Reklama

Niedziela Wrocławska

Czerwona łuna nad Wrocławiem

Na plecach worek z kartoflami, w jednej ręce kanka z mlekiem, w drugiej torba z zakupami – tak 12-letnia Irena pokonywała kilka kilometrów drogi, by przynieść zakupy dla swojej rodziny: rodziców pracujących w niemieckich lasach i dwóch malutkich braci.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Przed wojną mieszkała z rodziną w Piotrkowie Trybunalskim. Ojciec Franciszek i brat Michał zaraz na początku okupacji zostali wywiezieni na roboty do Niemiec. Ojciec nie mógł jednak wytrzymać rozłąki z mamą i po 2 miesiącach uciekł. Leżąc na zawieszeniu osi wagonu kolejowego, wrócił do Piotrkowa. Przyszedł do domu, ale już po 2 godzinach za drzwiami stanęła niemiecka policja. Dostali wybór: albo wszyscy wyjeżdżają na przymusowe roboty, albo ojciec zostanie natychmiast rozstrzelany. I tak jak stali, bez możliwości zabrania czegokolwiek, znaleźli się w transporcie, którym dojechali do lagru w Częstochowie.

Kiedy zaczęły się bombardowania Wrocławia, to był jeden ogień. Patrzyliśmy przez okna niejedną noc, bo nawet z okna widać było czerwoną łunę.

Podziel się cytatem

– Co tam się działo! Pluskwy, robactwo. Mama musiała je z dzieci ściągać, bo gryzły, więc dzieci płakały. Nie było spania, mieliśmy tylko rozłożoną słomę. 3 miesiące żyliśmy w takich warunkach. Nie wszyscy to wytrzymywali – przy mnie kobieta weszła na druty opłotowania, które były pod prądem i zginęła na miejscu, osierociła małą dziewczynkę. Jedzenia też nie było, zupa z brukwi i po kawałku chleba – opowiada Irena Balwar, z domu Janiszewska. – Później przewieźli nas pociągiem do Milicza, po drodze doczepiając inne wagony – też wypełnione takimi nieszczęśnikami jak my. A stamtąd do lasu za Tomaszków, na roboty. Gdy wywozili nas w głąb lasu, myśleliśmy, że to koniec, że na rozstrzelanie – dodaje.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Chleb i kozie mleko

Reklama

W tomaszkowskich lasach pracowały już niemieckie rodziny, które przyjęły zesłańców z życzliwością. – Niemcy dali nam chleba i koziego mleka, bo oni kozy hodowali. Dostaliśmy dom do zamieszkania i jakieś ubranie. Nie zapomnę tego doświadczenia. Nazajutrz rano przyjechał leśniczy Nitske i przywiózł ze sobą tłumacza Ignacego Kaczmarka. Dorośli mieli pójść do pracy w lesie, a ja miałam pilnować młodszych braci, przygotowywać posiłki i robić zakupy. Miałam wówczas 12 lat. Dał nam też kartki żywnościowe i jako zaliczkę pieniądze. Rodziny niemieckie nie były złe, dzieliły się z nami nawet śniadaniem – opowiada pani Irena.

Jednak nie wszyscy Niemcy byli życzliwi. W lesie przy wycince drzew pracowała pani Stożkowa, Polka. Raz spóźniła się do pracy 10 minut, więc jedna z Niemek zgłosiła to leśniczemu. Pani Stożkowa odburknęła coś pod nosem. Na nieszczęście Niemka usłyszała i zrozumiała, ponieważ znała język polski. Pani Stożkowa prosto z lasu została odesłana do obozu w Oświęcimiu. – Odwiedziłam ją, gdy wróciła z Oświęcimia. Wyglądała strasznie, jak chodzący trup – zapadnięte oczy, wycieńczona, bez włosów na głowie. Synowie musieli ją łyżeczką karmić. Później długo się bałam tego widoku – wspomina pani Irena.

Reklama

Z panem Karolem poznali się w Tomaszkowie. Rodzina Balwarów znalazła się tam w czerwcu 1942 r. Pan Karol, kiedy miał 13 lat, pracował u Czecha, gospodarza. I to on pewnego dnia ostrzegł go przed wywózką polskich rodzin, która miała się odbyć nazajutrz. Karol nie skorzystał z propozycji pozostania na noc u gospodarza i wrócił do rodziców. Następnego dnia wszyscy zostali wywiezieni na roboty. – Zawieźli nas do Frysztad, gdzie był zbudowany lagier, a w nim jeńcy wojenni – strasznie wynędzniali. Przez 9 dni spisywali nasze personalia, badali nas, mieliśmy zostać przetransportowani do obozu w Oświęcimiu. W końcu wysłano nas na przymusowe prace do Niemiec. Popędzono na stację kolejową leżącą 2 km od lagru, załadowano cały zestaw wagonów bydlęcych i ruszyliśmy. Po 2 dniach dojechaliśmy do Milicza, a później trafiliśmy do Tomaszkowa – opowiada pan Karol.

Jeńcy wojenni

W lasach między Tomaszkowem a Kaszowem jeńcy wojenni kopali okopy. Mieszkali w dwóch drewnianych barakach – w Garuszkach oraz w Gruszeczce. W Garuszkach był barak, gdzie mieszkało ok. 50 jeńców, głównie powstańców warszawskich. Pilnowali ich żołnierze SS, zarówno w miejscu zakwaterowania, jak i w miejscu pracy. Jeńcy byli bardzo zabiedzeni i każda pomoc żywnościowa była dla nich cenna.

Podrzucałam ten chleb jeńcom do okopów. Tylko mama wiedziała, bo gdyby Niemcy się dowiedzieli, zostalibyśmy rozstrzelani.

Podziel się cytatem

– Miałam znajomego piekarza w Kaszowie. On zawsze mówił: Iruś, przyjdź, ja ci zawsze dam duży chleb za darmo. Brałam ten duży chleb 2 razy w tygodniu, kroiłam go na kawałki, owijałam workami od paszy i wkładałam do wózka. Najmłodszy brat siadał na nim, żeby nie było widać i tak chodziliśmy do lasu. Podrzucałam ten chleb jeńcom do okopów. Tylko mama wiedziała, bo gdyby Niemcy się dowiedzieli, zostalibyśmy wszyscy rozstrzelani. Miałam też dzbanek, do którego zbierałam jagody. Gdy pewnego razu przyłapał mnie SS-man i zapytał, co tutaj robię, odpowiedziałam, że zbieram jagody na zupę dla rodziny, która w lesie pracuje. Pochwalił mnie, a ja poczęstowałam go jagodami. Do końca wojny ten chleb nosiłam do okopów. Najgorzej było w Gruszeczce k. Tomaszkowa – ciągnie opowieść pani Irena. – Tam często zabijali jeńców. Jeśli ktoś się odezwał, albo spóźnił do pracy, już go nie było wśród żywych. Ciała leżały w całym lesie.

Szabrowali i niszczyli

Reklama

W końcu przyszedł rok 1945. Niemieckie rodziny opuszczały swoje domostwa, z nadzieją na powrót. W niektórych gospodarstwach zostali starsi ludzie i młode dziewczyny, aby zaopiekować się inwentarzem. Wszyscy czekali na rozwój sytuacji. W domach spali zmęczeni niemieccy żołnierze.

– A tu przynosi wiadomość starszy brat Karola, że niedaleko są już wojska radzieckie. Niemcy zaczęli uciekać do lasu. Jeden z nich zostawił u nas za szafą rewolwer. Złapałam ten rewolwer, wrzuciłam do kanki i udając, że idę po wodę do studni, tam go utopiłam. Gdyby Rosjanie go zobaczyli, od razu by nas rozstrzelali. Gdy Rosjanie weszli do wioski, ustawili nas pod murem. Na szczęście moja mama znała rosyjski i wytłumaczyła, że nas tutaj Niemcy na roboty przywieźli. Jeden z nich kazał nam więc uciekać do Kaszowa. Powiedział, że gdy inni przyjdą, od razu zastrzelą. Uciekliśmy z Tomaszkowa. Rosjanie to taki dziwny naród – zamyśla się pani Irena – szabrowali, niszczyli wszystko. Wioska wyglądała, jakby śnieg padał, bo rozdzierali pierzyny i rozsypywali po wsi.

To był jeden ogień

W Kaszowie były wolne domy, więc można było je zagospodarować. Była pozostawiona mąka, można było chleb upiec. – Ale co ruskie wyrabiali w Kaszowie! Sama widziałam, jak rozstrzelali czterech starców przy stodole. Najgorszy los spotkał nieliczne niemieckie dziewczyny, które pozostały w gospodarstwach. Gwałcone przez parę dni, zniknęły z wioski. Chyba też trafiły do ziemi – mówi pani Irena.

Państwo Balwarowie byli też obserwatorami walk o Wrocław, a później świadkami bombardowań: – Kiedy zaczęły się bombardowania Wrocławia, to był jeden ogień. Patrzyliśmy przez okna niejedną noc, bo nawet z okna widać było czerwoną łunę. Tak palił się Wrocław i trwało to bardzo długo.

2020-08-25 13:40

Oceń: +4 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Autobus pełen dobroci

Niedziela wrocławska 7/2024, str. VI

[ TEMATY ]

Wrocław

Archiwum MPK Wrocław

Streetbus na ulicach Wrocławia

Streetbus na ulicach Wrocławia

Wielki Post jest czasem szczególnej realizacji uczynków miłosierdzia. Chcemy zaprosić was do cyklu ich realizacji względem ciała. Dziś pokazujemy pierwsze dwa: Głodnych nakarmić oraz spragnionych napoić.

Od kilku lat na wrocławskie ulice wyjeżdża Streetbus. – Jest to inicjatywa społeczna, która pomaga osobom w kryzysie bezdomności lub trudnej sytuacji życiowej. Możemy powiedzieć, że jest to taki autobus przepełniony dobrocią i ciepłem. Kursuje on po Wrocławiu w sezonie jesienno-zimowym oraz zawsze wtedy, kiedy te warunki są trudne dla osób w kryzysie bezdomności – zaznacza Katarzyna Pawlak z biura prasowego MPK we Wrocławiu i dodaje: – Osoby korzystające z naszej pomocy mają zapewniony: ciepły posiłek, napój, odzież, koce, opiekę medyczną i wsparcie psychologiczne.
CZYTAJ DALEJ

Szwajcaria: radna miejska strzelała do obrazu przedstawiającego Matkę Bożą z Dzieciątkiem Jezus

2025-07-25 21:09

[ TEMATY ]

profanacja

znieważanie

zrzut ekranu Instagram

Prokuratura w Zurychu postawiła zarzuty radnej miejskiej i byłej przewodniczącej Partii Zielono-Liberalnej Saniji Ameti po zamieszczeniu przez nią zdjęcia, na których oddaje około 20 strzałów do obrazu przedstawiającego Matkę Boską z Dzieciątkiem Jezus. Według informacji szwajcarskiego portalu 20 Minuten, Ameti oskarżono na podstawie artykułu 261. szwajcarskiego kodeksu karnego o publiczne znieważenie przekonań religijnych i zakłócanie pokoju religijnego.

Przepis powyższy przewiduje kary dla każdego, kto „publicznie i złośliwie znieważa lub wyśmiewa przekonania religijne innych, a w szczególności ich wiarę w Boga, albo złośliwie bezcześci przedmioty kultu religijnego”.
CZYTAJ DALEJ

„Katolicki influencer” – czyli jaki? Misja na cyfrowym kontynencie

2025-07-27 10:26

[ TEMATY ]

Monika Przybysz

katoliccy influencerzy

sdecoret/fotolia.com

Żyjemy w epoce, w której cyfrowy świat stał się nowym kontynentem - miejscem rozmów, idei i poszukiwania sensu. Pojawia się pytanie: kim jest „katolicki influencer” i jak wygląda jego misja w cyfrowym świecie - przestrzeni pełnej możliwości, ale i zagrożeń? „W świecie ulotności i półprawd trzeba głosić nadzieję, która jest trwała i zakorzeniona w Chrystusie” - wskazała dr hab. Monika Przybysz, medioznawca z Instytutu Edukacji Medialnej Wydziału Teologicznego UKSW.

28 i 29 lipca w Rzymie odbędzie się jubileusz dedykowany katolickim influencerom i ewangelizatorom internetowym. To historyczne wydarzenie zgromadzi cyfrowych ewangelizatorów z całego świata, by wspólnie się modlić, dzielić doświadczeniami i umacniać w misji głoszenia Chrystusa w sieci.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję