Reklama

Remanent z katechezy

„Sukcesy to pojedynczy człowiek. Taki na przykład Mariusz z trzeciej samochodowej, który leżąc na ławce powiedział mi prosto w oczy: «Dotąd żadna katechetka mnie nie lubiła, a ja w nie cyrklem rzucałem»”.
O religii w szkole, codziennej walce o minuty zainteresowania uczniów tematem, rozmawiamy z o. Adamem Przywarą OFM, katechetą w XVII Liceum Ogólnokształcącym im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego w Warszawie, Moniką Białkowską, byłą katechetką z kilkuletnim stażem zawodowym, obecnie pochłoniętą pracą naukową oraz z Agnieszką Malesą, od 5 lat katechetką w Zespole Szkół nr 2 w Otwocku oraz w gimnazjum w Wiązownie.

Niedziela warszawska 28/2005

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Anna Biniek: - Pewnego dnia z dziennikiem pod pachą wkroczyliście do klasy, rozpoczynając życie zawodowe katechety. Co kierowało Waszym wyborem?

Agnieszka Malesa: - Rozczaruję wszystkich, jeśli powiem, że był to czysty przypadek. Pytano mnie, co będę robić po studiach z zakresu teologii i dziennikarstwa, po czym zainteresowani moją przyszłością odpowiadali sami sobie, że pewnie zostanę katechetką. Pamiętam, że ostro im zaprzeczałam.

Monika Białkowska: - I tak zaprzeczając sobie i światu, jeszcze na studiach zostałyśmy „paniami od religii” rzuconymi na głębokie wody - liceum, szkoły zawodowej, technikum.

O. Adam Przywara OFM: - Nie chciałem uczyć, bo nie widziałem siebie w roli nauczyciela-katechety. Musiałem jednak zaakceptować sytuację i od 6 lat staram się pracować najlepiej jak potrafię.

- Komu jest łatwiej w nawiązywaniu pierwszych relacji z uczniami i nauczycielami: księdzu czy świeckiej katechetce?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Monika Białkowska: - Mam wrażenie, że wygrałyśmy tym, że przyszłyśmy do szkoły jeszcze jako studentki. To był szok dla wszystkich. Uczniowie nie wiedzieli nawet, jak się mają do nas zwracać: „pani profesor”, „proszę siostry”, „proszę pani”? W innych szkołach, w których później uczyłam, bywało inaczej. Zdarzało się, że skazana byłam na porażkę tylko dlatego, że byłam osobą świecką i do tego kobietą.

O. Adam Przywara: - Z własnych doświadczeń wiem, że osoba duchowna wzbudza zainteresowanie. Wielokrotnie kierowano do mnie pytania dotyczące naszego stylu życia. „A co ksiądz robi po południu”? - słyszałem. To pomagało w nawiązywaniu pierwszych relacji z uczniami. Z drugiej strony, jeśli świecki katecheta mówi o wierze z przejęciem, to może być wiarygodniejszym świadkiem dla innych. Co innego, jeśli takie przeżywanie wiary uczniowie widzą u księży czy sióstr zakonnych. Ich konkluzja automatyczna: oni muszą tak mówić, mają misję.

Monika Białkowska: - Ksiądz jest bardziej widoczny w szkole - jak wchodzi do niej, to widać, kto to jest. A my giniemy w tłumie nauczycieli. Świecki katecheta jest traktowany jak każdy inny nauczyciel. Ale jedna i druga sytuacja jest dla nas pewną szansą do wykorzystania.

Agnieszka Malesa: - W moich szkołach ksiądz jest traktowany z szacunkiem, ale też z pewną rezerwą, mam wrażenie, że także „ulgowo”. Ze strony grona pedagogicznego częściowo ze względu na specyficzne obowiązki pozaszkolne, ze strony uczniów chyba ze względu na fakt, że - mimo wszystko - sutanna czy habit nadal stanowi w kolorowym tłumie pewien dysonans... Komu jest łatwiej nawiązać relacje? Tu wszystko może być atutem! I habit i długie czerwone włosy - wszystko zależy od tego, co z tym zrobimy!

- Spotkanie raz czy dwa razy w tygodniu z uczniami daje jakąś wiedzę na ich temat...

O. Adam Przywara: - Od 3 lat uczę w Liceum im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego w Warszawie. Moja szkoła na pewno nie należy do przeciętnych. Kto się tu dostał, ma za sobą pierwszy sukces w życiu. Mam wrażenie, że uczę ludzi odpowiedzialnych za siebie, ambitnych, którzy przy okazji na lekcji języka polskiego czerpią satysfakcję z możliwości cytowania Króla Leara w oryginale.

Agnieszka Malesa: - W Zespole Szkół, niestety, poziom, jaki reprezentuje młodzież jest niski i nie bardzo nawet jest jak pracować. To są miłe i sympatyczne dzieciaki z jakimś potencjałem. Pewnie, że same lekcje nie wystarczą, żeby ich poznać! Uczniowie przychodzą na przerwach, po lekcjach - czasem, żeby zwyczajnie pogadać, pożalić się, a czasem, żeby pomóc - jak ostatnio - przy renowacji starej szafy do naszej klasy. Wspólne inicjatywy, przedstawienia szkolne, wycieczki - choćby tylko do kina - też pomagają nam lepiej razem pracować.

Monika Białkowska: - U mnie było jeszcze inaczej. W ostatniej szkole, w której uczyłam, była niewidzialna ściana pomiędzy mną a uczniami. Czasami miałam wrażenie, że ktoś na niej dopisuje flamastrem: „nie karmić zwierząt” i to „zwierzątko” - to właśnie ja. Nie można tam było mówić o żadnej relacji nauczyciel-uczeń. Uczniowie nie życzyli sobie takiej relacji. Od kilku miesięcy już nie uczę religii. Pewnie to, do jakiej szkoły trafiłam, miało wpływ na moją decyzję. Wyszłam z założenia, że katecheza to robota ważna, konieczna, ale ja się do niej nie nadaję - niech robią to lepsi ode mnie.

Reklama

- Wnioskuję z tego, co powiedziałaś, że katecheza musi być ewangelizacją i dodatkową godziną wychowawczą, aby coś mogła zmienić.

Monika Białkowska: Program zakłada, że mamy przed sobą człowieka wierzącego, który ma przyswojoną wiedzę z podstawówki i gimnazjum. Zaproponowane w programie tematy nie interesują mnie - a co dopiero ucznia. Jak można mówić przez kilka lekcji z rzędu na temat teologicznych aspektów nauczania Jezusa Chrystusa, podczas gdy naszymi odbiorcami są osoby w gruncie rzeczy niewierzące. Miałam uczniów w liceum, którzy nie znali Dekalogu. Gdy zadawałam pytanie o sakramenty, to wyrażali pewne oburzenie, czego to ja od nich takiego wymagam. Dlatego w dzienniku wpisywałam tematy zgodne z programem, a później adoptowałam je do potrzeb uczniów.

O. Adam Przywara: - W dokumentach Kościoła, w Katechizmie mamy do czynienia z obrazem ucznia, który słucha, zadaje pytania. Tymczasem wchodząc do klasy widzimy zagubioną albo przeintelektualizowaną młodzież, której zainteresowanie nie sięga sfery religijnej człowieka. Musimy sobie zadać pytanie: jaki jest sens katechezy? Czy my chcemy być miejscem, gdzie się rodzi wiara w tych ludziach, czy rodzi się wiedza o Bogu?

Monika Białkowska: - Mam wrażenie, że program wkłada wiedzę w tych ludzi, zakładając wiarę, której nie ma.

O. Adam Przywara: - Ale czasami nie można przekazać wiary nie używając pewnych sformułowań. Spotykam się na co dzień wśród moich uczniów z budzeniem się w nich dojrzałości duchowej. Przychodzi taki moment, kiedy wiarę muszą wybrać powtórnie. Mnie osobiście nie zależy na ilości przekazanej wiedzy, za to bardziej na wyrobieniu w tych ludziach wewnętrznego imperatywu - bez religii nie mogę żyć.

- To w jaki sposób budować bezpieczne relacje katecheta-uczeń?

O. Adam Przywara: - Trzeba być bardzo czujnym w budowaniu takich relacji i nie pozwolić, aby uczniowie przywiązywali się do osoby-katechety, bo nic z tego nie będzie. Nie może być takiego skojarzenia, że uczeń lubi religię, bo ma fajnego katechetę. Ten człowiek musi wiedzieć, że nawet wtedy, gdy fajnego katechety zabraknie, religia jest nadal atrakcyjna. Trzeba przełamać lody - relacje urzędowe. Nie można mówić o wierze wychylając nos zza katedry.

- Czasami jednak wychylanie tylko nosa jest bezpieczniejsze, pojawiają się prawdziwe dramaty. Człowiek nie wie, co powiedzieć, jak się zachować. Czy mogłyście w takich przypadkach liczyć na pomoc Waszych księży z parafii?

Agnieszka Malesa: - Wszystko zależy od człowieka! Trudno mówić o współpracy - nie ma większych problemów, które musiałabym rozwiązywać z proboszczami. Miło mi było usłyszeć ze strony proboszcza pytanie, czy wszystko w porządku, czy sobie radzę, czego mi trzeba. Wiem, że w ogóle wie o moim istnieniu, że w razie czego mogę przyjść po pomoc. Współpraca między parafią a szkołą układa się na zasadzie życzliwego współistnienia - rewizytujemy uroczystości, czasem bawimy się razem - choćby na ogniskach organizowanych z okazji święta nauczycieli.

Monika Białkowska: - Moje doświadczenia są różne - zależnie od szkoły i proboszcza. W wielu problemach zostałam sama. Wydaje mi się, że odkąd religia wyszła z sal katechetycznych szkoła uważa, że to jest przestrzeń Kościoła, a parafia, że katecheza jest na terenie szkoły. Tak jakby próbowano odpowiedzialność przekładać na drugą stronę.

- Czego brakuje Wam do pełnego komfortu pracy?

O. Adam Przywara: - Mam w sali katechetycznej zwanej przez uczniów „kaplicą” bardzo stary telewizor... Brakuje w szkole myślenia o katechezie w kontekście nakładów inwestycyjnych. Do sal katechetycznych nie kupuje się pomocy naukowych, bo i po co.

Agnieszka Malesa: - Naszą pracę ułatwiłaby konsekwencja. Uczniom, którzy deklarują chęć uczestniczenia w lekcjach religii ocena końcowa z tego przedmiotu powinna być liczona do średniej ocen. Druga sprawa dotyczy raczej zmiany sposobu jej postrzegania: choć religia oficjalnie jest uznawana za równoprawny z innymi przedmiot, w praktyce często próbuje się traktować katechezy jak luźne lekcje na „nicnierobienie”, powtórki, przygotowania różnych uroczystości etc.

- Czy w ogóle ocena z religii jest potrzebna? Znam szkoły, w której od góry do dołu królują piątki... mocno zdewaluowane.

Monika Białkowska: - Jestem przeciwna stawianiu piątek licealistom za to, że potrafią powiedzieć: Ojcze nasz. Z drugiej strony obserwowałam tych najstarszych uczniów z klas zawodowych - dla których taka piątka była jedyną w życiu. I oni naprawdę zaczynali o te piątki zabiegać, zaczynali się starać. Jeśli zabrano by katechetom ocenę z religii, to już nic by nie zostało.

O. Adam Przywara: - Zastanówmy się, gdyby religia mogła się znaleźć na maturze, podejście do tego przedmiotu byłoby inne. Skoro można zdawać egzamin dojrzałości z wiedzy o kulturze, to dlaczego nie można usankcjonować w ten sposób religii: niezwykle szerokiej dziedziny życia, w której obecne są elementy historyczne, matematyczne, literackie... Osobiście nie jestem do końca za tym, ale dla nas sygnałem ostrzegawczym niech będzie fakt, iż nie podjęto dotąd żadnej dyskusji nad tego typu propozycją.

- Strasznie narzekacie, a mimo wszystko wyglądacie na ludzi spełnionych w pracy, porozmawiajmy na koniec o Waszych sukcesach zawodowych...

Monika Białkowska: - Sukcesy to pojedynczy człowiek. Taki na przykład Mariusz z trzeciej samochodowej, który leżąc na ławce powiedział mi prosto w oczy: „Dotąd żadna katechetka mnie nie lubiła, a ja w nie cyrklem rzucałem”. Albo Sebastian, który niedawno, po latach nieuczenia się, przysłał mi maila z zapytaniem, co trzeba zrobić, żeby zostać biblistą. To znaczy, że coś usłyszał.

Agnieszka Malesa:: - Zdarza się czasami, że wydaje mi się, że lekcja poszła fatalnie, bez sensu. Tymczasem po kilku tygodniach przychodzi do mnie uczeń i mówi, że właśnie w nawiązaniu do tamtej katechezy coś przemyślał. Damian, który kiedyś wyjechał z nami na Lednicę - idzie do seminarium. Pychą byłoby mniemać, że to zasługa katechety, niemniej takie sytuacje przywracają wiarę w sens tej pracy.

O. Adam Przywara: - Dla mnie dużą sprawą jest to, że uczniowie przychodzą do mnie i jako pedagog mogę ich religią ciągle zainteresować. To nie jest wcale takie łatwe zadanie.

2005-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wy jesteście przyjaciółmi moimi

2024-04-26 13:42

Niedziela Ogólnopolska 18/2024, str. 22

[ TEMATY ]

homilia

o. Waldemar Pastusiak

Adobe Stock

Trwamy wciąż w radości paschalnej powoli zbliżając się do uroczystości Zesłania Ducha Świętego. Chcemy otworzyć nasze serca na Jego działanie. Zarówno teksty z Dziejów Apostolskich, jak i cuda czynione przez posługę Apostołów budują nas świadectwem pierwszych chrześcijan. W pochylaniu się nad tajemnicą wiary ważnym, a właściwie najważniejszym wyznacznikiem naszej relacji z Bogiem jest nic innego jak tylko miłość. Ona nadaje żywotność i autentyczność naszej wierze. O niej także przypominają dzisiejsze czytania. Miłość nie tylko odnosi się do naszej relacji z Bogiem, ale promieniuje także na drugiego człowieka. Wśród wielu czynników, którymi próbujemy „mierzyć” czyjąś wiarę, czy chrześcijaństwo, miłość pozostaje jedynym „wskaźnikiem”. Brak miłości do drugiego człowieka oznacza brak znajomości przez nas Boga. Trudne to nasze chrześcijaństwo, kiedy musimy kochać bliźniego swego. „Musimy” determinuje nas tak długo, jak długo pozostajemy w niedojrzałej miłości do Boga. Może pamiętamy słowa wypowiedziane przez kard. Stefana Wyszyńskiego o komunistach: „Nie zmuszą mnie niczym do tego, bym ich nienawidził”. To nic innego jak niezwykła relacja z Bogiem, która pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na drugiego człowieka. W miłości, zarówno tej ludzkiej, jak i tej Bożej, obowiązują zasady; tymi danymi od Boga są, oczywiście, przykazania. Pytanie: czy kochasz Boga?, jest takim samym pytaniem jak to: czy przestrzegasz Bożych przykazań? Jeśli je zachowujesz – trwasz w miłości Boga. W parze z miłością „idzie” radość. Radość, która promieniuje z naszej twarzy, wyraża obecność Boga. Kiedy spotykamy człowieka radosnego, mamy nadzieję, że jego wnętrze jest pełne życzliwości i dobroci. I gdy zapytalibyśmy go, czy radość, uśmiech i miłość to jest chrześcijaństwo, to w odpowiedzi usłyszelibyśmy: tak. Pełna życzliwości miłość w codziennej relacji z ludźmi jest uobecnianiem samego Boga. Ostatecznym dopełnieniem Dekalogu jest nasza wzajemna miłość. Wiemy o tym, bo kiedy przygotowywaliśmy się do I Komunii św., uczyliśmy się przykazania miłości. Może nawet katecheta powiedział, że choćbyśmy o wszystkim zapomnieli, zawsze ma pozostać miłość – ta do Boga i ta do drugiego człowieka. Przypomniał o tym również św. Paweł Apostoł w Liście do Koryntian: „Trwają te trzy: wiara, nadzieja i miłość, z nich zaś największa jest miłość”(por. 13, 13).

CZYTAJ DALEJ

Wytrwajcie w miłości mojej!

2024-05-03 22:24

[ TEMATY ]

rozważania

O. prof. Zdzisław Kijas

Agata Kowalska

Wytrwajcie w miłości mojej! – mówi jeszcze Jezus. O miłość czy przyjaźń trzeba zabiegać, a kiedy się je otrzymuje, trzeba starać się, by ich nie spłoszyć, nie zmarnować, nie zniszczyć. Trzeba podjąć wysiłek, by w nich wytrwać. Rzeczy cenne nie przychodzą łatwo. Pojawiają się też niezmiernie rzadko, dlatego cenić je trzeba, kiedy się wreszcie je osiągnie, trzeba podjąć starania, by w nich wytrwać.

Ewangelia (J 15, 9-17)

CZYTAJ DALEJ

Ks. Tadeo z Filipin: na pielgrzymce łagiewnickiej zobaczyłem nadzieję Kościoła

2024-05-05 14:58

[ TEMATY ]

Łagiewniki

Jezus Miłosierny

Małgorzata Pabis

Potrzeba miłosierdzia, aby wszelka niesprawiedliwość na świecie znalazła kres w blasku prawdy…

Potrzeba miłosierdzia, aby wszelka niesprawiedliwość na świecie znalazła kres w blasku prawdy…

„Na pielgrzymce do sanktuarium Bożego Miłosierdzia zobaczyłem młodych ludzi, rodziny z dziećmi, nadzieję Kościoła” - mówi ks. Tadeo Timada, filipiński duchowny ze Zgromadzenia Synów Miłości, który uczestniczył po raz pierwszy w bielsko-żywieckiej pielgrzymce do sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Przeszła ona po raz 12. z Bielska-Białej do krakowskich Łagiewnik w dniach od 30 kwietnia do 3 maja br. Wzięło w niej udział ponad 1200 osób.

W połowie lat 90. ubiegłego wieku, kiedy to papież Jan Paweł II odwiedził Filipiny, przyszły kapłan obiecał sobie, że przyjedzie do Polski. Dziś ks. Tadeo pracuje jako przełożony we wspólnocie zgromadzenia zakonnego kanosjanów w Padwie.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję