Ulica, którą ze względu na prywatność nazwiemy Igrekową, i ulica Główna wyglądają z lotu ptaka jak wielka litera A. Te dwie drogi zbiegają się na końcu na niewielkim rondzie, a w połowie wysokości tej wyimaginowanej litery jest ramię poprzeczne. Skoro wiemy, że ta nieudolna metafora mówi o ulicach w mojej okolicy, zrozumiała stanie się dla nas pokusa wielu kierowców, którzy mają na wspomnianym rondzie skręcić w pierwszy zjazd. Sprytni puszczą się na skrót.
O tak, będzie to duży skrót. Zderzą się z uchem igielnym.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Tak się składa, że mieszkam trzy domy od tego miejsca, tuż za ostatnią osiedlową drogą odchodzącą w lewo. Przy moim płocie stoi znak: ostrzeżenie, że teraz ulica staje się ślepa. Jeżeli pojedziesz choćby metr dalej, będziesz musiał się cofnąć. W tym przypadku o metr. Ale „jednometrowców” jest tu niewielu. Zauważyłem, że kierowcy dzielą się na dwie grupy. Jedni zatrzymują się zdziwieni na widok znaku i po chwili namysłu uciekają we wspomnianą boczną uliczkę. Ciekawe... nie honor wracać do ulicy Igrekowej? A zatem nakręcą się kierownicą, zabujają na -nastu spowalniaczach, ale ostatecznie uda im się wyjechać przez kilka lokalnych dróg z pułapki, w którą wpadli. A druga grupa? To kierowcy pewni tego, że taka ładna droga nie może się kończyć płotem. Chyba myślą: „ktoś zapomniał zabrać znak, on jest nieaktualny”. Za chwilę widzę ich jak w filmie puszczonym od tyłu: klnąc pod nosem, wytaczają się na wstecznym.
Obie grupy chciały sobie skrócić drogę o dobre 2 km. Wjechali w moją ulicę, bo fakt istnienia sygnalizacji na skrzyżowaniu sugerował im, że z pewnością mieszkam przy ważnej arterii, a ta na pewno doprowadzi ich do Głównej. Może moja ulica jest ruchliwa, tylko że jak to bywa w nowych miasteczkach, a dawnych wsiach, na jej końcu ktoś miał pole, przez które prowadziła bita droga, ale teraz to pole zostało podzielone na działki. Droga zniknęła, a pojawił się płot.
W ciepłe dni pojawia się tu druga grupa podróżnych. To turyści na rowerach. Oni też, gdy docierają do znaku, stają zmieszani i zawracają. Logicznie, bo kilkadziesiąt metrów przed sobą widzą, jak ulica zamyka się płotem, domem i ogródkiem. Ale... oni mogliby jechać dalej. Bo na końcu drogi, z boku, zaczyna się wijąca się zygzakami ścieżka, z tego miejsca niewidoczna. Ten wąski tunel między płotami to nasze „opłotki”. Są tak wąskie, że dwoje ludzi mija się bokiem. Ale rower da się przeprowadzić.
Opłotki prowadzą do ulicy Głównej, tak upragnionej przez skrótowców.
Reklama
Drodzy posiadacze aut: „opłotki” nie są dla was. Nie przejedziecie na skróty. To ścieżka dla pieszych i tych rowerzystów, którzy zejdą ze swych dwukołowców. Ta wąska dróżka to nasze „ucho igielne”. Jak to z Mateuszowej Ewangelii, które było tylko dla nielicznych. Było dostępne dla tych, którzy żyją w prostocie, ćwiczą się w cnotach, marzą o świętości.
Garstka zaledwie...
A jednak gdy patrzę na moją ślepą ulicę, wiem, że chrześcijaństwo jest nie tylko dla herosów. Szeroka i bezpieczna droga zaprowadzi do celu każdego, kto zachowuje ewangeliczny kodeks. A ci, co chcą żyć inaczej, zawsze zderzą się z płotem. No, chyba że zsiądą z wielbłąda i bohatersko pójdą pieszo.
Dla tych, którzy spróbowali żyć na skróty, a są przywiązani do swych wielbłądów, mam słowo pociechy. Z nimi też dotrzecie do nieba. Wystarczy wrócić do świateł i skręcić w prawo. Lub pojechać na swym wielbłądzie przez pajęczynę małych dróg, też zachowując drogowy kodeks. Zmęczycie się bardziej, dotrzecie później, ale dojedziecie.
Ale wielbłąda i tak oddacie. Będziecie musieli z niego zsiąść, wchodząc do domu Ojca. Zresztą, czeka to każdego z nas, niebohaterów.