Krzysztof Tadej: Minął już Księdzu zapał misyjny po 2 latach pobytu na Alasce?
Ks. Michał Ulaski: Nie, zdecydowanie nie. Każdy mężczyzna stawia sobie wyzwania, a dla mnie takim wyzwaniem jest Alaska. Tu – mówiąc językiem młodzieżowym – jest hardcorowe życie. Bardzo długie zimy, skrajnie niskie temperatury, burze śnieżne, czyli generalnie niezwykle trudne warunki. Mam jednak wewnętrzne przeświadczenie, że to Pan Bóg mnie tu wysłał. I to daje mi siłę. Kiedyś, podczas adoracji Najświętszego Sakramentu, zapytałem: „Panie Boże, jutro lecę na kilka dni do wioski oddalonej o 300 km. Na Mszę św. przyjdzie tam dziesięć, może dwadzieścia osób. A jak będzie burza śnieżna, to jeszcze mniej. Czy to się opłaca?”. Było to takie polskie, a może po prostu ludzkie myślenie. Dodam, że za bilet lotniczy trzeba zapłacić ogromne pieniądze, aż 500 dol.!
Reklama
A kapłani na Alasce nie są chyba zbyt zamożni...
Księża w małych parafiach, które są oddalone od dużych miast, nie mogą się utrzymać, tak jak np. w Polsce, z ofiar wiernych. Z tego powodu są organizowane specjalne zbiórki w Stanach Zjednoczonych. Ludzie wpłacają pieniądze, a nasz biskup dzieli je na poszczególne parafie. Dlatego pytałem Jezusa: „Czy to się opłaca?”. I otrzymałem odpowiedź: „Ja umarłem też za tych ludzi... Nie martw się. Dostaniesz wszystko, czego potrzebujesz”. I tak właśnie się dzieje. Muszę przyznać, że będąc na Alasce, cały czas odczuwam działanie Opatrzności Bożej. Jestem szczęśliwy i mam głębokie przekonanie, że jestem potrzebny. Gdybym wrócił do Polski, to kto odprawiłby dla mieszkających tu wiernych Mszę św.? Kto by ich wyspowiadał?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jak duża jest Księdza parafia? Gdzie dokładnie się znajduje?
Mieszkam głównie w Nome, na samym zachodzie Alaski. To miejscowość na wybrzeżu, przy Morzu Beringa. Jest tam ze mną ksiądz z Nigerii i razem odpowiadamy za siedem parafii. Znajdują się na obszarze, który odpowiada 1/3 powierzchni Polski. Najbliższa parafia, Teller, jest położona 110 km od Nome. Możemy tam dojechać samochodem. Oczywiście, tylko latem, gdy drogi są przejezdne. Ale do innych parafii, znajdujących się w odległości 200-300 km, nie dojedziemy już samochodem, bo generalnie na Alasce nie ma dróg. Dlatego latamy tam małymi samolotami. Jedna z parafii, Kotzebue, znajduje się za kołem podbiegunowym. Nasze parafie należą do diecezji Fairbanks, która jest trzy i pół razy większa od Polski – zajmuje dwie trzecie całej Alaski. Na tym obszarze mieszka ok. 160 tys. ludzi. Spośród nich zaledwie 12 tys. to katolicy.
Reklama
A ilu katolików jest w parafiach, za które Ksiądz odpowiada?
Trudno precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie. Większość osób jest ochrzczonych, ale nie praktykujących. Nie rozumieją, dlaczego powinny co tydzień uczestniczyć w niedzielnej Mszy św. Z trudem przyjmują naukę o Pierwszej Komunii św., bierzmowaniu, Eucharystii. Oczywiście, wyjaśniamy, tłumaczymy i zachęcamy do uczestnictwa w życiu Kościoła i przyjmowania sakramentów. Wielu mieszkańców pojawia się w kościele tylko wtedy, gdy chcą ochrzcić dziecko i gdy jest pogrzeb. Chcą rozpocząć i zakończyć życie w kościele i nic więcej. Czy można więc nazwać ich katolikami? W wioskach, gdzie są nasze parafie, mieszka od 700 do 1000 osób. Regularnie do kościoła w niedzielę przychodzi od dwudziestu do czterdziestu osób. Na pogrzebach pojawia się zdecydowanie więcej, bo 300-400 osób.
Życie misjonarza polega na ciągłym szukaniu ludzi?
Tak właśnie jest. Alaska uczy też pokory, spokoju i cierpliwości. Jutro np. lecę za koło podbiegunowe do Kotzebue. Chcę odwiedzić chorych, odprawić Mszę św., a później mam zaplanowane spotkanie z ojcem i synem, którzy przygotowują się do bierzmowania. Te plany mogą się zmienić, bo zapowiadana jest burza śnieżna. A wtedy są silne opady śniegu, porywisty wiatr i widoczność spada nieraz do zera. Loty są odwoływane, zamyka się szkoły, urzędy i sklepy. Ludzie nie wychodzą z domów. Mogę więc pojechać na lotnisko i nie wylecieć. Ale nie musi to być czas stracony, bo czasami nasze plany są inne niż te Boże; np. na lotnisku mogę spotkać kogoś, kto będzie chciał porozmawiać z księdzem. A od takich spotkań wszystko się zaczyna. Od podania dłoni, uśmiechu, wysłuchania kogoś.
Reklama
Jacy są ludzie na Alasce? Jaka jest ich mentalność?
To otwarci, życzliwi, prości, szczerzy ludzie. Rodzina i wspólnota mieszkańców są dla nich bardzo ważne. To zostało ukształtowane przez wieki, gdy żyli bez nowoczesnych technologii. Jeśli ktoś ma problem, to zawsze może liczyć na pomoc innych. W sprawach wiary obecne czasy na Alasce można porównać do II wieku po Chrystusie, do wydarzeń opisywanych w Dziejach Apostolskich. Jezuici dotarli na Alaskę dopiero na przełomie XIX i XX wieku. Katolicyzm jest tu od ok. 120 lat. To drugi wiek ewangelizacji, dlatego wiedza religijna tych ludzi jest na bardzo niskim poziomie.
Niedawno mówił Ksiądz, że misjonarz na Alasce powinien stosować trzy zasady.
Pierwsza zasada: uważaj, żebyś nie stracił życia!
Jest aż tak źle?
Zimy są bardzo mroźne. Tu, gdzie mieszkam, jest nieco cieplej niż w innych rejonach Alaski, ale to „cieplej” oznacza w środku zimy np. -20 lub -30°C. Przy silnym wietrze temperatura odczuwalna wynosi nawet -50°C. Bardzo ważne jest to, żeby dobrze się ubrać i nie wychłodzić organizmu. Jeśli ktoś nie uważa, może stracić życie. Trzeba też przewidywać niebezpieczeństwa. W pierwszym okresie mojego pobytu na Alasce jechałem samochodem z miejscowości Fairbanks do jednej z parafii. Na zewnątrz było -40°C. Włączyłem mocny nawiew gorącego powietrza na szybę. Mimo tego podczas jazdy szyba zamarzała od wewnątrz. W którymś momencie jechałem jak w czołgu, schylony, obserwując drogę przez niewielką część szyby, która jeszcze nie zamarzła. Po wyjeździe z miasta traci się zasięg i nie działają telefony komórkowe. W przypadku awarii samochodu sytuacja może skończyć się tragedią.
Reklama
Zima trwa od października do maja. Spada bardzo dużo śniegu. Zdarza się, że w polskiej telewizji jako coś wyjątkowego pokazywane są np. zasypane schroniska na Gubałówce albo Kasprowym Wierchu. A ja tak mam codziennie przez 8 miesięcy. Wstaję i przez długi czas muszę odkopywać dom z ogromnych zasp, które sięgają do okien. Tu misjonarz jest nie tylko kapłanem, kucharzem, mechanikiem czy lekarzem. Musi mieć przede wszystkim siłę, żeby odkopać dom.
Czyli trzeba mieć niezłą kondycję i wiele umiejętności...
Paradoksalnie Pan Bóg wybiera do takich trudnych warunków tych, którzy się do tego nie nadają. A ja jestem tego najlepszym przykładem!
Żartuje Ksiądz?
Z językiem angielskim zawsze miałem problemy, nawet w podstawówce. Z innymi językami obcymi też, np. z łaciną w seminarium. Nigdy nie umiałem śpiewać. Cały czas jednak czułem powołanie misyjne. I pytałem: „Panie Boże, gdzie ja tam pojadę, przecież mam trudności z angielskim”. Ale tłumaczyłem sobie, że gdyby Pan Bóg chciał, żebym perfekcyjnie mówił po angielsku, to dałby mi przecież zdolności językowe. A tego talentu nie otrzymałem. Bóg często nam pokazuje, że jesteśmy słabi i że Jego łaska jest mocniejsza niż wszystkie ograniczenia.
A druga zasada misjonarza?
Nie stracić wiary. Gdy żyje się w miejscach, gdzie nie ma wiary, to można samemu ją stracić. A tu bez wiary żyje większość ludzi. Misjonarz jest jak siewca, który rozrzuca ziarna na polu i czeka na efekty pracy ewangelizacyjnej. Trzeba samemu mieć silną wiarę, żeby przekazywać ją innym.
Reklama
Trudne chwile też mogą umocnić wiarę?
Gdy patrzę na te minione 2 lata, uważam, że misje na Alasce są niesamowitymi rekolekcjami dla kapłanów. Tu jest więcej samotności i więcej bliskich kontaktów z Panem Bogiem. Doświadcza się swoich słabości i na każdym kroku uczy się pokory. Jeśli np. zamarznie mi woda w kranie, muszę iść z wiadrami do sąsiada i prosić o pomoc. Szybko można się przekonać, że bez drugiego człowieka nie można sobie poradzić. W Polsce i całej Europie jesteśmy przyzwyczajeni do życia na wysokim poziomie. Mamy ciepłą wodę, ogrzewanie, prąd, internet. gdy tego zabraknie, to mamy od razu do kogoś pretensje. A na Alasce często nie ma tego wszystkiego. I na każdym kroku człowiek widzi, że jest słaby.
Alaska pomaga odkryć ciszę. W tej ciszy można odkryć głos Boga – co do nas mówi, jaka jest Jego wola. Dzisiaj świat ciągle krzyczy. Ludzie mają włączony niemal non stop telewizor, słuchają radia, a na ulicy, na przystankach trudno znaleźć osobę, która nie patrzy w telefon i nie ma założonych słuchawek. Ciągle jesteśmy czymś zajęci. Doświadczenie mojego życia jest takie, że wszystko, co najważniejsze, Pan Bóg mówi do mnie w ciszy. Tak było np. z moim powołaniem. Dlatego każdego zachęcam, żeby szukał ciszy, aby usłyszeć głos Pana Boga.
A jak brzmi trzecia, ostatnia zasada?
Co się uda zrobić, to się uda. Trzeba robić, co można, i nie rozpaczać, gdy nie ma efektów. Po ludzku chciałbym, żeby kościoły były wypełnione, żeby do bierzmowania przygotowywać całe grupy ludzi, a nie dwie czy trzy osoby. Alaska jest jednak trudnym terenem misyjnym i plan ewangelizacji realizuje się tu bardzo powoli. Nauczyłem się, że trzeba być cierpliwym.
Reklama
A co jest najpiękniejsze w życiu misjonarza na Alasce?
Kiedyś byłem bardzo zmęczony długą zimą. Nie było prądu, woda ciągle zamarzała. Podczas adoracji pytałem Jezusa: „Po co mnie tu wysłałeś?”. W tym momencie do kościoła przyszła osoba, która chciała się wyspowiadać, a przez bardzo długi czas w ogóle się nie spowiadała. To jej przyjście do spowiedzi jest właśnie tym, co najpiękniejsze. W takich chwilach człowiek uświadamia sobie, po co przyjechał na ten koniec świata.
Alaska nauczyła mnie też trochę innego spojrzenia na życie. Nauczyłem się cieszyć z tego, że ktoś przyszedł na Mszę św. albo po prostu wszedł do kościoła, żeby się pomodlić. Komuś może się to wydawać oczywiste i nawet na to nie zwróci specjalnej uwagi. Ale ja widzę, że realizuje się plan Boży. Życie składa się z takich małych chwil, które powinniśmy doceniać: bycie z ludźmi, wspólne spotkania, rozmowy. Ja się cieszę nawet wtedy, gdy zobaczę drzewo.
Reklama
Słucham?!
Tu, w Nome, mamy tundrę. Roślin jest niewiele, krzewy wyrastają do wysokości 1,5 m, ale jak pada śnieg, to wszystko przykryje i po horyzont mamy płaską, białą powierzchnię. I tak jest na całym wybrzeżu. Jak po dłuższym czasie jadę do wioski, gdzie są drzewa, to przeżywam ciekawe doświadczenie. Wcześniej nie sądziłem, że człowiek może się tak cieszyć, gdy zobaczy drzewa, choinki! Nauczyłem się też, że dużo zależy od psychicznego nastawienia człowieka do pewnych zdarzeń. W lipcu ub.r., gdy miałem przyjechać po raz pierwszy do Nome, zostałem uprzedzony, że bardzo często są tu sztormy, burze śnieżne i silne wiatry. Gdy przyjechałem, właśnie to mogłem zaobserwować. Uznałem, że to coś normalnego i oczywistego w tym miejscu. Mieszkanie i kościół są oddalone od morza o 200 m, więc z największym spokojem i uśmiechem poszedłem pooglądać, co się dzieje. Robiłem nawet zdjęcia, sfilmowałem gaszenie pożaru, który wybuchł w budynkach znajdujących się blisko morza. I później spokojnie wróciłem do domu. Po kilku dniach okazało się, że wiele domów zostało zalanych, część zniszczonych, a ludzie opowiadali, iż tak ogromnego, wyjątkowego sztormu nie pamiętają najstarsi mieszkańcy!
Cieszę się, gdy spotykam się z moim kolegą – księdzem z Nigerii. Dzielimy się pracą, więc bywa, że nie widzimy się przez miesiąc. To nie tylko radość ze spotkania, ale również możliwość spowiedzi. W Polsce księża czekają w konfesjonałach na wiernych, a tu się czeka na możliwość wyspowiadania się. I wtedy jest to wielka radość.
Zachęca Ksiądz polskich kapłanów do przyjazdu na Alaskę?
Kiedy jestem w Polsce na wakacjach, opowiadam, jak jest na Alasce. Nikomu nie mówię: „Przyjedź, musisz tu ewangelizować”. To nie ma sensu, bo na siłę nikt nikogo nie zachęci. Takie pragnienie powinno się zrodzić w sercu człowieka. Mam jednak nadzieję, że kolejne polskie powołanie kiedyś się zrodzi, bo potrzeby są ogromne. Wielu ludzi tygodniami czeka na Alasce na Eucharystię...
Na koniec proszę czytelników Niedzieli o modlitwę za mnie, za misjonarzy, za tereny misyjne, aby tutaj, na końcu świata, nadal była głoszona Ewangelia.
Aktualne informacje o parafiach ks. Michała Ulaskiego czytelnicy mogą znaleźć na kanale misjonarza na YouTubie: Father Ulaski z Alaski
Ks. Michał Ulaski kapłan diecezji radomskiej, misjonarz w Nome na zachodzie Alaski, przy Morzu Beringa