Z Charlesem Vianneyem Tanke - klerykiem III roku studiów w Wyższym Seminarium Duchownym w Łomży - rozmawia Robert Szulencki
Robert Szulencki: - Karolu, jak długo jesteś w Polsce?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Charles Vianney Tanke: - Przyjechałem do Polski 27 września 2002 r. Jestem zatem w waszym kraju już prawie półtora roku.
- Dość dobrze mówisz po polsku. Jak długo i gdzie uczyłeś się języka polskiego?
- Języka polskiego uczyłem się w Akademii Polonijnej w Częstochowie. Na początku było bardzo ciężko. Musiałem dużo czasu poświęcać nauce. Cieszę się, że teraz mogę się porozumieć, porozmawiać w języku polskim. Ładny ten wasz język, ale trudny.
- Mówisz, że dużo czasu poświęcałeś nauce języka polskiego. Chcielibyśmy dowiedzieć się - ile?
- Mieliśmy wykłady przez cały tydzień, od poniedziałku do piątku po sześć godzin dziennie. Taki był program w Akademii Polonijnej. Muszę się przyznać, że moja nauka języka trwa w dalszym ciągu, tu - w Łomży.
- Co spowodowało, że chcesz zostać kapłanem?
Reklama
- Moje powołanie pojawiło się bardzo wcześnie. Już w gimnazjum miałem kontakt z misjonarzami, księżmi, siostrami zakonnymi. Te znajomości, spowodowały, że bardzo zainteresowałem się religią. Poszedłem do Niższego Seminarium. Tam jeszcze bliżej poznawałem kulturę religijną, poznawałem powoli Ewangelię Chrystusa. Zafascynowałem się tym, co robił i robi Jezus. Postanowiłem pójść Jego śladami, mimo że jest to wędrówka bardzo trudna. Teraz to wszystko poznaję jeszcze bliżej. Mam Jezusa obok siebie, a On robi ze mną, co chce. To wspaniałe.
- Każdy o swoim powołaniu mówi inaczej. Czy ktoś miał wpływ na twoje powołanie?
- Była taka siostra zakonna, która zawsze była z młodymi. Zawsze miała dla nich czas, uśmiech, dobrą radę. W gimnazjum rozmawiała ze mną na temat powołania, razem z nią szukaliśmy mojej drogi. Wydaje mi się, że pokazała mi odpowiedni drogowskaz życia. Dziś mogę powiedzieć, że na drodze do kapłaństwa dobrze się czuję.
- Jak zareagowała rodzina, kiedy dowiedziała się, że chcesz być księdzem?
- Temat powołania w Kamerunie rodzi nieporozumienia między młodymi a rodzicami. W moim przypadku rodzice początkowo również nie byli zadowoleni. W końcu Jezus im przetłumaczył. Zgodzili się, ponieważ ja bardzo tego pragnąłem.
- Jak wyglądają studia seminaryjne w Kamerunie?
- W Kamerunie pierwszy rok pobytu w seminarium nazywa się propedeutyką. Później dwa lata filozofii, potem cztery lata teologii. Jest jeszcze rok praktyki w parafii, która daje wiele doświadczenia.
- Rozmawiamy już dłuższy czas, a nie wiemy jeszcze z jakiej diecezji, parafii pochodzisz?
- Pochodzę z diecezji Yokadouma, z parafii Matki Bożej Królowej Pokoju.
- Jakie jest Twoje hobby?
- Kiedy mam wolny czas, to gram na organach i śpiewam. Interesuję się także piłką nożną.
Reklama
- W wakacje byłeś na praktyce w parafii Zręby Kościelne. Jak ona przebiegała?
- W Zrębach Kościelnych wcale się nie nudziłem. Rano trzeba było wstać na Mszę św. Potem różne zajęcia, remonty. Po południu z młodymi graliśmy w piłkę nożną. Uczyłem się także jazdy konnej. Było bardzo sympatycznie.
- Jak odbierają Ciebie alumn i i mieszkańcy Łomży?
- Kiedy przyjechałem pierwszy raz, to widziałem u ludzi zdziwienie. To normalne, widzisz przecież czarnoskórego między białymi. Teraz wszystko jest w porządku. Chyba już wpisałem się w pejzaż Seminarium w Łomży.
- Nie boisz się zimy?
- Pewnie, że się boję. U nas w Kamerunie jest inny klimat. Mam nadzieję, że jednak poradzę sobie.
- Dziękuję Ci serdecznie za rozmowę.
- I ja dziękuję. Pozdrawiam wszystkich Czytelników Głosu Katolickiego i wiernych diecezji łomżyńskiej.