W dobie mody na wolne związki dlaczego waszym zdaniem warto stanąć przed ołtarzem i zawrzeć sakramentalny związek małżeński?
Justyna i Karol Włoga: – Nie wyobrażamy sobie inaczej! Zanim się poznaliśmy, oboje mieliśmy pragnienie być z tym jedynym i tą jedyną na całe życie. Każde z nas żyło we wspólnotach. Później spotykając się lubiliśmy razem spędzać czas, słuchając mądrych ludzi, ludzi Kościoła mających ogromną wiedzę i doświadczenie w dziedzinie życia człowieka, relacji, małżeństwa. To wszystko sprawiło, że słysząc pewne prawdy przyjmowaliśmy je, uznając, że właśnie droga małżeństwa, jaką przedstawia Kościół i słowo Boże, jest szczęściorodną drogą i najlepszym wyborem. Wierzymy w moc sakramentów. Wiążę nas przysięga małżeńska. Nieustannie możemy do niej wracać, przypominać jedno drugiemu: a pamiętasz co przysięgałeś...? Jesteśmy ludźmi słabymi, kłócimy się, sprzeczamy. Mieliśmy różne trudności. Jednak po 8 latach mamy wielkie poczucie tego, że Bóg nas ratował, a nasze małżeństwo i rodzina jest prawdziwie szczęśliwa.
Rodzina chrześcijańska, czyli jaka? Czym się waszym zdaniem charakteryzuje i dlaczego warto inwestować w taką rodzinę?
– Należące do Kościoła rodziny bardzo różnią się od siebie pod wieloma względami. To, co je łączy i wyróżnia, to na pewno wiara w Jezusa Chrystusa, który umarł za nas na krzyżu i zmartwychwstał. Można powiedzieć, że to właśnie wiara definiuje rodziny chrześcijańskie. Bardzo w tym pomaga bycie we wspólnocie. My jesteśmy na drodze neokatechumenalnej. Wtedy życie naprawdę może wyglądać inaczej. Można kłócić się z mężem, nie odzywać do siebie kilka dni. Mamy to doświadczenie, że warto prosić o przebaczenie, jednać się i nie zasypiać pokłóconym. Można górować nad dziećmi, myśląc, że jest się dorosłym – prawie nieomylnym. Mamy to doświadczenie, że szczerość przed dzieckiem ubogaca i wzmacnia relacje. Utratą dziecka można obwiniać Boga. Mamy to doświadczenie, że można też dziękować za tę chwilę bycia mamą i cieszyć się, że ma się anioła, orędownika w niebie. Mamy to doświadczenie, że słowo Boże jest żywe i jest odpowiedzią na nasze trudności. Często, kiedy w środku tygodnia mamy liturgię i idziemy na nią zniechęceni, bo przecież tyle obowiązków z dziećmi i w pracy nie zawsze wszystko się układa, słowo Boga nas tak dotyka, leczy i sprawia, że wracamy ufni i pełni pokoju.
Jako małżonkowie wychowujecie swoje dzieci. Jakie są trudności? Z czym musicie się mierzyć i jak sobie z tym radzicie?
– Mamy pięcioro dzieci: jedno w niebie i czworo tu na ziemi: Tobiasza 6 l., Tomasza 5 l., Filipa 3 l. i Jaśminę 1,5 r. Czasem trudnością są najprostsze sprawy: przygotowanie obiadu, zrobienie zakupów, szczególnie kiedy któreś z dzieci jest chore, bądź ma marudny dzień. Mimo to codzienne możemy obserwować, jak nasze dzieci dobrze czują się ze sobą, wspierają się nawzajem, tęsknią za sobą, kiedy któregoś brakuje. Czasem kłótnie bywają trudne. Najstarsi synowie potrafią się złapać „jak koguty”, ale nie szukamy wtedy sprawiedliwości i nie dochodzimy, kto pierwszy zaczął. Najważniejsze jest, aby dzieci się pojednały. Priorytetem jest przekazanie wiary, wspólne uczenie się miłości i przebaczania. Ćwiczymy to codziennie poprzez wspólną modlitwę i dziękczynienie za każdego z nas. Jako rodzice prosimy również o przebaczenie dzieci, kiedy na przykład podniesiemy na nie głos. Na naszych wspólnotowych Eucharystiach jest nauka dla dzieci, razem modlimy się też jutrznią – w niedzielę, na której rozmawiamy. Starsi synowie potrafią już wiele powiedzieć o swoich potrzebach i małych trudnościach. Mówiąc z uśmiechem: nie warto żyć przeciętnie, zwyczajnie. Lepiej z Chrystusem żyć ekstremalnie, bo oddając swoje życie zyskujesz prawdziwe szczęście i niebo już tu na ziemi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu