Reklama

Zadania pracowników Służby Zdrowia względem człowieka chorego, cierpiącego i umierającego

Niedziela przemyska 22/2004

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Przemyski Kościół lokalny przeżywa rok 2004, jako Rok Pelczarowski, wiążąc go z wymową osoby, biskupiej posługi, nauczania i świętości św. Józefa Sebastiana Pelczara. Wśród wielu inicjatyw duszpasterskich, na dzień 5 czerwca br. zapowiedziana została Pielgrzymka Służby Zdrowia Archidiecezji Przemyskiej do Korczyny - miejsca urodzin Świętego Biskupa. Obecność „białego personelu” w rodzinnej „zagrodzie” wielkiego duszpasterza będzie swoistą rewizytą dzisiejszej służby zdrowia, wobec jego wizyt składanych przed wielu laty ówczesnym lekarzom, pielęgniarkom i innym pracownikom tego resortu. Słowami kronikarza, warto tu wspomnieć choćby o jednej z nich w Krośnie: „Dnia 9 października 1901 roku odbyło się uroczyste poświęcenie szpitala. Aktu poświęcenia dokonał J. E. Ks. Biskup Ordynariusz Przemyski Józef Sebastian Pelczar, rodem z Korczyny koło Krosna, Po poświęceniu kaplicy szpitalnej i odprawieniu w niej pierwszej Mszy św., Ks. Biskup poświęcił cały szpital, przemawiając słowami pocieszenia do chorych, na poszczególnych salach. Następnie w holu szpitalnym odbyło się spotkanie z dyrektorem szpitala dr. Karolem Kaczkowskim, siostrami, przedstawicielami władz i społeczeństwa. Ks. Biskup zachęcał do wzmożonej opieki nad zdrowiem chorych i zaradzania ich potrzebom duchowym”.
Zachęty Świętego Biskupa są i dzisiaj aktualne, a na dodatek odnoszą się do ludzi wielkiej „białej armii”, którzy zawodowo podejmują opiekę i pielęgnację chorego, cierpiącego i umierającego człowieka.
Dawniej obowiązek pielęgnowania ludzi chorych spoczywał na rodzinie. Obecnie dąży się do zapewnienia sobie lub swoim najbliższym specjalistycznej opieki medycznej. Człowiek poważnie chory udaje się do szpitala, który na czas choroby ma mu zastąpić dom rodzinny. Zabrzmi to może jak banał: w szpitalu powinna panować atmosfera miłości, która nie jest bez znaczenia dla samopoczucia chorego i jego rehabilitacji. Trzeba z naciskiem podkreślić, iż nie ma sprzeczności między nowoczesnym rozwojem szpitalnictwa i nowoczesną medycyną, a miłością drugiego człowieka (miłością chrześcijańską).
W hierarchii pracowników szpitalnych na czele stoi lekarz. Słowo „lekarz” mające swoje źródło treściowe w greckim wyrazie „iatros” oznacza dosłownie „zbawcę”; kogoś kto pomaga w cierpieniu, uzdrawia z chorób, leczy rany, przywraca siły, stoi na straży ludzkiego zdrowia i życia na wszystkich jego etapach. Rodzi się znowu banalne, albo humorystyczne pytanie: czyżby medycy przywłaszczyli sobie nazwę „lekarza”? W treści tego słowa mieści się każdy, kto profesjonalnie podejmuje pracę przy chorych, cierpiących i umierających.
Zwróćmy uwagę na jeden znamienny szczegół. W naszym chrześcijańskim życiu niedościgłym wzorem lekarza jest Zbawiciel Jezus Chrystus. To On przywracał chorym ludziom zdrowie duszy i ciała. Każdy więc, kto swoją pracą i posługą w służbie zdrowia niesie ulgę choremu, mieszcząc się w szeroko pojętym treściowo słowie „lekarz”, ma w sobie coś z Chrystusa, bo idzie do tego, który ma się źle, choruje, cierpi. Z tego odniesienia całej służby zdrowia do Chrystusa Zbawcy rodzi się zdrowa moralność pracownika lecznictwa. Jest ona tym bardziej potrzebna, ponieważ praca lekarzy, położnych i pielęgniarek jest nierozdzielnie złączona z wielkimi osobistymi ofiarami i niebezpieczeństwami o charakterze etycznym. Dlatego potrzebna jest im podbudowa religijna. Właśnie ta płaszczyzna duchowa może skutecznie zapobiegać powstawaniu u personelu szpitalnego tzw. „oschłości zawodowej”, objawiającej się w traktowaniu chorego w wymiarze cielesnym, bądź w aspekcie jednostki chorobowej”. Tymczasem człowiek jest istotą cielesno-duchową, ciało i dusza wzajemnie na siebie wpływają. To co leczy słabości ciała, przyczynia się do zdrowia duszy, to co uzdrawia duszę, leczy także ciało, i pracownik służby zdrowia o tej zależności winien wiedzieć. W innym przypadku skuteczność leczenia będzie mała. W związku z tym, personel szpitalny winien ujawniać takie cechy charakteru jak: szlachetność, pokorę, dobroć, cierpliwość, wyrozumiałość i charyzmat poświęcenia. Podejście zaś do pacjenta człowieka chorego powinno być pełne szacunku, wyrozumiałości, skromności i dyskrecji. Taka postawa budzi zaufanie ludzi chorych i cierpiących. Istotną cechą w posługiwaniu ludziom chorym, w szpitalu i wszędzie, jest tzw. „entuzjazm życiowy”, który działa kojąco na pacjenta, szukającego u pracowników szpitalnych nie tylko ratunku, ale i pocieszenia. „Grobowe miny”, oschłość - to zaprzeczenie swojego medycznego posłannictwa.
Bardzo ważna jest rozmowa z chorym i przeprowadzenie tzw. wywiadu o charakterze dialogu, w którym chory człowiek nie powinien być traktowany jako kolejny ciekawy przypadek, ale jako cierpiący człowiek. Zachowanie tajemnicy zawodowej to kolejne zadanie pracownika szpitalnego. Można być z niej zwolnionym tylko za zgodą pacjenta. Dopuszczanie innych do jej ujawniania winno obejmować jedynie te informacje, które są niezbędne do prawidłowego i skutecznego wykonywania czynności leczniczych.
Personel szpitalny często staje wobec problemu tzw. choroby nieuleczalnej. Mówić o tym pacjentowi czy nie mówić? Jest to sytuacja kolizji dwóch wartości. Jedna z nich to prawdomówność, która jest podstawą zaufania do personelu, a druga to optymizm prognozowania postępu leczenia, który jest bardzo ważnym czynnikiem psychologicznym w leczeniu. W razie więc niepomyślnej diagnozy, chory winien być informowany z wielką kulturą i delikatnością.
Pewne choroby wywołują u ludzi wielki stres samym brzmieniem nazwy, dlatego jest rzeczą niepotrzebną podawanie pełnej nazwy jednostki chorobowej. Rozmawiając z chorym o jego schorzeniach, unikać trzeba takich określeń, które by go przerażały i „dobijały” psychicznie. Z drugiej strony, pomijanie informacji o stanie zdrowia, rozmawianie z pacjentem tylko o pogodzie, temperaturze czy diecie, może chorego więcej niepokoić niż szczera rozmowa o jego dolegliwościach. Równocześnie, opiekujący się chorym w szpitalu winni nawiązać kontakt z kimś z członków rodziny lub przyjaciół chorego i wyjaśnić mu istotę choroby i niebezpieczeństwo grożące choremu. I w tym wypadku powinno się raczej zaznaczać sprawę niepewności, a nie zapowiadać nieuchronność ciężkiego powikłania.
Bardzo trudnym problemem, wobec którego często staje personel szpitalny, jest powiadomienie chorego o zbliżającej się śmierci. Trzeba to robić, czy nie? Na płaszczyźnie naszego chrześcijaństwa panuje przekonanie, iż nie można tego zaniechać, jeśliby to uprzedzenie mogło chronić chorego i rodzinę przed wielkimi stratami duchowymi. Natomiast nie powinno się informować pacjenta o zbliżającym się końcu życia wtedy, gdy jest się pewnym, iż on uporządkował swoje sprawy doczesne i religijne lub gdy pozyskało się wiedzę od rodziny, że pacjent sprawy doczesne uporządkował, zaś o religijnych nie chce słyszeć, albo gdy istnieje obawa, że chory będzie rozpaczał i może targnąć się na swoje życie i wreszcie, gdyby z jego słów mogły wyniknąć inne poważne niebezpieczeństwa.
W sytuacji zbliżającego się końca życia pacjenta, personel szpitalny nie może dopuścić do tego, by nadchodząca śmierć była „anonimowa - samotna” za kotarą czy parawanem. Miłość chorego umierającego domaga się choć odrobiny życzliwości i szacunku. Godne pochwały dla personelu jest wezwanie doraźne kapłana do umierającego, zapalenie świecy gromnicznej podczas agonii (w niektórych szpitalach kapelani święcą gromnice w święto Matki Bożej Gromnicznej, z przeznaczeniem dla poszczególnych oddziałów szpitalnych), włączanie się choćby w krótką modlitwę za umierających. Taka postawa jest wyraźnym zaprzeczeniem zjawiska, które w swoim czasie środki przekazu nazywały „siostrą śmierć” w odniesieniu do podejmowanej eutanazji. Rzeczywista eutanazja jest zaprzeczeniem wszelkich pojęć moralnych, godząc w istotę samej medycyny. Od eutanazji należy odróżnić decyzję o rezygnacji z tak zwanej „uporczywej terapii”, to znaczy z pewnych zabiegów medycznych, które przestały być odpowiednie do realnej sytuacji chorego, ponieważ nie są one już współmierne do rezultatów, jakich by można było oczekiwać, lub są zbyt uciążliwe dla samego chorego i dla jego rodziny.
Medycyna uwzględniając duchowy wymiar człowieka nie może pójść tu za daleko, nie może wkraczać za głęboko w ludzkie sumienia. Dlatego personel szpitalny powinien utrzymywać stały kontakt z kapłanem - regulują to umowy kapelańskie w poszczególnych szpitalach. Cały personel szpitalny powinien pozytywnie popierać duszpasterską posługę względem cierpiącego człowieka. Trzeba więc ułatwiać chorym udział w nabożeństwach szpitalnej kaplicy, wyznaczać czas i miejsce na duszpasterskie odwiedziny, usuwać przeszkody i przeciążenia. Personel danego oddziału winien kapłanowi udzielać wszelkich potrzebnych informacji. Nie można kapelana traktować jako osoby obcej, a tajemnica zawodowa obowiązująca wobec innych osób nie przeszkadza, by kapelanowi powiedziano tyle, ile trzeba, by mógł skutecznie spełniać swój duszpasterski obowiązek i harmonijnie współpracować z personelem szpitalnym, którego stanowi małą cząstkę.
Za wielki wkład pracy personelu szpitalnego w ratowanie zdrowia i życia ludzkiego należy się wdzięczność od samych pacjentów oraz ich rodzin. Prymas Tysiąclecia kard. Stefan Wyszyński tak kiedyś mówił do chorych: „Jesteście otoczeni przez pracowników służby zdrowia, którzy wam niosą pomoc, choć sami bardzo często pracują w trudnych warunkach, przy powszechnym braku lokali, urządzeń, lekarstw i wielu innych niezbędnych warunków do normalnej pracy leczniczej i opiekuńczej. Zważcie, jak trudna jest praca służby zdrowia. Jak mało czyni się, żeby ją ułatwić... Niemniej w trudzie, który was otacza, jest tyle serca, dobroci i umiejętności pracowników lecznictwa”.
Niech te słowa wielkiego Polaka będą dla naszej Służby Zdrowia skromną, duchową nagrodą i zapowiedzią pielgrzymkowych przeżyć.



Naśladować Jezusa Miłosiernego
na wzór św. Józefa Sebastiana Pelczara

Pielgrzymka Pracowników Służby Zdrowia Archidiecezji Przemyskiej do Sanktuarium Biskupa Pelczara

Korczyna - 5 czerwca 2004

10.00 - powitanie pielgrzymów (kościół parafialny w Korczynie)
- nabożeństwo adoracyjne przy relikwiach św. Józefa Sebastiana Pelczara
11.00 - konferencja: ks. dr Dariusz Dziadosz - Naśladowanie Jezusa Miłosiernego - wyzwania dla Służby Zdrowia
12.00 - Nabożeństwo Drogi Krzyżowej
14.30 - Litania do Najświętszego Serca Pana Jezusa (w kościele pw. św. Józefa Sebastiana na Podzamczu)
- czas na odpoczynek i posiłek (dom katechetyczny)
16.00 - Uroczysta Msza św. pod przewodnictwem bp. Adama Szala
- rozesłanie i zakończenie pielgrzymki

Na pielgrzymkę zaprasza ks. Kazimierz Gadzała - duszpasterz Służby Zdrowia Archidiecezji Przemyskiej oraz Księża Kapelani szpitali

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święty Albert Wielki

Niedziela Ogólnopolska 14/2010, str. 4-5

[ TEMATY ]

św. Albert Wielki

Kempf EK/pl.wikipedia.org

Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii

Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii
Drodzy Bracia i Siostry, Jednym z największych mistrzów średniowiecznej teologii jest św. Albert Wielki. Tytuł „wielki” („magnus”), z jakim przeszedł on do historii, wskazuje na bogactwo i głębię jego nauczania, które połączył ze świętością życia. Już jemu współcześni nie wahali się przyznawać mu wspaniałych tytułów; jeden z jego uczniów, Ulryk ze Strasburga, nazwał go „zdumieniem i cudem naszej epoki”. Urodził się w Niemczech na początku XIII wieku i w bardzo młodym wieku udał się do Włoch, do Padwy, gdzie mieścił się jeden z najsłynniejszych uniwersytetów w średniowieczu. Poświęcił się studiom „sztuk wyzwolonych”: gramatyki, retoryki, dialektyki, arytmetyki, geometrii, astronomii i muzyki, tj. ogólnej kultury, przejawiając swoje typowe zainteresowanie naukami przyrodniczymi, które miały się stać niebawem ulubionym polem jego specjalizacji. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła Dominikanów, do których dołączył później, składając tam śluby zakonne. Źródła hagiograficzne pozwalają się domyślać, że Albert stopniowo dojrzewał do tej decyzji. Mocna relacja z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, słuchanie kazań bł. Jordana z Saksonii, następcy św. Dominika w przewodzeniu Zakonowi Kaznodziejskiemu, to czynniki decydujące o rozwianiu wszelkich wątpliwości i przezwyciężeniu także oporu rodziny. Często w latach młodości Bóg mówi do nas i wskazuje plan naszego życia. Jak dla Alberta, także dla nas wszystkich modlitwa osobista, ożywiana słowem Bożym, przystępowanie do sakramentów i kierownictwo duchowe oświeconych mężów są narzędziami służącymi odkryciu głosu Boga i pójściu za nim. Habit zakonny otrzymał z rąk bł. Jordana z Saksonii. Po święceniach kapłańskich przełożeni skierowali go do nauczania w różnych ośrodkach studiów teologicznych przy klasztorach Ojców Dominikanów. Błyskotliwość intelektualna pozwoliła mu doskonalić studium teologii na najsłynniejszym uniwersytecie tamtych czasów - w Paryżu. Św. Albert rozpoczął wówczas tę niezwykłą działalność pisarską, którą miał odtąd prowadzić przez całe życie. Powierzano mu ważne zadania. W 1248 r. został oddelegowany do zorganizowania studium teologii w Kolonii - jednym z najważniejszych ośrodków Niemiec, gdzie wielokrotnie mieszkał i która stała się jego przybranym miastem. Z Paryża przywiózł ze sobą do Kolonii swego wyjątkowego ucznia, Tomasza z Akwinu. Już sam fakt, że był nauczycielem św. Tomasza, byłby zasługą wystarczającą, aby żywić głęboki podziw dla św. Alberta. Między obu tymi wielkimi teologami zawiązały się stosunki oparte na wzajemnym szacunki i przyjaźni - zaletach ludzkich bardzo przydatnych w rozwoju nauki. W 1254 r. Albert został wybrany na przełożonego „Prowincji Teutońskiej”, czyli niemieckiej, dominikanów, która obejmowała wspólnoty rozsiane na rozległym obszarze Europy Środkowej i Północnej. Wyróżniał się gorliwością, z jaką pełnił tę posługę, odwiedzając wspólnoty i wzywając nieustannie braci do wierności św. Dominikowi, jego nauczaniu i przykładom. Jego przymioty i zdolności nie uszły uwadze ówczesnego papieża Aleksandra IV, który zapragnął, by Albert towarzyszył mu przez jakiś czas w Anagni - dokąd papieże udawali się często - w samym Rzymie i w Viterbo, aby zasięgać jego rad w sprawach teologii. Tenże papież mianował go biskupem Ratyzbony - wielkiej i sławnej diecezji, która jednak przeżywała trudne chwile. Od 1260 do 1262 r. Albert pełnił tę posługę z niestrudzonym oddaniem, przywracając pokój i zgodę w mieście, reorganizując parafie i klasztory oraz nadając nowy bodziec działalności charytatywnej. W latach 1263-64 Albert głosił kazania w Niemczech i Czechach na życzenie Urbana IV, po czym wrócił do Kolonii, aby podjąć na nowo swoją misję nauczyciela, uczonego i pisarza. Będąc człowiekiem modlitwy, nauki i miłości, cieszył się wielkim autorytetem, gdy wypowiadał się z okazji różnych wydarzeń w Kościele i społeczeństwie swoich czasów: był przede wszystkim mężem pojednania i pokoju w Kolonii, gdzie doszło do poważnego konfliktu arcybiskupa z instytucjami miasta; nie oszczędzał się podczas II Soboru Lyońskiego, zwołanego w 1274 r. przez Grzegorza X, by doprowadzić do unii Kościołów łacińskiego i greckiego po podziale w wyniku wielkiej schizmy wschodniej z 1054 r.; wyjaśnił myśl Tomasza z Akwinu, która stała się przedmiotem całkowicie nieuzasadnionych zastrzeżeń, a nawet oskarżeń. Zmarł w swej celi w klasztorze Świętego Krzyża w Kolonii w 1280 r. i bardzo szybko czczony był przez swoich współbraci. Kościół beatyfikował go w 1622 r., zaś kanonizacja miała miejsce w 1931 r., gdy papież Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła. Było to uznanie dla tego wielkiego męża Bożego i wybitnego uczonego nie tylko w dziedzinie prawd wiary, ale i w wielu innych dziedzinach wiedzy; patrząc na tytuły jego licznych dzieł, zdajemy sobie sprawę z tego, że jego kultura miała w sobie coś z cudu, i że jego encyklopedyczne zainteresowania skłoniły go do zajęcia się nie tylko filozofią i teologią, jak wielu mu współczesnych, ale także wszelkimi innymi, znanymi wówczas dyscyplinami, od fizyki po chemię, od astronomii po mineralogię, od botaniki po zoologię. Z tego też powodu Pius XII ogłosił go patronem uczonych w zakresie nauk przyrodniczych i jest on też nazywany „Doctor universalis” - właśnie ze względu na rozległość swoich zainteresowań i swojej wiedzy. Niewątpliwie metody naukowe stosowane przez św. Alberta Wielkiego nie są takie jak te, które miały się przyjąć w późniejszych stuleciach. Polegały po prostu na obserwacji, opisie i klasyfikacji badanych zjawisk, w ten sposób jednak otworzył on drzwi dla przyszłych prac. Św. Albert może nas wiele jeszcze nauczyć. Przede wszystkim pokazuje, że między wiarą a nauką nie ma sprzeczności, mimo pewnych epizodów, świadczących o nieporozumieniach, jakie odnotowano w historii. Człowiek wiary i modlitwy, jakim był św. Albert Wielki, może spokojnie uprawiać nauki przyrodnicze i czynić postępy w poznawaniu mikro- i makrokosmosu, odkrywając prawa właściwe materii, gdyż wszystko to przyczynia się do podsycania pragnienia i miłości do Boga. Biblia mówi nam o stworzeniu jako pierwszym języku, w którym Bóg, będący najwyższą inteligencją i Logosem, objawia nam coś o sobie. Księga Mądrości np. stwierdza, że zjawiska przyrody, obdarzone wielkością i pięknem, są niczym dzieła artysty, przez które, w podobny sposób, możemy poznać Autora stworzenia (por. Mdr 13, 5). Uciekając się do porównania klasycznego w średniowieczu i odrodzeniu, można porównać świat przyrody do księgi napisanej przez Boga, którą czytamy, opierając się na różnych sposobach postrzegania nauk (por. Przemówienie do uczestników plenarnego posiedzenia Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 2008 r.). Iluż bowiem uczonych, krocząc śladami św. Alberta Wielkiego, prowadziło swe badania, czerpiąc natchnienie ze zdumienia i wdzięczności w obliczu świata, który ich oczom - naukowców i wierzących - jawił się i jawi jako dobre dzieło mądrego i miłującego Stwórcy! Badanie naukowe przekształca się wówczas w hymn chwały. Zrozumiał to doskonale wielki astrofizyk naszych czasów, którego proces beatyfikacyjny się rozpoczął, Enrico Medi, gdy napisał: „O, wy, tajemnicze galaktyki... widzę was, obliczam was, poznaję i odkrywam was, zgłębiam was i gromadzę. Z was czerpię światło i czynię zeń naukę, wykonuję ruch i czynię zeń mądrość, biorę iskrzenie się kolorów i czynię zeń poezję; biorę was, gwiazdy, w swe ręce i drżąc w jedności mego jestestwa, unoszę was ponad was same, i w modlitwie składam was Stwórcy, którego tylko za moją sprawą wy, gwiazdy, możecie wielbić” („Dzieła”. „Hymn ku czci dzieła stworzenia”). Św. Albert Wielki przypomina nam, że między nauką a wiarą istnieje przyjaźń, i że ludzie nauki mogą przebyć, dzięki swemu powołaniu do poznawania przyrody, prawdziwą i fascynującą drogę świętości. Jego niezwykłe otwarcie umysłu przejawia się także w działalności kulturalnej, którą podjął z powodzeniem, a mianowicie w przyjęciu i dowartościowaniu myśli Arystotelesa. W czasach św. Alberta szerzyła się bowiem znajomość licznych dzieł tego filozofa greckiego, żyjącego w IV wieku przed Chrystusem, zwłaszcza w dziedzinie etyki i metafizyki. Ukazywały one siłę rozumu, wyjaśniały w sposób jasny i przejrzysty sens i strukturę rzeczywistości, jej zrozumiałość, wartość i cel ludzkich czynów. Św. Albert Wielki otworzył drzwi pełnej recepcji filozofii Arystotelesa w średniowiecznej filozofii i teologii, recepcji opracowanej potem w sposób ostateczny przez św. Tomasza. Owa recepcja filozofii, powiedzmy pogańskiej i przedchrześcijańskiej, oznaczała prawdziwą rewolucję kulturalną w tamtych czasach. Wielu myślicieli chrześcijańskich lękało się bowiem filozofii Arystotelesa, filozofii niechrześcijańskiej, przede wszystkim dlatego, że prezentowana przez swych komentatorów arabskich, interpretowana była tak, by wydać się, przynajmniej w niektórych punktach, jako całkowicie nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Pojawiał się zatem dylemat: czy wiara i rozum są w sprzeczności z sobą, czy nie? Na tym polega jedna z wielkich zasług św. Alberta: zgodnie z wymogami naukowymi poznawał dzieła Arystotelesa, przekonany, że wszystko to, co jest rzeczywiście racjonalne, jest do pogodzenia z wiarą objawioną w Piśmie Świętym. Innymi słowy, św. Albert Wielki przyczynił się w ten sposób do stworzenia filozofii samodzielnej, różnej od teologii i połączonej z nią wyłącznie przez jedność prawdy. Tak narodziło się w XIII wieku wyraźne rozróżnienie między tymi dwiema gałęziami wiedzy - filozofią a teologią - które we wzajemnym dialogu współpracują zgodnie w odkrywaniu prawdziwego powołania człowieka, spragnionego prawdy i błogosławieństwa: i to przede wszystkim teologia, określona przez św. Alberta jako „nauka afektywna”, jest tą, która wskazuje człowiekowi jego powołanie do wiecznej radości, radości, która wypływa z pełnego przylgnięcia do prawdy. Św. Albert Wielki potrafił przekazać te pojęcia w sposób prosty i zrozumiały. Prawdziwy syn św. Dominika głosił chętnie kazania ludowi Bożemu, który zdobywał swym słowem i przykładem swego życia. Drodzy Bracia i Siostry, prośmy Pana, aby nie zabrakło nigdy w Kościele świętym uczonych, pobożnych i mądrych teologów jak św. Albert Wielki, i aby pomógł on każdemu z nas utożsamiać się z „formułą świętości”, którą realizował w swoim życiu: „Chcieć tego wszystkiego, czego ja chcę dla chwały Boga, jak Bóg chce dla swej chwały tego wszystkiego, czego On chce”, tzn. aby upodabniać się coraz bardziej do woli Boga, aby chcieć i czynić jedynie i zawsze to wszystko dla Jego chwały.
CZYTAJ DALEJ

Caritas rusza z kampanią na rzecz osób w kryzysie bezdomności

2025-11-15 19:45

[ TEMATY ]

Caritas

Caritas Archidiecezji Częstochowskiej

Caritas Polska

Caritas Polska

Caritas Polska

Caritas Polska

Prawie 2 miliony Polaków żyje w skrajnej biedzie, a na ulicach miast „mieszka” przynajmniej 53 tys. ludzi. Nikt tego nie planuje. Nikt nie chce tak żyć. W Światowym Dniu Ubogich Caritas rusza z kampanią, której celem jest przypomnienie, że to nie anonimowa statystyka, tylko ludzkie historie, które warto usłyszeć. U pana Łukasza zaczęło się od tego, że ojciec faworyzował jego brata, a on wpadł w złe towarzystwo, jak twierdzi, na złość ojcu. Tak minęło mu kilkadziesiąt lat. Ania zakochała się w mężczyźnie, który stosował przemoc, uciekła. Później miesiące spała w samochodzie, krążąc gdzieś pomiędzy Wejherowem a Sopotem. Zbyszek całe życie pływał po świecie, nigdy nie założył rodziny - dziś zdrowie już nie pozwala wsiąść na statek, a on nie ma dokąd wracać. Czy masz pewność, że podobne sytuacje nie staną się kiedyś Twoją historią? A co, gdybyś Ty nie miał dokąd pójść?

- W Polsce jest ponad 53 tys. bezdomnych, jednak mówi się o niedoszacowaniu statystyk.
CZYTAJ DALEJ

XX Dni Muzyki Kościelnej

2025-11-15 22:44

plakat organizatorów

W sobotę 15 listopada po raz kolejny w Archidiecezji Krakowskiej rozpoczęły się Dni Muzyki Kościelnej.

Cykliczne wydarzenie potrwa do 23 listopada. Organizują je:
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję