Reklama

Niedziela w Warszawie

Pamięć i przebaczenie

– Klęczałem między mamą a babcią. Niemiecki żołnierz zrobił coś przy magazynku karabinu maszynowego. Mama powiedziała, żebym zamknął oczy. Nie wystrzelił, ale mnie przez dziesiątki lat budził sen, w którym byłem rozstrzeliwany – o swoich wspomnieniach z Powstania Warszawskiego, Rzezi Woli i drodze do przebaczenia opowiada ks. Stanisław Kicman

Niedziela warszawska 30/2019, str. 4

[ TEMATY ]

Powstanie Warszawskie

Salve TV

Ks. Stanisław Kicman

Ks. Stanisław Kicman

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Przed godziną „W”

Zalewajka była ulubionym posiłkiem w czasie wojny. Zupę z ziemniaków zalanych wywarem na kwasie chlebowym babcia podała także 1 sierpnia. Tego dnia mama Monika, która była łączniczką w Komendzie Głównej AK, wróciła do domu po 12.00. Wcześniej roznosiła meldunki na Mokotowie. Wiedziała, że od wybuchu powstania dzielą nas godziny. Dowódcy zwolnili ją z walki, aby mogła opiekować się mną i babcią.

Do powstania miał pójść tata Czesław, który był w oddziałach bojowych AK. Kiedy wrócił z pracy z zakładów Philipsa, od razu zaczęliśmy jeść zalewajkę. Dochodziła 14.00. Chwilę potem do mieszkania zapukała łączniczka. Przekazała ojcu, że ma stawić się w umówionym miejscu na Smolnej o godz. 16.00.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Tata nie dojadł zupy. Ze skrzyni na węgiel wyciągnął zawinięty w szmaty pistolet. Włożył go za pas. Potem ubrał płaszcz. Zaczęliśmy się żegnać. Wszyscy płakaliśmy.

– Czesieńku, kiedy się zobaczymy? – spytała ojca przez łzy mama. – Chyba za tydzień, bo to się szybko skończy – odpowiedział.

Dzisiaj dyskutuje się o zasadności wybuchu powstania. Moi rodzice i ich koledzy nigdy nie mieli wątpliwości. – Sami byśmy na nich uderzyli, gdyby powstanie nie wybuchło – powiedział mi tata.

Pierwsze strzały

Mieszkaliśmy przy ul. Dworskiej 7, róg z ul. Laskową, obecnie Kasprzaka. Okna wychodziły na szkołę, gdzie mieściła się niemiecka jednostka transportowa. Powstańcy zaatakowali ją jeszcze przed godziną „W”.

Gdy usłyszałem strzały, podbiegłem do okna. Zanim mama mnie od niego odciągnęła, zobaczyłem, jak Niemcy z dachu strzelają do powstańców. Jeden z nich padł. Nie wiem czy został zabity, czy ranny. Ale widok ten przeraził mnie. Wśród atakujących byli młodzi ludzie, czasami tylko kilka lat starsi ode mnie. A ja miałem wtedy 7 lat.

Niektórzy dziwią się, że dziecko tak dokładnie zapamiętało czas okupacji i powstania. Myślę, że wyjaśnienie tkwi w tym, że to, co zobaczyłem i to, czego doświadczyłem, to były tak mocne przeżycia, że ich nie sposób zapomnieć. Co więcej, uważam, że ich nie można zapomnieć! To część tożsamości mojej indywidualnej, ale też naszej wspólnej. Mówimy przecież o wydarzeniach ważnych w historii naszej Ojczyzny.

Reklama

Jeden szczęśliwy dzień

Powstańcy zdobyli szkołę 3 sierpnia. Oddziały AK odbiły także zakłady Philipsa i szpital żydowski. Wśród mieszkańców zapanowała wielka radość. W oknach wywieszono wiele biało-czerwonych flag. Widok był wspaniały. Szczęśliwi ludzie zaczęli wychodzić na ulice.

Na podwórko naszej kamienicy przyszli powstańcy. Wśród nich był mój kolega, starszy ode mnie raptem o 3 lata. Jego mama zamknęła go w mieszkaniu, aby nie dołączył do walczących. Ale on okazał się sprytniejszy. Związał prześcieradła i przy ich pomocy wymknął się przez okno. Teraz miał hełm i pas. Mówił, że jego zadaniem jest zbieranie butelek, do których wlewana jest benzyna. Więcej nie zdążył powiedzieć, bo zobaczyła go mama i znowu musiał uciekać. Wszystkich to rozbawiło.

3 sierpnia to był radosny dzień. Dla nas jedyny taki w powstaniu. Niedługo potem zaczęły napływać zatrważające wiadomości.

Rzeź Woli

Mama dowiedziała się, że Niemcy zabili redemptorystów z Woli. Było to dla niej bardzo bolesne. Rodzice właśnie do świątyni na Karolkowej chodzili na Msze św. i nabożeństwa. A mama udzielała się w tamtejszej Caritas.

Ludzie uciekający z zachodniej części Woli mówili, byśmy także uciekali, bo Niemcy wszystkich mordują. Kilka rodzin ich posłuchało, większość mieszkańców kamienicy została. Podobnie postąpili ludzie z innych domów.

8 sierpnia rano Niemcy wpadli do budynku. Powiedzieli, że mamy przygotować się do jego opuszczenia po południu. Mama z babcią spakowały walizki. Zrobiły też tobołek z moimi ubraniami.

Niemcy przyszli wcześniej niż zapowiadali. Jak natrafiali na zamknięte drzwi, to najpierw przeszywali je serią z automatu, a potem wrzucali granaty do mieszkania. Byliśmy przerażeni. Na szczęście nasze drzwi były otwarte.

Reklama

– Raus! – krzyknął żołnierz, który stanął w progu mieszkania. Miał twarz Azjaty. W ręku trzymał pistolet, zza cholewek butów wystawały granaty trzonkowe. Zapamiętałem jeszcze, że miał biały, jedwabny szalik na szyi.

Z mieszkania wyszliśmy tylko z tobołkiem, bo babcia trzymała go akurat w rękach. Walizki z ubraniami zostały.

Ustawili nas pod ścianą kamienicy. Nagle usłyszeliśmy wybuch granatu, potem na 3. piętrze otworzyło się okno. Niemiec wyrzucił przez nie dziecko. To był chłopiec młodszy ode mnie o 2-3 lata. W ostatniej chwili złapał się za klapy munduru tak mocno, że je oderwał. Konał na bruku z klapami w malutkich dłoniach.

Jeszcze nie odeszliśmy, a pod kamienicę podjechała platforma samochodowa. Niemcy zaczęli okradać mieszkania. Kiedy skończyli, budynek został podpalony. Paliły się także inne domy w okolicy i na trasie naszego przemarszu do kościoła św. Wojciecha. Ja całą drogę płakałem.

Mamuniu, co z nami będzie?

„Do końca życia nie zapomnę nóżki dziecka w pomarańczowej skarpetce i lakierkach wystającej ze stosu zabitych” – napisała mama w książce „Pokonać strach”. Widzieliśmy dwa stosy pomordowanych warszawiaków koło kościoła św. Wojciecha. Byliśmy przekonani, że teraz nasza kolej.

Niemcy kazali nam klęknąć z rękami do góry. Babcia miała w ręku różaniec i modliła się. Mama też chciała się modlić, ale jakby zapomniała słów, bo powtarzała tylko: „Zdrowaś Mario, Zdrowaś Mario”. Ja cały czas kwiliłem i powtarzałem:

– Mamuniu, co z nami będzie?

Klęczeliśmy w pierwszym rzędzie. Niecałe 3 metry przed nami leżał żołnierz z wycelowanym karabinem maszynowym. Gdy zrobił coś przy magazynku, mama przytuliła mnie i powiedziała: – Zamknij oczy, to nie będzie bolało.

Reklama

Po 3 godzinach kazali nam wejść do kościoła. Widok był przerażający. W kruchcie latryna, na ołtarzu operacja. Część Niemców założyła kapy i ornaty, pili z naczyń liturgicznych. Chodzili też między ludźmi i wyciągali młode kobiety. Wychodzili z nimi na zewnątrz. Potem słyszeliśmy strzały.

W kościele usiedliśmy pod ostatnią kolumną z lewej strony. Mama prosiła, abym usnął, ale sen nie przychodził. Przez niedomknięte oczy widziałem, że ona także nie śpi. Naprzeciwko był obraz z IX stacją Drogi Krzyżowej. Mama cały czas się w niego patrzyła i całą noc modliła się.

Mamusia umarła 22 lata temu. Do końca życia odprawiała każdego dnia Drogę Krzyżową razem z Koronką do Bożego Miłosierdzia. Odeszła w piątek o godz. 15 z różańcem w ręku. Dla mnie to nie jest przypadek.

Przez obozy i fabryki pracy

Rano popędzono nas na Dworzec Zachodni. Następnie przewieziono do Pruszkowa. Tam siostra z Czerwonego Krzyża powiedziała, że możemy wyjść, ale bez babci. Mama odmówiła.

3 dni później i tak nas rozdzielono. Wszystko stało się tak szybko, że babcia nie zdążyła nawet dać nam tobołka z moimi ubraniami.

Mama, ja i 70 innych osób zostaliśmy wtłoczeni do bydlęcego wagonu. Po kilku dniach okazało się, że jechaliśmy do Rzeszy.

Kiedy staliśmy na jednej ze stacji, był nalot. Trafione bombami wagony fruwały w powietrzu. Przerażenie było tak duże, że ludzie umierali ze strachu. Pierwszy i jedyny raz coś takiego widziałem.

Pierwszym przystankiem był obóz koncentracyjny w Sachsenhausen. Tam oddzielono kobiety i dzieci od mężczyzn. My pojechaliśmy dalej.

Było ciemno, kiedy pociąg zatrzymał się przy rampie. Znowu nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Po wielogodzinnym marszu nocą weszliśmy do obozu w Bergen Belsen. Kobiety i dzieci skierowano do obozów pracy. Ja z mamą byłem najpierw w fabryce koców, potem w fabryce zbrojeniowej.

Reklama

Zaszczepianie nienawiści

Dotychczas mówiłem o tym, co dorośli Niemcy robili Polakom. Lecz nie tylko oni nas nienawidzili.

Kiedy wycieńczeni i brudni szliśmy do fabryki koców, podbiegł do mnie chłopiec w moim wieku i napluł mi w twarz. Zacząłem płakać. On uciekł, ale wrócił i znowu plunął mi w twarz. – Czy to grzecznie tak robić? – spytała mama, która znakomicie znała niemiecki. Odpowiedział: – Nie, ale to przyjemne.

Jak byliśmy w fabryce broni, mnie i kolegę złapali nastolatkowie z Hitlerjugend. Zaczęli nas kopać. Kolega krzyczał, a ja sparaliżowany nie wydałem żadnego odgłosu. Postanowili mnie utopić. Drapałem palcami ziemię, kiedy ciągnęli mnie za nogi do rzeki. Byłem już po kolana w wodzie, drewniane buty odpłynęły. W ostatniej chwili zobaczył nas inżynier z fabryki. Dzięki jego interwencji przeżyłem.

Przykłady te pokazują, że ideologia nienawiści zaszczepiana była już niemieckim dzieciom. Doznane od nich krzywdy odkładały się w naszej pamięci.

Kiedy po wyzwoleniu przez Amerykanów szedłem chodnikiem, mama krótko mnie trzymała. Chciałem uszczypnąć bądź kopnąć każde mijane niemieckie dziecko. Wtedy czułem, że tak będzie sprawiedliwie.

Droga do wybaczenia

Tata wychodząc do powstania, powiedział, że spotkamy się za tydzień. Zobaczyliśmy się po półtora roku w Łodzi. Poznałem go od razu.

– Tatuńku, tatuńku, mój tatuńku – tak moją radość zapamiętała mama. Sama o tej chwili napisała następująco: „Wolno, jak na filmie pokazywanym w zwolnionym tempie, na sztywnych jak kołki nogach, przyciskając tłukące się w piersi serce, szłam po to ludzkie swoje szczęście, okupione łzami, modlitwą i męką strachu. Niech będzie uwielbiony Bóg i Jego nieskończone nad nami miłosierdzie”.

Jej słowa to kwintesencja miłości, której źródłem jest Pan Bóg. A skoro On wybacza nam największe winy, to i ja wybaczyłem. Nie było to łatwe i nie dokonało się na pstryknięcie palcami. Był to proces.

Reklama

Kiedyś, jak słyszałem język niemiecki, to wyłączałem radio. O wyjeździe za Odrę nie było w ogóle mowy. Jednak potem zacząłem tam jeździć, m.in. aby opowiadać, co mnie spotkało.

Po jednej z prelekcji w szkole, następnego dnia na ulicy ukłonił mi się młody chłopak i powiedział: Gutten Tag Herr Kicman. Byłem zaskoczony. Nie znałem go, a on przecież mógł przejść obok, nie zwracając na mnie uwagi. Ale ukłonił się z szacunku.

Dzisiaj żyjemy więc w innych warunkach. Inaczej też zachowują się ludzie. Dziękujmy za to Panu Bogu!

2019-07-24 11:33

Ocena: +2 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Minerka

Niedziela Ogólnopolska 31/2019, str. 26-27

[ TEMATY ]

Powstanie Warszawskie

Mateusz Wyrwich

Opaska Barbary Matys-Wysiadeckiej z Powstania Warszawskiego

Opaska Barbary Matys-Wysiadeckiej z Powstania Warszawskiego

Kiedy wybuchła wojna, miała 16 lat, małą maturę i wielkie plany na przyszłość. Z końcem sierpnia wracała do domu z wielką konwią miodu po wakacjach spędzonych u rodziców koleżanki. Mieszkała z matką i dziadkami w podwarszawskim Skolimowie.

CZYTAJ DALEJ

Abp Galbas do kapłanów: biskup nie jest dozorcą księdza, ani jego strażnikiem

2024-03-28 13:23

[ TEMATY ]

Abp Adrian Galbas

Episkopat News/Facebook

Biskup nie jest dozorcą księdza, ani jego strażnikiem. Jeśli ksiądz prowadzi podwójne życie, jakąkolwiek postać miałoby ono mieć, powinien to jak najszybciej przerwać - powiedział abp Adrian Galbas do kapłanów. Metropolita katowicki przewodniczył Mszy św. Krzyżma w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach. Podczas liturgii błogosławił oleje chorych i katechumenów oraz poświęca krzyżmo.

W homilii metropolita katowicki zatrzymał się nad znaczeniem namaszczenia, szczególnie namaszczenia krzyżmem, „najszlachetniejszym ze wszystkich dziś poświęcanych olejów, mieszaniną oliwy z oliwek i wonnych balsamów.” Jak zauważył, olej od zawsze, aż do naszych czasów wykorzystywany jest jako produkt spożywczy, kosmetyczny i liturgiczny. W starożytności był także zabezpieczeniem walczących. Namaszczali się nim sportowcy, stający do zapaśniczej walki. Śliski olej wtarty w ciało stanowił ochronę przed uchwytem przeciwnika.

CZYTAJ DALEJ

Abp Galbas: mnie nieraz trudno jest wierzyć w Boga

2024-03-29 07:59

[ TEMATY ]

Abp Adrian Galbas

flickr.com/episkopatnews

Bp Adrian Galbas

Bp Adrian Galbas

Mnie nieraz trudno jest wierzyć w Boga. Wiara bywa ciężka i męcząca, ale gdy słyszę o czyjejś śmierci, wówczas właśnie wiara jest pociechą - powiedział PAP metropolita katowicki abp Adrian Galbas.

W rozmowie z PAP metropolita katowicki abp Adrian Galbas wyjaśnił, że cierpienie samo w sobie nie jest człowiekowi potrzebne, ponieważ niszczy i degraduje. Jednak w momentach, gdy przeżywamy cierpienie, męka Chrystusa może być pociechą i wzmocnieniem.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję