„Revenons à nos moutons”, „powróćmy do naszych baranów” - mawiają Francuzi, co oznaczać ma powrót do zasadniczego wątku, od którego chwilowo odstąpiono. Właśnie część
SLD-owskiej lewicy wraca do wątku atakowania Kościoła, i atak ten przybiera tym razem postać żądania likwidacji Funduszu Kościelnego... Proszę, proszę: i cóż to pozostało z obietnic, składanych przez
tę lewicę ustami Kwaśniewskich, Millerów, Borowskich czy Celińskich, z hasła „Wybierzmy przyszłość z lewicą”? Zamiast obiecywanych „mecyjów” - afera za aferą, złodziejstwo
za złodziejstwem, a na koniec stary, stalinowski wątek: ograbić Kościół...” „Powracają do swoich baranów?”.
Fundusz Kościelny utworzony został w samym środku stalinowskiej nocy nad Polską, w roku 1950. Jedną ustawą odebrano wówczas wszystkim związkom wyznaniowym wszystkie nieruchomości (za wyjątkiem gospodarstw
do 50 hektarów, ale i tego wyjątku nie dotrzymywano...). I właśnie dochód z ukradzionych tą ustawą nieruchomości tworzyć miał ów Fundusz Kościelny. Jak to jednak pod rządami lewicy bywa - nikt nie
liczył, ile te nieruchomości przynoszą zysku, ile są warte: wkrótce okazało się zatem, że pieniądze na Fundusz idą z budżetu. A co się stało z tymi nieruchomościami, ile są dziś warte, jakie dochody przynoszą
i komu? A, o tym lewicowi demagodzy milczą, jak zaklęci...
Pieniądze z Funduszu idą na opłacenie ubezpieczeń tych duchownych, którzy nie mają umów o pracę (misjonarzy, seminarzystów, zakonników zakonów kontemplacyjnych), wspierają kościelną działalność charytatywną
i wychowawczo-opiekuńczą, przeznaczone są także na renowację zabytkowych obiektów sakralnych. Podkreślmy, że z Funduszu Kościelnego korzystają wszystkie Kościoły i związki wyznaniowe. Jest to nieduża
w skali roku suma - 78 mln zł w br.
Jeśli reakcyjny SLD-owski ciemnogród chce likwidacji Funduszu Kościelnego - niech zarazem zechce łaskawie oddać to, co w 1950 r.
Kościołom i związkom wyznaniowym lewica ukradła! Nie ulega wątpliwości, że wartość ukradzionych nieruchomości stanowi dziś olbrzymi kapitał, z którego dochody roczne znacznie przekraczałyby 78 mln
zł rocznego dochodu. W czyje to ręce dostał się ten zasób nieruchomości? Czy aby nie w ręce lewicowych złodziei i aferzystów?...
Jak nie patrzeć, wychodzi na to, że pomysł „likwidacji Funduszu Kościelnego” to w istocie pomysł na kolejną grabież: grabież tego, czego nie udało się ukraść w 1950 r.... I z kim
tu „wybierać przyszłość?” Jaką przyszłość?...
Gołym okiem widać, że zgrana do szczętu ideowo, pazerna, chciwa i niekompetentna lewica nie ma już żadnego pomysłu na rządzenie krajem, kłóci się między sobą już tylko o posady i „szmal”,
trzyma się pazurami rządowych posad i gorączkowo szuka takiego elektoratu, który też chciałby się jeszcze nakraść.
Swąd nawet jakiś spowijać zaczyna niby charytatywne instytucje lewicy. Fundacją Kwaśniewskiej zajmuje się właśnie sejmowa komisja śledcza, badająca aferę „Orlenu”... Nie wiedzieć czemu,
w sprawie tej zabrała głos Kancelaria Kwaśniewskiego - a przecież Kwaśniewska nie jest jeszcze prezydentem. I chyba nie będzie po tym, jak red. Lis pokazał jej, że on też może... Kancelaria prezydenta
atakuje sejmową komisję śledczą: że niby prowadzi „polityczną nagonkę na Kwaśniewską”. Ale czemu to, tak poważne ciało, jak sejmowa komisja śledcza, złożone przecież z przedstawicieli wszystkich
politycznych ugrupowań, miałoby akurat bez powodu atakować Kwaśniewską? Trudno oprzeć się wrażeniu, że ta Kancelaria angażuje się w sprawę, w której powinna taktownie i skromnie milczeć. Przypomnijmy,
że przed kilkoma już laty za Kwaśniewską snuł się podobny fetorek. Szło wówczas o to, że gdy SLD był przy władzy (ach, ciągle to samo...) - Kwaśniewska wespół z Oleksową były współwłaścicielkami
prywatnej spółki ubezpieczeniowej „Polisa”. Ta „Polisa” zasłynęła z tego, że ubezpieczały się w niej głównie... firmy państwowe, których dyrektorzy i prezesi podlegali służbowo
ministrom SLD-owskiego rządu... Czy w przypadku Fundacji Kwaśniewskiej dziś wchodzi w grę podobny, lecz udoskonalony już mechanizm? Płatne ogłoszenia, jakie prezes tej Fundacji nerwowo umieszcza w gazetach,
dają wiele do myślenia: zapanowała dziwna histeria!... Miejmy nadzieję, że praca sejmowej komisji śledczej wyjaśni i ten wątek, zakrawający na „Polisę-bis”.
Nieprzyjemny zapaszek unosi się też nad ostatnim orzeczeniem Naczelnego Sądu Administracyjnego, który dezawuując swe poprzednie orzeczenia - uznał, że minister spraw zagranicznych nie ma obowiązku
opublikowania umów międzynarodowych, zawartych przez rząd, które obowiązują obywateli... Jest to orzeczenie skandaliczne i kuriozalne, wręcz kompromitujące: to po prostu polityka, przebrana w wyświecone
łachy prawa. Orzeczenie to jednak ma swój sens: taki mianowicie, że okradzionym przez komunistów zabużanom walnie utrudnia dochodzenie ich odszkodowań!
Jak widać - gdy rządzi lewica stale „powracamy do naszych baranów” - jak mawiają Francuzi, a „państwo prawa” oddala się jak jakaś fatamorgana.
Wybierz przyszłość z kimś innym...
Pomóż w rozwoju naszego portalu