Życie synów Zofii – córki słynnego polskiego komediopisarza – było tak skomplikowane jak epoka, w której przyszło im żyć. Na przełomie XIX i XX wieku Galicja przypominała tygiel narodowości. W tym samym czasie, gdy Polacy nadludzkim wysiłkiem starali się odzyskać utraconą ojczyznę, Rusini galicyjscy stawali się Ukraińcami. Te burzliwe czasy najlepiej odzwierciedlają koleje losu braci Szeptyckich.
Rusini z polskimi sercami
Reklama
Drzewo genealogiczne rodu Szeptyckich jest rozłożyste, a swoimi korzeniami sięga XIII i XIV wieku. Jego protoplaści wywodzili się z Rusi Czerwonej i podobnie jak większość ruskiej szlachty szybko się spolonizowali. Nie wyróżniali się niczym szczególnym na tle braci szlacheckiej – zaledwie trzech było senatorami w Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Szeptyccy brali udział w wojnach napoleońskich i powstaniu listopadowym, jak np. Wincenty Wiktor Leon, który został odznaczony Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari oraz francuską Legią Honorową. Dodatkowa nobilitacja spotkała Szeptyckich w 1871 r., gdy cesarz austriacki nadał Janowi Kantemu tytuł hrabiowski. Mężczyzna był już wtedy mężem Zofii z Fredrów. Jan i Zofia doczekali się siedmiu synów, dwóch z nich nie dożyło dorosłości. W domu Szeptyckich mówiono po polsku i kultywowano polskie tradycje patriotyczne. Rodzice wpajali synom pobożność katolicką i zamiłowanie do języka; szczególnie pieczołowicie temu zadaniu oddała się matka, sama będąc wytrawną pisarką. Dlaczego więc wychowani w jednym domu bracia, przesiąknięci miłością do tego, co polskie, i wiarą katolicką, wybrali różne tożsamości narodowe?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Po pierwsze Kościół
Reklama
Biografowie jednoznacznie wskazują na autorytet matki, bardzo silnej osobowości, która jako zwolenniczka ultramontanizmu na pierwszym miejscu stawiała interes Kościoła, spychając sprawy narodowe na dalszy plan. To pod jej wpływem w młodym Romanie zaczęła dojrzewać odpowiedzialność za Kościół greckokatolicki, który wówczas znajdował się w głębokim kryzysie. Uznał, że więcej zdziała jako unita, utrzymując Rusinów przy Kościele katolickim. W 1888 r. Roman wstąpił do greckokatolickiego Zakonu Bazylianów i przyjął imię: Andrzej. Dopiero od tego momentu zaczął się posługiwać językiem ukraińskim. W 1899 r. został biskupem stanisławowskim, a rok później, piastując funkcję metropolity lwowskiego i halickiego, był już zwierzchnikiem Kościoła greckokatolickiego. Mimo to Ukraińcy nie ufali synowi polskiego arystokraty. Wszelkie wątpliwości Rusinów galicyjskich wobec siebie metropolita Andrzej przełamał w czasie polsko-ukraińskich walk o Lwów i Galicję Wschodnią, całkowicie opowiadając się po stronie ukraińskiej. Pozostał jednocześnie głęboko osadzony w polskiej kulturze; zaczytywał się w Sienkiewiczu, a gdy tylko nadarzała się sposobność, chętnie mówił po polsku. Andrzej z czasem stał się postacią kontrowersyjną w historii polskiej i ukraińskiej; historycy wskazują na jego niejednoznaczną postawę wobec mordów na Polakach dokonanych przez UPA. Nikt nie był w stanie w pełni przeniknąć jego motywów i psychiki. W 1938 r. tak o nim pisał ks. Cieszyński: „Stanowi on zagadkę psychologiczną, boć zaciekły z niego Ukrainiec, acz pochodzenia z polskich rodziców. Arcyzawiła jest sprawa metropolity”. Metropolita Andrzej był silną osobowością. Póki żył, wspólnota, której przewodził, prężnie się rozwijała, ale już 2 lata po jego śmierci Sowieci wydali bezpardonową walkę Kościołowi greckokatolickiemu. Łamano i przekupywano duchowieństwo, by przystąpiło do Cerkwi prawosławnej, zaś opierających się wtrącano do więzienia.
Błogosławiony na peryferiach
W wieku 42 lat śladami Andrzeja zdecydował się pójść Kazimierz, który wiódł życie nowoczesnego ziemianina i społecznika. Wstąpił do klasztoru Benedyktynów w Bawarii, ale już po roku przeniósł się do greckokatolickich studytów i przybrał imię zakonne: Klemens. Kluczem do zrozumienia jego motywacji, podobnie jak w przypadku starszego brata, były głęboka wiara i oddanie Kościołowi katolickiemu. Wkraczając w świat wiernych greckokatolickich, udał się, jakbyśmy to dziś określili, na ówczesne peryferie Kościoła. W czasie II wojny światowej wraz z metropolitą Andrzejem stworzył siatkę ludzi zajmujących się ratowaniem Żydów przed nazistami. Dzięki nim mogło przeżyć nawet sto osób. W 1947 r. został aresztowany przez NKWD. Więzienia już nie opuścił – zmarł zamęczony w 1951 r. Papież Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym.
Katolik, Polak, ziemianin
Reklama
Jakże odmiennie ułożyły się losy pozostałych braci. Wszyscy byli głęboko religijni, ale żaden z nich ani myślał wyrzekać się tożsamości narodowej. Aleksander i Leon prowadzili majątki ziemiańskie i angażowali się w życie społeczne i religijne. Pierwszy z nich w dowód uznania pracy na rzecz Kościoła został odznaczony przez papieża orderem Pro Ecclesia et Pontifice. Obaj bracia ponieśli śmierć z rąk okupantów. Leona wraz z żoną w 1939 r. zamordowało NKWD – choć Ukraińcy zamieszkujący jego majątek wstawili się za polskim ziemianinem, nic nie wskórali. Aleksandra w 1940 r. zamęczyli gestapowcy.
Generał na cenzurowanym
Na przeciwległym wobec metropolity Andrzeja biegunie historycy stawiają jego brata Stanisława, generała Wojska Polskiego – oddanego patriotę, który wielokrotnie przelewał krew za Polskę. Podczas gdy Andrzej odkrywał swoje ruskie korzenie i rozeznawał powołanie, Stanisław kształcił się na wojskowego w austriackiej armii. W czasie I wojny światowej dołączył do Legionów Polskich, by uczestniczyć w odradzanu się państwa polskiego. Ludność podejrzliwie patrzyła na utalentowanego generała, cieniem na jego osobie kładły się bowiem wypowiedzi i działania jego brata Andrzeja, który wspierał ukraińskie dążenia państwowe. Po II wojnie światowej został pozbawiony majątku i był obserwowany przez UB.
Możemy tylko przypuszczać, że każdym z wnuków Fredry kierowała wpojona im przez rodziców odpowiedzialność za losy wspólnoty – z tą różnicą, że każdy z nich swoją wspólnotę zdefiniował inaczej.