Przysłowie „gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania” dobrze oddaje naturę naszego narodu, jednak to, że w wielu sprawach mamy różne zdania, ba – że np. w polityce ostro się spieramy, nie powinno nas dziwić czy bulwersować. W końcu spór jest jednym z narzędzi polityki, choć jej istotą wcale nie jest zdobycie i sprawowanie władzy – jak chciałoby wielu, a może nawet większość – lecz prowadzona w duchu służby, roztropna troska o dobro wspólne, co zwłaszcza dla chrześcijan powinno być oczywiste.
Jeżeli jednak już się spieramy, to chodzi o poziom tego sporu. Martwi mnie, a nawet przeraża, gdy w debacie publicznej – obecnie toczonej również na ulicach, ale także w mediach, w tym w mediach społecznościowych – miejsce argumentów zajmują pomówienia, oskarżenia, inwektywy, odbieranie komuś godności, agresja i wulgaryzmy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Twierdzenie, że to wszystko wynika z temperatury sporów i z nadużyć drugiej strony, właściwie niczego nie tłumaczy. Jeżeli ktoś nie potrafi utrzymać nerwów na wodzy, nie powinien uczestniczyć w polityce. Jeżeli używa wulgaryzmów, prowokuje i pluje – w sensie dosłownym i w przenośni – nie nadaje się na lidera jakichkolwiek protestów. W prowadzonej w taki sposób debacie nie ma miejsca na poszanowanie reguł demokracji czy respektowanie wolności słowa. To raczej droga do brutalnej i szkodliwej w sensie społecznym rewolucji.
Zbliżają się Wigilia, a potem Boże Narodzenie – dni, w których – jak słyszymy w jednej z piosenek niezapomnianego zespołu Czerwone Gitary – „gasną wszelkie spory”. Niechaj te dni, przynajmniej dla nas, będą cezurą, gdy znowu zaczniemy mówić do siebie ludzkim głosem.