Reklama

Felietony

Szwedzki fragment

Im dłużej param się reporterskim zawodem, tym więcej zdarzeń domyka mi puzzle sprzed wielu lat

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Życie jest tak nieobliczalne i ciekawe, że nieustannie zadziwia scenariuszami, których nie wymyśliłby najtęższy autor... poza Jedynym. Im dłużej param się reporterskim zawodem, tym więcej zdarzeń domyka mi puzzle sprzed wielu lat. Puenty wyrastają zgoła niespodziewanie i uczą pokory wobec czasu i losu, który z nim się splata. No dobrze, kończę już z patetycznym mówieniem tonem sfinksa i przechodzę do opowieści o realnym zdarzeniu, które skłoniło mnie do takich właśnie przemyśleń.

Oto siedzę sobie w przytulnym mieszkaniu, w jednej z najładniejszych dzielnic pięknego Sztokholmu, za oknem wody jeziora; rozmawiam z towarzyszącymi mi działaczami tamtejszej Polonii. Nagle znane mi już od dawna małżeństwo mówi o swoich początkach w szwedzkim biznesie. Pada nazwa znanej sieci laboratoriów fotograficznych ulokowanych kiedyś w sztokholmskim metrze.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– To była moja pierwsza praca, było ciężko, bardzo nas tam wykorzystywali – wspomina A.

– Ja pracowałem tam przez kilka lat, poznałem różne sekrety właścicieli – dodaje jej mąż, dziś majętny już przedsiębiorca. Ożywiam się, ponieważ kiedyś, na początku lat 90. ubiegłego wieku, strawiłem wiele miesięcy na zajmowaniu się śledztwem, którego przyczyną byli właśnie właściciele tej sieci laboratoriów fotograficznych w Sztokholmie. Nadstawiam pilnie uszu – wracają stare wspomnienia i odżywają szczegóły dawnej sprawy.

Reklama

– Tak, właścicielami naszej firmy było dwóch przybyszy z Polski, którzy dysponowali większą gotówką i udawało im się zakładać różne interesy. Nie mogłem pojąć, jak dwóch tak niefrasobliwych ludzi mogło prowadzić całkiem spore interesy – ocenia biznesmen.

Reklama

Owi „szwedzcy” fotograficzni przedsiębiorcy to Kazimierz P. i Bogdan A., którzy na początku lat 90. stali za założeniem w Polsce pierwszej wielkiej piramidy finansowej – „Biofermu”. Ponad 40 tys. ludzi przekonali do hodowli bezwartościowego preparatu, obiecywali bowiem, że za sproszkowany efekt tej hodowli będą płacić olbrzymie pieniądze. I rzeczywiście, pierwsi kontrahenci „Biofermu” za sumy, które wpłacili za otrzymanie tzw. preparatu inicjującego, dostawali potem wielokrot-ności tych pieniędzy. Preparat miał rzekomo służyć do produkcji wysokiej klasy kosmetyków. W sidła piramidy wpadł nawet zabrzański oddział Polskiej Akademii Nauk, z którego konta przekazano spore sumy na „hodowlę” tego specyfiku. Na czele krakowskiej centrali „Biofermu” stanął Tomasz Wróblewski, kolega niedawnego posła .Nowoczesnej (byłego wicewojewody małopolskiego) Jerzego Meysztowicza. Był publicznie przedstawiany jako prezes tej firmy. Na zapleczu jednak kluczowe role odgrywali Bogdan A. i Kazimierz P. Jak można się było spodziewać, w pewnym momencie zastosowany w tej piramidzie tzw. schemat Ponziego pokazał, że suma wpłat osiągnęła już swoje maksimum i interes nagle należy zwinąć. Pieniądze rozpalonych wizją szybkiego wzbogacenia się obywateli zniknęły, a wraz z nimi Tomasz Wróblewski. Do dziś zresztą jest on bezskutecznie poszukiwany międzynarodowym listem gończym. Ostatnie wieści o jego nowych wyczynach dochodziły z... Chile.

Wróćmy jednak do wieczoru w Sztokholmie. Znajomi zupełnie przypadkowo dołożyli do mojej wiedzy bardzo istotny fragment. Musiałem co prawda czekać na to prawie 30 lat, ale przecież prawdziwe historie wymagają cierpliwości. Oto para wspomina czas, kiedy pracowała dla dwóch ludzi, którzy potem stali za założeniem „Biofermu”:

– Już wtedy dziwnie się zachowywali. Bogdan A. wpadał do naszego labu i garściami zabierał z kasy pieniądze, w ogóle ich nie kwitował. Ciągle był pobudzony i coś załatwiał. Wtedy jeszcze nie było cyfrowych aparatów fotograficznych, więc taki lab – błyskawicznie wywołujący zdjęcia – to był świetny interes, przed naszą siedzibą nieustannie stały długie kolejki Szwedów – wspomina A.

– Kazimierz P. handlował też wtedy małymi fiatami, które sprowadzał z Polski. To były bardzo dziwne interesy. Właściwie wszystko załatwiał przez telefon. Miał jakieś ogromne układy w Polsce – dopowiada jej mąż.

Reklama

Jako młody dziennikarz „Czasu Krakowskiego” wraz z... Wojciechem Czuchnowskim (tak, tak, tym samym) jeździliśmy po Polsce, zbieraliśmy relacje świadków, analizowaliśmy dokumenty i powoli – w cyklu artykułów – ukazaliśmy realne oblicze „Biofermu” oraz ludzi, którzy ten „interes” wspierali. Nasze artykuły były niezwykle popularne, gdyż wtedy aferą żyła cała Polska. Najprawdopodobniej dyskietki (tak, były takie czasy) z programem piramidy przywiózł do Polski szwedzki programista Harry A. – kolega dwóch cichych założycieli firmy. Z „Biofermem” powiązane wówczas były rodziny wysokich oficerów policji. Wywiadowca z sekcji ds. przestępstw gospodarczych Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie opowiadał mi, że kiedy wysłał do „Biofermu” swoją agentkę – znaną później jako Anastazję P. – ta szybko wróciła i powiedziała mu, że nie ma zamiaru zakończyć na tej sprawie życia.

– Tam są siły, które kryją ten interes i mają o wiele większe możliwości niż policja – powiedziała mu wówczas agentka.

Swoje dziennikarskie śledztwo wykonaliśmy rzetelnie, jednak nie uchroniło nas to od pozwu ze strony Bogdana A., który czuł się wtedy doskonale w Krakowie Jego interesy reprezentował wówczas – obnoszący się z mieczykiem Chrobrego w klapie – mecenas Władysław P. To był już okres, gdy Kazimierz P. uciekł do Hiszpanii, Tomasz Wróblewski był bezskutecznie poszukiwany listem gończym, a Bogdan A. napuszony chodził po Krakowie, świadomy własnej nietykalności. Pierwszy proces przegraliśmy z kuriozalnym uzasadnieniem, że sąd skupił się na stwierdzeniu, czy mieliśmy intencję zniesławienia Bogdana A., i orzekł, iż istotnie taka intencja nami kierowała. Potem unieważniliśmy ten – na kilometr zalatujący nieczystością – wyrok w sądzie apelacyjnym. Bogdan A. pozostał jednak nietykalny. Zmarł śmiercią naturalną i dziś jego majątkiem, w tym także okazałą kamienicą w Krakowie, zarządzają jego dzieci. Kazimierz P. przepadł bez śladu, podobnie jak – dla polskich organów ścigania – Tomasz Wróblewski.

Ponad 40 tys. osób zostało oszukanych. Nikt – poza dziennikarzami – nie został skazany. Taki finał miała ta wielowątkowa sprawa. Nigdy nie udało nam się dowieść, że obaj panowie – już w czasie pobytu w Szwecji – byli związani z polskimi komunistycznymi służbami specjalnymi, nie dotarliśmy też do końca wątku dotyczącego pieniędzy z FOZZ, z którymi ponoć oni i ich rodziny także mieli do czynienia. W tle sprawy pojawili się również znany wówczas dealer Opla, później skazany właśnie za udział w aferze FOZZ, a nawet detektyw Krzysztof Rutkowski, który rzekomo miał być na tropie sprawców „Biofermu”. Jednym słowem – ciekawa sprawa, w której kiedyś mocno się zanurzyłem. Naraz, po tylu latach, wracam ze spotkania autorskiego i od dobrych znajomych dowiaduję się o szwedzkiej części życiorysów i działań inicjatorów „Biofermu”. Na moje, ledwo wystękane ze zdumienia, pytanie: Dlaczego wcześniej mi o tym nie opowiedzieliście?! – padła najnormalniejsza w świecie odpowiedź: – Przecież nas o to nie pytałeś, nie wiedzieliśmy, że w ogóle miałeś z tymi ludźmi do czynienia.

Warto wspomnieć także o bohaterce drugiego planu afery „Biofermu” – p. Marzenie D., powszechnie znanej jako Anastazja P., autorka – napisanych w istocie przez Jerzego Skoczylasa – „Erotycznych immunitetów”. Próbowała odcinać kupony od swojej nagłej i niespodziewanej sławy, potem imała się różnych innych zajęć. Najwidoczniej opłaciło się jej odstąpienie od roli agentki policji wewnątrz „Biofermu”, bo rychło po tych wydarzeniach otrzymała (od tych, którzy stali wyżej od policji?) swoje „pięć minut bogactwa i sławy”. Dziś słuch po niej zaginął, ponoć mieszka w małym miasteczku i wspomina wyczyny swojej młodości. „Bioferm” na zawsze pozostał w mojej pamięci jako przykład afery kontrolowanej przez komunistyczne służby.

2019-12-04 07:07

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jak zdobyć serca internautów

Niedziela warszawska 38/2016, str. 1

[ TEMATY ]

dziennikarstwo

Paweł Wodzyński

Krzysztof Ziemiec, znany i lubiany dziennikarz TVP, będzie jednym z wykładowców Akademii Dziennikarskiej, powstającej na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie

Krzysztof Ziemiec, znany i lubiany dziennikarz TVP, będzie jednym
z wykładowców Akademii Dziennikarskiej, powstającej na Papieskim
Wydziale Teologicznym w Warszawie

Rusza Akademia Dziennikarstwa na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie. Jak zapewniają władze uczelni, pozwoli ona na zdobycie wiedzy praktycznej i poznanie kulis dziennikarstwa. To nie jedyna nowa propozycja PWTW

Zdobędziesz serca internautów dzięki dobrej znajomości mechanizmów social media. Staniesz za kamerą i aparatem fotograficznym jak profesjonalista. Wejdź do świata mediów – zachęcają władze uczelni na stronie internetowej. Akademia to jednak nie studia, lecz roczny kurs przygotowujący do pracy w mediach, a skierowany przede wszystkim do administratorów parafialnych i kościelnych stron internetowych, prasy parafialnej lub osób – przede wszystkim młodych – które chcą poszerzyć swoje kompetencje zawodowe i umiejętności praktyczne.
CZYTAJ DALEJ

Ponad 30 milionów pielgrzymów w Rzymie w Roku Jubileuszu

2025-09-25 16:27

[ TEMATY ]

Rzym

rok jubileuszowy

pielgrzymi

Vatican Media

Szacuje się, że w jubileuszowym roku 2025 do Rzymu przybędzie w sumie ponad 30 milionów pielgrzymów. Przed nami jeszcze wiele ważnych wydarzeń związanych z Rokiem Nadziei, wśród nich Jubileusz Duchowości Maryjnej, podczas którego w wyjątkowy sposób obecna będzie figura Matki Bożej Fatimskiej.

O minionych i nadchodzących miesiącach Roku Jubileuszowego mówił abp Rino Fisichella, pro-prefekt Dykasterii ds. Ewangelizacji, odpowiadającej za przygotowanie wydarzeń jubileuszowych.
CZYTAJ DALEJ

Polka o uczestnictwie w Jubileuszu Katechetów: „to wielki zaszczyt i głębokie przeżycie”

2025-09-26 15:01

[ TEMATY ]

powołanie

katecheci

Leon XIV

Vatican Media/Anna Tusznio (archiwum prywatne)

Do odczytania wezwania modlitwy wiernych podczas niedzielnej Mszy jubileuszowej katechetów na Placu św. Piotra została zaproszona Anna Tusznio, katechetka z diecezji pelplińskiej. Przybyła do Rzymu specjalnie na uroczystości, które zgromadziły przedstawicieli ponad stu krajów. Jak sama podkreśla, to dla niej „wielki zaszczyt i głębokie przeżycie”.

Anna Tusznio katechizuje od 2000 roku. Ten czas poświeciła na pracę z młodzieżą i dziećmi w Szkole Podstawowej nr 10 w Tczewie, w województwie pomorskim. Przez ostatni rok posługiwała też w rzymskiej parafii św. Stanisława. W czasie urlopu pomagała również przy porządkach archiwalnych i pełniła funkcję przewodnika w kościele św. Stanisława.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję