Reklama

Opowieści (35)

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Co można było robić w długie jesienne wieczory, gdy w wiosce nie było jeszcze światła elektrycznego, telewizji, adapterów czy też magnetofonów? Wydawałoby się, że to czas zmarnowany, że nic ciekawego nie może się zdarzyć, że tylko w takiej sytuacji najlepiej pójść do łóżka i spać. Tak też robili starsi ludzie, np. dziadek Kubuś chodził spać razem z kurami, ale za to wczesnym rankiem już był na nogach i pędził innych do roboty, nawet wówczas, gdy jej nie było. W rodzinie Dobrzyków stał w komórce stary przedwojenny patefon - ogromne ozdobne pudło z olbrzymią tubą połączoną z dziwaczną rurą na końcu zwężoną i zaopatrzoną w urządzenie, do którego zakładano stalowe igły. W bocznej ścianie pudła sterczała metalowa korbka, służąca do nakręcania sprężyny, podobnie jak w ściennym zegarze. Sprężyna poruszała metalowy talerz, który się obracał. Kładziono na niego starą płytę gramofonową, na którą nakierowywano metalową membranę ze stalową igłą. Igła musiała trafić w rowki płyty i wtedy z tuby rozlegały się jakieś dźwięki - najpierw trzaski, skrzeczenia, a potem piękne melodie walca albo tanga. Od biedy można było przy takiej muzyce tańczyć, ale ktoś musiał pilnować patefonu i ciągle pokręcać korbką. Poza tym słuchano ciągle tych samych płyt i przedwojennych melodii, ponieważ nigdzie nie dało się zdobyć nowych.

W listopadowe długie wieczory często urządzano tzw. pierzaki, czyli darcie gęsich piór. Z całej wioski przychodzili licznie starzy i młodzi. Gdy mieszkanie nie mogło pomieścić zebranych, wtedy pierzaki urządzano jednocześnie u kilku rodzin. Prawie w każdej zagrodzie hodowano gęsi, które poważnie zasilały domowy budżet. W tych czasach chętnie skupowano gęsie pierze i nawet nieźle za nie płacono. Pierze przydawało się też w domu, szczególnie gdy były na wydaniu dziewczyny. Każda dziewczyna wychodząca za mąż powinna mieć przygotowaną pierzynę i poduszkę z dobrego gęsiego puchu, aby je wnieść do swego małżeństwa jako posag. Darcie piór to nie tylko praca, ale także radośnie spędzony czas. Długie jesienne i zimowe wieczory wypełniano pracą i rozrywkami, takimi jak: opowiadanie przeróżnych nieprawdopodobnych historii, wspomnień z czasów wojny, wspólne śpiewanie piosenek, a często też plotkowanie. Jedni szli na pierzaki, inni wymyślali jakieś psoty, bo to był przecież koniec listopada i tradycyjne andrzejki. Najwięcej różnych psot przypisywano Tyce i Wisowi. W tych sprawach byli niezastąpieni, ale oni nie zawsze traktowali to jako rozrywkę, czasem po prostu byli złośliwi. Najczęściej wdrapywali się nocą albo nad ranem na dach mieszkania i zatykali komin szklaną szybą. Robili to tak sprytnie, że gospodarz nie mógł nic wypatrzyć, chociaż zaglądał do komina. Gdy w kuchni nie chciało się palić, dym wychodził do mieszkania. Gospodyni była zła, bo nie dało się nic ugotować, a gospodarz musiał szukać jakiegoś fachowca, który by usunął defekt. Wtedy przychodził Tyka i mówił: "Dacie na pól litra, to będzie się palić". Co miał uczynić starszy człowiek nie mogący łazić po dachu? Najczęściej dla świętego spokoju dawał okup, a łobuzy sprytnie wskakiwały na dach, zabierając to, co wcześniej włożyły. Innym andrzejkowym szaleństwem było wciąganie konnego wozu na dach domu czy też stodoły. Prawie wszystkie budynki miały dachy kryte słomą, na samym wierzchu wzmocnione najczęściej perzem przyłożonym tzw. koźlinami, czyli dwoma kawałkami drewna złączonymi ze sobą na kształt dużej drukowanej litery "A". Nie łatwa to sprawa wciągnięcie wozu na wysokość kilku metrów, potrzeba było do tego zajęcia mocnych i sprytnych ludzi. Najpierw zdejmowano z wozu skrzynię, potem odłączano tył od przodu i dopiero wtedy w częściach wciągano na słomiane pokrycie. Tam poszczególne elementy łączono w całość i ustawiano jak do jazdy. Niektórzy nawet konia chcieli wciągnąć na dach, ale na szczęście nic z tego nie wyszło. Wozy wciągano tylko tam, gdzie była panna na wydaniu. Czynił to zazwyczaj chłopiec, który ubiegał się o rękę dziewczyny. Największe szanse miał wtedy, gdy nie został przyłapany na gorącym uczynku. Oczywiście, jeśli rodzinie bardzo zależało na małżeństwie z upatrzonym młodzieńcem, to czasem udawali, że nic nie widzą i nie słyszą, czekając aż amant wraz z pomocnikami się oddali.

Popularnym zwyczajem andrzejkowym, potem powtarzanym na przełomie postu, było malowanie okien wapnem albo czasem, niestety, farbą. Według miejscowej tradycji powinno to dziać się tylko tam, gdzie są panny na wydaniu, ale nie zawsze trzymano się tradycji i często malowano, gdzie popadnie. Zwyczaj ten stał się dokuczliwy, ludzie mający malowane ramy okienne pilnowali, aby nie zniszczyć farby, która była wtedy bardzo droga i najczęściej brakowało jej w sklepach. Nie zawsze dało się upilnować. Specjalistą od takiego malowania był Wis. Potrafił chodzić jak kot widzący w ciemności i niezauważalny, malował też, czym popadło. Przez malowanie, a raczej wpadkę przy tej czynności nazwano go "Nocniczkiem". Chłopiec młodej Stachurowej chorował i miał ostrą biegunkę. Wiadomo w takiej sytuacji matka czuwała przy dziecku przez całą noc, podając leki i nocnik. Nie wiedząc, że ktoś skradał się w pobliże jej domu, gwałtownie otworzyła zewnętrzne drzwi i zawartość nocnika przypadkiem wylała na chłopaka, który przymierzał się do malowania jej okien. Ktoś z zewnątrz widział całe zdarzenie i opowiedział innym. Cała wioska miała wielką satysfakcję, ponieważ wszyscy chcieli to samo zrobić nielubianemu chłopakowi i tak już na zawsze Wis został "Nocniczkiem".

30 listopada urządzano zabawę andrzejkową. W największej izbie rozwieszano różne ozdoby wykonane z kolorowej bibułki i słomy. Przygotowano trochę jedzenia i alkoholu, zamawiano muzykantów, najczęściej starego Giedę, który grał na akordeonie, i Olecha z dużym okrągłym bębnem. Zabawa taka przyciągała sporo ludzi - nie tylko młodych, przychodzili też starsi, szczególnie wtedy gdy odbywały się wróżby andrzejkowe i wylewanie wosku. Najlepszą specjalistką od wylewania wosku zawsze była stara Wolanka. Potrafiła z ukształtowanej na wodzie figury odczytać nie tylko to, czy dziewczyna wyjdzie w tym roku za mąż, ale także rozpoznać chorobę albo dziecko wyleczyć z lęków. Zabawa andrzejkowa zawsze kończyła się o północy i tak rozpoczynano czas Adwentu bez zabaw i szaleństwa.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2001-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Toruń: Zmarł ks. prałat Stanisław Kardasz, działacz społeczny i opozycyjny

2025-09-23 18:29

[ TEMATY ]

działacz społeczny

opozycjonista

ks. prałat Stanisław Kardasz

Diecezja toruńska

Zmarł ks. prałat Stanisław Kardacz

Zmarł ks. prałat Stanisław Kardacz

Zmarł ks. prałat Stanisław Kardasz, wieloletni proboszcz parafii pw. Matki Bożej Zwycięskiej i Świętego Jerzego w Toruniu, działacz społeczny i opozycyjny związany z Solidarnością. Miał 88 lat – poinformowała we wtorek kuria diecezji toruńskiej.

Ks. Kardasz urodził się 29 października 1936 r. w Gdyni. W 1960 r. ukończył Wyższe Seminarium Duchowne w Pelplinie, a w 1968 r. – historię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Był m.in. wikariuszem parafii św. Jakuba w Toruniu i parafii św. Krzyża w Grudziądzu, a w latach 1976-2013 proboszczem parafii pw. Matki Bożej Zwycięskiej i Świętego Jerzego w Toruniu.
CZYTAJ DALEJ

Ojciec Pio, dziecko z Pietrelciny

Niedziela Ogólnopolska 38/2014, str. 28-29

[ TEMATY ]

O. Pio

Commons.wikimedia.org

– Francesco! Francesco! – głos Marii Giuseppy odbijał się od niskich kamiennych domków przy ul. Vico Storto Valle w Pietrelcinie. Ale chłopca nigdzie nie było widać, mały urwis znów gdzieś przepadł. Może jest w kościele albo na pastwisku w Piana Romana? A tu kabaczki stygną i ciecierzyca na stole. W całym domu pachnie peperonatą. – Francesco!

Maria Giuseppa De Nunzio i Grazio Forgione pobrali się 8 czerwca 1881 r. w Pietrelcinie. W powietrzu czuć już było zapach letniej suszy i upałów. Wieczory wydłużały się. Panna młoda pochodziła z rodziny zamożnej, pan młody – z dużo skromniejszej. Miłość, która im się zdarzyła, zniwelowała tę różnicę. Żadne z nich nie potrafiło ani czytać, ani pisać. Oboje szanowali religijne obyczaje. Giuseppa pościła w środy, piątki i soboty. Małżonkowie lubili się kłócić. Grazio często podnosił głos na dzieci, a Giuseppa stawała w ich obronie. Sprzeczki wywoływały też „nadprogramowe”, zdaniem męża, wydatki żony. Nie byli zamożni. Uprawiali trochę drzew oliwnych i owocowych. Mieli małą winnicę, która rodziła winogrona, a w pobliżu domu rosło drzewo figowe. Dom rodziny Forgione słynął z gościnności, Giuseppa nikogo nie wypuściła bez kolacji. Grazio ciężko pracował. Gdy po latach syn Francesco zapragnął być księdzem, ojciec, by sprostać wydatkom na edukację, wyjechał za chlebem do Ameryki. Kapłaństwo syna napawało go dumą. Wiele lat później, już w San Giovanni Rotondo, Grazio chciał ucałować rękę syna. Ojciec Pio jednak od razu ją cofnął, mówiąc, że nigdy w życiu się na to nie zgodzi, że to dzieci całują ręce rodziców, a nie rodzice – syna. „Ale ja nie chcę całować ręki syna, tylko rękę kapłana” – odpowiedział Grazio Forgione, rolnik z Pietrelciny.
CZYTAJ DALEJ

Kard. G. Ryś: Dobry lider tworzy uczniów, ale wielki lider tworzy liderów

2025-09-23 16:49

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

ks. Paweł Kłys

Dzień skupienia wykładowców Instytutu Studiów Wyższych Archidiecezji Łódzkiej

Dzień skupienia wykładowców Instytutu Studiów Wyższych Archidiecezji Łódzkiej

Wykładowcy i profesorowie Instytutu Studiów Wyższych Archidiecezji Łódzkiej (ISWAŁ), w skład którego wchodzą wszystkie wyższe uczelnie teologiczne działające na Kościele Łódzkim, przeżywali w Domu Rekolekcyjnym w Drzewocinach (Dłutow) swój dzień skupienia przed rozpoczęciem nowego Roku Akademickiego.

Skupienie rozpoczęło się od modlitwy brewiarzowej, po której konferencję o autorytecie w Kościele i o synodalności Kościoła wygłosił metropolita łódzki. Duchowny zwrócił uwagę na to, że - wielu w Kościele uważa, że temat synodalności Kościoła zakończył się wraz ze śmiercią Ojca Świętego Franciszka, co jest oczywiście nie prawdą. Temat implementacji zaleceń soborowych został zawieszony tymczasowo z uwagi na trwający Rok Jubileuszowy, ale jest on nadal aktualny dla całego Kościoła. – podkreślił hierarcha.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję