Reklama

Ukochana Starość

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

- Przepraszam, muszę się już pożegnać, czekają na mnie dzieci, one tam chodzą wokół kościoła, pewnie już mnie szukają - drobna starsza pani wstając od stołu sięga po włóczkowy beret. - Droga pani Elżuniu - uśmiecha się siostra Maria - dzieci są już dorosłe, poradzą sobie, proszę dokończyć herbatę...

Staruszka ma 86 lat, miażdżyca ograniczyła jej kontakt z rzeczywistością, rzadko poznaje swoich bliskich, dużo realniejsza jest dla niej przeszłość. - Teraz już jest spokojniejsza, wcześniej bez przerwy chciała gdzieś wychodzić, a to na wykłady - nadal świetnie zna angielski i francuski - lub, żeby odebrać dzieci ze szkoły, albo śpieszyła się, żeby pomóc mamusi, która właśnie urodziła dziecko... Świetnie podchodził do tego jej brat, który odwiedza ją bardzo często, mówił wtedy: "Kochana, ty masz 86 lat, mamusia miałaby około 120, naprawdę nie musisz się śpieszyć!" - śmieje się siostra Maria.

Stare mury domu przy ulicy Nowowiejskiej znają setki ludzkich historii, wszystkie one kończą się w tym miejscu...

Początki domu sięgają 1872 r.

Hrabina Klementyna Łubieńska opiekowała się wtedy w swoim domu kilkoma starszymi niedołężnymi paniami i jej działalnością zainteresował się hrabia Feliks Sobański. Wybudował ten dwupiętrowy dom początkowo jako schronisko dla paralityków pod wezwaniem św. Rocha. W prowadzenie domu włączyły się osoby związane ze Zgromadzeniem Sióstr Felicjanek, a od 1918 r. siostry całkowicie przejęły pracę w tym ośrodku. Wtedy już przebywały tu starsze, chore osoby, którym rodzina nie była w stanie zapewnić właściwej opieki. Działalność domu cały czas wspierał finansowo hrabia Sobański i założony przez niego Zarząd, składający się w większości z jego zamożnych znajomych. W schronisku znalazło opiekę 165 chorych spośród najbiedniejszych mieszkańców stolicy.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Trudne lata wojen

Czasy pierwszej wojny były dla domu bardzo trudne, ale sytuacja stała się rozpaczliwa w 1915 r., kiedy Rosjanie wycofując się z Warszawy okradli dom zabierając z banku cały jego kapitał. Nastał głód i straszliwa nędza: "Chorzy, żywieni tylko kartoflami i kapustą, puchli i marli z głodu. Pozostało tylko 50 chorych" - czytamy w historii schroniska.

Stopniowo udało się siostrom przezwyciężyć problemy i do drugiej wojny prowadziły swoje dzieło miłosierdzia. Kiedy jednak do Warszawy weszli Niemcy, niedługo później siostry były zmuszone opuścić swój dom. - Niemcom spodobał się nasz budynek i postanowili zrobić tu szpital dla swoich rannych. Wskazali nam inne miejsce, w którym pracowałyśmy niedługo. Któregoś dnia przyszli gestapowcy i siostrom i kapelanowi kazali natychmiast opuścić budynek, zabraniając ruszyć się któremukolwiek z chorych. Żaden z nich nie przeżył - opowiada przełożona domu, siostra Felicja.

Reklama

Śluby dzieci dygnitarzy

Po wojnie siostry zaczęły przyjmować do schroniska tylko kobiety. Starały się stwarzać jak najlepsze warunki, mimo, że na nic nie było pieniędzy, a z każdym rokiem dom wymagał coraz poważniejszych remontów. Postarały się o pozwolenie na odprawianie Mszy św. na salach chorych, na co władza ludowa zgadzała się bardzo niechętnie. - Sami nieraz z tego korzystali, nasz kapelan po kryjomu udzielał tu ślubów dzieciom dygnitarzy wojskowych! - przypomina przełożona. -

Przyszedł do mnie niedawno pan w średnim wieku i pyta: Czy siostra mnie poznaje? Oczywiście nie wiedziałam kim jest, okazało się, że w latach 60. przyszedł do nas z dziewczyną - niby odwiedzić chorą ciocię, w zakrystii przebrali się i za chwilę już stali przed ołtarzem. Wyszli stąd jako mąż i żona, a jego ojciec pułkownik czekał w samochodzie za rogiem...

Dziś w domu

Przebywa około osiemdziesięciu kobiet, często przywożone są prosto ze szpitala z wyrokiem śmierci w ciągu najbliższych dni. - Przywieziono do nas nie tak dawno jedną panią - opowiada s. Maria, od lat pracująca w tym domu. - Wszystko ją bolało, nie można było jej dotknąć, nie mogła jeść, ani się poruszać. Powiedziałam do matki: " Ta pani chyba niedługo u nas pobędzie". Okazało się, że pod troskliwą opieką sióstr staruszka wróciła do zdrowia, dziś nawet samodzielnie schodzi do kaplicy - co zdarza się niewielu pensjonariuszkom - a ostatnio poprosiła o przepustkę, aby na święta pojechać do domu.

Reklama

Gdy budynek groził zawaleniem...

W latach 80. udało się siostrom przeprowadzić kapitalny remont domu. - To była konieczność, wejście było ruiną, jak się weszło na pierwsze piętro, to tam była dziura, aż do piwnic, w czasie wojny wpadła tu bomba i dziura została. Kiedy przyjeżdżała rodzina obejrzeć dom - zanim zostawią babunię - wychodzili przerażeni, takie robił wrażenie. Ściana, której resztki odgradzały część domu od strychu, zatkana była dyktami. Kiedy przyszłam tu w 1967 r. bałam się tam chodzić. Pierwsze piętro groziło zawaleniem i wiatr gwizdał wszystkimi otworami. Trwało to dość długo, nikt nie chciał podjąć decyzji o remoncie tego domu, władze raczej liczyły na to, że się rozpadnie, i uzyskają wolny plac. Już w latach 50. komuniści zajęli nam większą część ogrodu i zburzyli część naszego domu, budując tam blok dla wojskowych. Do dziś tak mieszkamy okno w okno... Kiedy się już wprowadzili, zapragnęli mieć garaż, postarali się o nakaz zburzenia reszty domu. Już zamówiono karetki, mające rozwieść chorych do innych domów, ale przełożona była kobietą z charakterem. Stanęła na progu i powiedziała: " Po moim trupie". Pomógł nam też abp Bronisław Dąbrowski i dom został.

Po cichutku trwałyśmy do 1970 r., ale nie dało się dalej mieszkać bez remontu. Przychodziły różne komisje i orzekały: "Ruina, nic nie da się zrobić". Wymogłyśmy pozwolenie na tzw. remont zabezpieczający, po kryjomu wywiozłyśmy gruz z piwnicy, odbudowałyśmy je i przy okazji podciągając tę część domu do pierwszego piętra. Kiedy był już stan surowy, ktoś nas wsypał i budowę nam zaplombowano. Ale dom przetrwał - opowiada s. Maria.

Dopiero w 1986 r. pozwolono siostrom przeprowadzić kapitalny remont, który trwał długo i był trudniejszy niż budowa nowego domu, ale dzięki niemu dom istnieje do dziś. Pracuje w nim trzynaście sióstr i trzydzieści osób świeckiego personelu. Starość, szczególnie w chorobie jest trudna do zaakceptowania i płatne domy dla staruszków wyrastają jak grzyby po deszczu. W gazetowych ogłoszeniach widzimy anonsy pensjonatów dla niedołężnych starych ludzi. Jednak do sióstr wszyscy mają najwięcej zaufania.

Reklama

Gdy w oczach jest cierpienie

"Dziś przywożą do nas osoby w bardzo ciężkich stanach, ze dwadzieścia lat temu stan zdrowia był zupełnie inny, można było z paniami nawet wycieczki organizować. Teraz cieszymy się jeśli chorą uda się posadzić, a tylko nieliczne poruszają się samodzielnie. Zdarza się, że panie umierają po dwóch dniach czy tygodniu, a wcześniej to i dwadzieścia lat u nas mieszkały. Jak były imieniny babci, to przy łóżku było czworo dzieci, a po kilkunastu latach to i wnuki i prawnuki - cała sala była zajęta. Ostatnio umarła pani, która była z nami dwadzieścia cztery lata.

W jednej z sal na pierwszym piętrze mieszkała pani przywieziona tu po operacji guza mózgu. Była niewidoma i dziewiętnaście lat leżała tylko na wznak. Kiedy się ją posadziło od razu mdlała - natychmiast pojawiało się niedotlenienie mózgu. Nie miała ani jednej odleżyny. Kiedyś przyszła pani doktor z neurologii, pamiętała ją z oddziału - zobaczyła ją żyjącą po kilkunastu latach. "Myśmy jej dawali trzy miesiące życia" - powiedziała. Staruszka zmarła kilka dni temu.

Połowa pań świadoma jest swojego losu. Niektóre bardzo cierpią z powodu odrzucenia przez rodzinę, inne z kolei są szczęśliwe, że już nie są ciężarem dla tych, których kochają. "Mamy taką jedną panią - znam jej historię od jej koleżanki, która do mnie zadzwoniła - którą wydziedziczono. Miała piękną willę i zapisała ją rodzinie w testamencie, jednak za długo żyła. Rodzina się zniecierpliwiła..." - ze smutkiem mówi siostra Felicja. "Jest bardzo miła, nie płacze, ale w jej oczach często jest cierpienie".

Długie życie okazuje się być przeszkodą, nieraz wygodniej jest zapomnieć o niepotrzebnej staruszce. "Była u nas 24 lata pani, którą przywieziono po wylewie, siedziała z podkurczoną ręką. Miała syna, którego z powodu jej choroby wychowywała dalsza rodzina. Bez przerwy o nim mówiła: "To najpiękniejszy chłopiec na świecie". Jeśli przychodził raz w roku to było to dużo! Nawet kiedy przychodził płacić, nigdy nie chciał do niej zajrzeć. Jest inżynierem, pewnie dużo pracuje. Jego matka zmarła kilka miesięcy temu, nigdy nie widziała jego dzieci, umierała przy mnie, syn nie przyszedł, a tak blisko mieszkał...".

Reklama

Życie zaczyna się po osiemdziesiątce

Czasami wśród odwiedzających dom pojawiają się sąsiedzi. Tym, których nikt nie odwiedza, siostry starają się stworzyć domową rodzinną atmosferę. Dom pełen jest śmiechu sióstr, radości. Siostry żartują: " Życie zaczyna się po osiemdziesiątce", większość pensjonariuszek właśnie "zaczyna życie", niektóre przekraczają "setkę". "W tej chwili najstarsza ma 97 lat, a najmłodsza 68" - dodaje s. Felicja. - Właśnie najmłodsza pani jest obecnie w szpitalu - wszyskie to bardzo przeżywają. Boją się szpitala. Kojarzy im się z godzinami leżenia na korytarzach i trudnością w zdobyciu szklanki herbaty. Chcą jak najszybciej wracać do nas, do domu.

Śmierć częstym gościem

Śmierć jest częstym gościem w tych murach. Siostry jednak " oswajają" umieranie. - Jestem przy każdej umierającej staruszce, tylko trzy lata miałam przerwy, kiedy umarła moja mama. Nie mogłam wtedy patrzeć na śmierć, bo cały czas miałam wtedy przed oczami moją umierającą mamę. Ale Pan Bóg sprawił, że to minęło. Ostatnio przywieźli jedną panią ze szpitala i żyła tylko trzy dni. Jej córka spała przy łóżku i była z nią do końca. Staruszka umierając była szczęśliwa.

- Nie boję się śmierci, jeśli czasami któraś z podopiecznych umrze podczas mojej nieobecności, siostry ją ubiorą i przeniosą do kaplicy. Ja zaraz po powrocie idę do kaplicy, żeby sprawdzić czy wszystko jest w porządku i czy naprawdę umarła - kończy przełożona, siostra Felicja.

Starość odrzucona, z okrucieństwa czy bezradności, w murach domu sióstr Felicjanek przy ul. Nowowiejskiej w Warszawie znajdzie dobre schronienie. Z godnością i otoczona miłością, może przebywać tu do śmierci.

2001-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Nabożeństwo majowe - znaczenie, historia, duchowość + Litania Loretańska

[ TEMATY ]

Matka Boża

Maryja

nabożeństwo majowe

loretańska

Majowe

nabożeństwa majowe

litania loretańska

Karol Porwich/Niedziela

Maj jest miesiącem w sposób szczególny poświęconym Maryi. Nie tylko w Polsce, ale na całym świecie, niezwykle popularne są w tym czasie nabożeństwa majowe. [Treść Litanii Loretańskiej na końcu artykułu]

W tym miesiącu przyroda budzi się z zimowego snu do życia. Maj to miesiąc świeżych kwiatów i śpiewu ptaków. Wszystko w nim wiosenne, umajone, pachnące, czyste. Ten właśnie wiosenny miesiąc jest poświęcony Matce Bożej.

CZYTAJ DALEJ

Kard. Ryś: neutralność religijna polega na wspieraniu każdego a nie wyzerowaniu przekonań

2024-05-17 15:54

[ TEMATY ]

religia

Kard. Grzegorz Ryś

Karol Porwich/Niedziela

Kard. Grzegorz Ryś

Kard. Grzegorz Ryś

Neutralność religijna polega na wspieraniu każdego a nie wyzerowaniu ludzi z przekonań i poglądów - powiedział w piątek kard. Grzegorz Ryś, odnosząc się do informacji, że Warszawa eliminuje symbole religijne w urzędach.

Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski wydał zarządzenie, w którym wprowadził standardy równego traktowania w podległym mu urzędzie. Jak napisała w czwartek "Gazeta Wyborcza", "Warszawa jako pierwsze miasto w Polsce zakazuje krzyży w urzędzie, a urzędnikom eksponowania symboli religijnych na biurkach". Sam Trzaskowski oświadczył, że nikt nie zamierza prowadzić w Warszawie walki z jakąkolwiek religią, ale Polska jest państwem świeckim, Warszawa zaś jest tego państwa stolicą.

CZYTAJ DALEJ

Dar serca

2024-05-17 19:46

Małgorzata Pabis

    W piątek 17 maja Rektorat Sanktuarium Bożego Miłosierdzia zakupił 150 porcji zupy jarzynowej, którą podarowano podopiecznym Dzieła Pomocy św. Ojca Pio.

    - Środki na zakup ciepłego posiłku pochodziły z Funduszu Miłosierdzia – tym razem ze zrzutki, którą zorganizowaliśmy razem z Fundacją Misericors. W to dzieło zaangażowało się kilkaset osób, które ofiarowały swój dar serca dla potrzebujących – wyjaśnia Małgorzata Pabis, rzecznik prasowy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. - Cieszymy się, że nasza akcja, którą prowadzimy od wielu już miesięcy, trwa i angażuje wciąż nowe osoby. To pokazuje, że wśród nas żyje dużo ludzi o wielkiej wyobraźni miłosierdzia – dodaje.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję