oczekiwać na Dzień Zmartwychwstania. Chciałbym, aby moja ostatnia ziemska podróż zakończyła się w tym starożytnym sanktuarium maryjnym, do którego zawsze udawałem się na modlitwę przed i po każdej podróży apostolskiej, powierzając Niepokalanej Matce wszystkie moje intencje i dziękując Jej za macierzyńską opiekę” - wyjaśnił papież.
CZYTAJ DALEJ

Archidiecezja Wrocławska pożegna papieża Franciszka uroczystymi Mszami w katedrze

2025-04-22 08:44

ks. Łukasz Romańczuk

Archidiecezja wrocławska łączy się w modlitwie z Kościołem powszechnym po śmierci papieża Franciszka. We wtorek, środę i czwartek biskupi wrocławscy odprawią w archikatedrze wrocławskiej Msze wieczorne w intencji Ojca Świętego.

Po śmierci papieża Franciszka Kościół wrocławski jednoczy się w modlitwie za zmarłego następcę św. Piotra.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję