Straciłam w górach wielu przyjaciół, ale człowiek nie rezygnuje z takiej pasji jak wspinaczka nawet wtedy, gdy ma do czynienia ze śmiercią. Życie smakuje najlepiej wtedy, gdy można je stracić”. Czy z takim przekonaniem zaginęła 30 lat temu pod szczytem Kanczendzongi? Nikt już się tego nie dowie, bo nikogo przy niej nie było w chwili śmierci; nikt nie usłyszał jej ostatniego słowa, nie odnalazł ciała. W 1996 r. warszawski sąd uznał Wandę Rutkiewicz za zmarłą w dniu 13 maja 1992 r. o godz. 24.
W życiu „na dole” też pod górę
Urodziła się 4 lutego 1943 r. w Płungianach na Litwie w rodzinie Marii i Zbigniewa Błaszkiewiczów. Już jako dziecko wyróżniała się „żmudzkim” uporem, który z czasem ujawnił się w ogromnej ambicji i nieustępliwości w dążeniu do wyznaczonych celów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
I choć sprawy „na dole” z czasem zaczęła traktować jako drugorzędne, przez lata dźwigała ciężar trudnej historii rodzinnej. Szybko musiała dorosnąć, aby pomóc matce w domowych obowiązkach. Była też bardzo związana z ojcem, który zafascynował ją światem sportu i sportowej rywalizacji. Chciała mu zastąpić pierworodnego syna, który zginął tragiczną śmiercią w wieku 7 lat.
Reklama
Po zakończeniu II wojny światowej wychowywała się we Wrocławiu. Na tamtejszej politechnice uzyskała dyplom inżyniera elektronika. Następnie związała się naukowo z Instytutem Maszyn Matematycznych w Warszawie – ośrodkiem, w którym kładziono fundamenty polskiej informatyki. Specjalizowała się w badaniach nad pamięcią komputerową.
Drugą rodzinną traumę Wanda przeżyła w wieku 29 lat. Brutalnie zamordowano jej ojca. Związane z tym makabryczne wspomnienia przez długi czas odbijały się na psychice młodej kobiety, choć były tylko preludium tragedii, których miała doświadczyć podczas wysokogórskich wspinaczek. Góry zabrały Wandzie wielu znajomych i przyjaciół, również Kurta Lyncka, jej wielką miłość.
Kobiece wejścia
Urzekała wdziękiem, urokiem, ujmującym uśmiechem i wyjątkowym darem opowiadania o górach. Kto by pomyślał, że ta dziewczyna – zafascynowana początkowo lekkoatletyką i piłkarstwem siatkowym – wędrująca z ojcem na Sobótkę pod Wrocławiem i skałki Gór Sokolich, przeżyje tak poważną i tragiczną historię miłosną z górami. Tak powiedziała o pierwszych uczuciach, które wówczas odczuwała: „Strach i radość z jego pokonania, skupienie i determinacja, uwolnienie się od ciążenia, niezwykle silny kontakt z przyrodą, z kawałkiem skały, który był moim oparciem”. Te emocje już na zawsze miały zmienić bieg jej młodego życia.
Wraz z pierwszą mentorką, starszą o kilka lat Haliną Krüger-Syrokomską, wspinała się w Alpach, w których odniosła pierwsze zagraniczne sukcesy: po wejściu na Eiger w 1973 r. i Matterhorn w 1978 r. Już wtedy było o niej bardzo głośno na całym świecie, gdyż zdobycia szczytów dokonały kobiety.
Reklama
Żyła od wyprawy do wyprawy; trwały one po 3, 4 miesiące, nie licząc czasochłonnych przygotowań. Nie dla niej było prowadzenie życia w miejscu.
Na szczycie „dachu świata”, czyli na Mount Evereście, stanęła 16 października 1978 r., tj. w dniu, w którym kard. Karol Wojtyła został wybrany na papieża. Nie mogła tego nie wykorzystać krajowa propaganda: na czołówkach gazet wybijano sukces alpinistki, aby pomniejszyć niewygodny dla władz fakt wyboru Polaka na papieża. W lipcu 1979 r., podczas pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny, Wanda podarowała mu kamień z Everestu oprawiony w srebro. „Dobry Bóg tak chciał, że tego samego dnia weszliśmy tak wysoko” – powiedział papież.
Kolejnym celem Rutkiewicz było K2. W 1982 r., mimo problemów z nogą, którą złamała kilka miesięcy wcześniej podczas treningu, wraz z jedenastoma innymi alpinistkami wyruszyła, by zdobyć szczyt. Wyczerpującą, 2-tygodniową drogę Wanda przeszła o kulach. Wyprawa zakończyła się jednak tragicznie, śmiercią Haliny Krüger-Syrokomskiej. Także druga próba wejścia na najwyższy szczyt Karakorum, w 1984 r., zakończyła się fiaskiem. Dopiero przy trzecim podejściu, gdy Polka dołączyła do zespołu francuskiego, spełniła marzenie i 23 czerwca 1986 r. świat usłyszał o pierwszej kobiecie, która stanęła na szczycie K2. Za to osiągnięcie została wpisana do Księgi rekordów Guinnessa.
Reklama
Czekały na nią jednak kolejne szczyty himalajskie. Pod koniec 1991 r. stanęła na Cho Oyu (8201 m) i Annapurnie (8091 m). Zdobycie tej drugiej góry okupione było ogromnym trudem i poważną kontuzją. W dodatku po powrocie do kraju, zamiast owacji, zgotowano alpinistce skandal wywołany przez tych, którzy podawali w wątpliwość to spektakularne osiągnięcie. Po dochodzeniu prowadzonym przez Polski Związek Alpinizmu uznano rację Rutkiewicz, ale bolesne wspomnienie pozostało.
Nieugięta i ambitna szybko stała się dla mężczyzn zagrożeniem. Z uporem jednak zdobywała kolejne ośmiotysięczniki, aby zrealizować swój szalony projekt „karawany do marzeń” – po zdobyciu sześciu z czternastu upragnionych szczytów osiągnięcie pozostałych planowała w ciągu 2 lat bez przerwy.
Pięć skarbnic wielkiego śniegu
Tak tłumaczy się z tybetańskiego nazwę trzeciego co do wysokości szczytu świata – Kanczendzongi. Mówi się, że ta góra nie lubi kobiet. W marcu 1992 r. młodzi meksykańscy himalaiści Elsa i Carlos Carsolio zaproponowali Wandzie wspólne zdobywanie kolejnego, dla niej już dziewiątego, ośmiotysięcznika.
Gdy w obozie IV gaz i żywność się skończyły, Carlos i Wanda 12 maja 1992 r. w nocy wyruszyli na atak szczytu.
Reklama
Choć pogoda była dobra, to jednak głęboki śnieg utrudniał marsz osłabionej kobiecie. Jej towarzysz zdobył szczyt po 12 godzinach wspinaczki. Gdy schodził w dół, spotkał Wandę na wysokości ok. 8,3 tys. m. Było bardzo zimno, wiał silny wiatr. Mimo ogromnego zmęczenia i słabego ekwipunku Rutkiewicz odrzuciła propozycję powrotu do obozu. Zdobycie Kanczendzongi zbyt wiele dla niej znaczyło. Następnego dnia pogoda zaczęła się psuć, pojawiły się burze śnieżne i mgły. Upływały kolejne dni, a kobieta nie wracała. Ostatnia nadzieja, która towarzyszyła współuczestnikom wyprawy, to myśl, że być może zdołała zejść ze szczytu po tybetańskiej stronie. Jednak 25 maja 1992 r. Agencja Reutera podała informację o zaginięciu najlepszej polskiej alpinistki.
„Nie chcę umierać, ale nie mam nic przeciwko śmierci w górach. Jestem z nią obeznana”. Tę „znajomość” przypieczętowała tragiczna, do dziś nierozwikłana tajemnica.
Gdy kilkanaśnie lat temu grupa wspinaczy zdobywających Kanczendzongę natknęła się na kobiece zwłoki, suponowano, że mogła to być Rutkiewicz. Dokładniejsze badania wykluczyły jednak to przypuszczenie. Śmierć polskiej rekordzistki nadal pozostaje wielką niewiadomą.
„My jesteśmy intruzami, góry są potężniejsze od nas” – mawiała Wanda Rutkiewicz, która choć na szczycie nigdy nie czuła się zwycięzcą, na zawsze pozostanie tajemniczym symbolem upartego podążania wzwyż i osiągania szczytów, o których wielu tylko śni.