Reklama

Budują szkołę w Republice południowej Afryki

Dobro okrąża świat

Niedziela legnicka 8/2011

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Kiedy w Jeleniej Górze trwała akcja rozprowadzenia biletów - cegiełek na charytatywny koncert, ciepliczanka Alfreda Dziedzic pomagała w Kalifornii swojej córce Iwonie (absolwentce sprzed lat LO im. Stefana Żeromskiego w JG) ugościć dwóch chłopców, którzy przybyli z Republiki Południowej Afryki. Jak to się stało, że mali Afrykańczycy znaleźli się w domu Iwony Dziedzic-Dunee.

Z Kalifornii do Afryki

Afrykańskie dzieci, które w styczniu przyleciały do USA wraz ze swoimi opiekunami na dwutygodniowy pobyt, zamieszkały u rodzin po dwie osoby. My zapewniliśmy gościnę 12-letniemu Sbusiso Tembe i 14-letniemu Sanele Mhlongo. Poznaliśmy ich podczas pobytu latem w szkole w Afryce, zbudowanej staraniem Szkoły Podstawowej i Gimnazjum św. Marka w Novato w Kalifornii. W tej właśnie katolickiej szkole uczą się moi synowie: Patryk (15 lat) i Michael (13 lat). Placówka ta przyjęła na siebie wielkie dzieło globalnej pomocy światowej, angażując w ten humanitarny cel uczniów, rodziców, grono pedagogiczne i administrację szkolną. Idea przewodnia tej pomocy zamyka się w słowach: „Wszystkie dzieci na świecie są równe i mają prawo do nauki i miłości”. Ta inicjatywa powstała 10 lat temu i co 2 lata wyznaczany jest konkretny cel pomocy i określane metody jego realizacji. Organizowana jest akcja zbierania pieniędzy, działania na odległość, pokonywania wszystkich trudności administracyjnych i komunikacyjnych. Kulminacją każdego etapu tej misji jest dwutygodniowy przyjazd delegacji kalifornijskiej do szkoły eSibonisweni w RPA i ciężka praca na terenie tej placówki. Głównym celem pobytu naszej rodziny było zbudowanie i wyposażenie boiska do piłki nożnej oraz betonowego boiska do piłki koszykowej dla chłopców, a do siatkówki dla dziewczynek.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Szkoła w Afryce

Szkoła eSibonisweni znajduje się w Republice Południowej Afryki w bardzo biednym regionie, położonym na północno-wschodnim obszarze prowincji KwaZulu Natal, tuż przy granicy z Mozambikiem. Jest to rejon typu wiejskiego, bez żadnego przemysłu i turystyki, gdzie pracy nie ma dla 95 proc. mieszkańców, a ponad 90 proc. dzieci zostało osieroconych przez szalejący tam AIDS. Skorumpowany rząd RPA bardzo niewiele pomaga mieszkańcom tego regionu. Wegetują więc w zacofaniu, daleko od cywilizacji i techniki XXI wieku. Większość ludności żyje bardzo prymitywnie, czerpiąc pożywienie z buszu, lecząc się u znachorów i mieszkając w slumsowych chatach bez podłogi, kanalizacji, wodociągów, energii itp.
Patryk, Michael wraz ze mną i moim mężem Keithm zdecydowaliśmy się na wyjazd do eSibonisweni w czerwcu 2010 r. Po bardzo długiej podróży trwającej ponad 36 godzin wieloma samolotami pokonaliśmy olbrzymią odległość San Francisco - Johannesburg - Durban (ok. 15 tys. km) i zmęczeni, ale pełni optymizmu i rozpierającej nas energii stanęliśmy przed kolczastym ogrodzeniem szkoły eSibonisweni. Jej uczniowie przywitali nas bardzo radośnie, spontanicznie, pięknie śpiewając, tańcząc i wymachując chorągiewkami USA i RPA. Uśmiechy na twarzy 750 dzieci z tej szkoły witających naszą delegację były natychmiastowym zaproszeniem do zakasania rękawów i działania.

Reklama

Nauka gry w koszykówkę

Zadanie było ogromne, a czasu (2 tygodnie) mało. Każdy z nas rzucił się w wir pracy. Patryk i Michael rozpoczęli grabienie i wyrównywanie boiska do piłki nożnej, mocowanie betonowych bramek, zakładanie siatek, malowanie linii, ustawianie miejsc dla kibiców, napompowywanie piłek i zorganizowanie ponad 500 uczniów w drużyny i nauczenia ich zasad gry. Po kilku godzinach pracy chłopcy mieli „wykwalifikowane” drużyny gotowe do gry w piłkę nożną. Powstał problem braku obuwia dla ponad 500 chłopców i dziewczynek afrykańskich, ale wkrótce okazało się, że oni grając i chodząc na boso są lepsi od nas. Gole padały do bramek, a uśmiechy i rozgardiasz na boisku były znakiem sukcesu. Patryk, jako najstarszy z młodzieży kalifornijskiej, szybko stał się liderem i nauczycielem. Znalazł swojego odpowiednika, lidera u młodzieży eSibonisweni, 16-letniego Sthembiso Gumede i nauczył go, jak dbać o sprzęt, organizować mecze, kiedy gwizdać i kiedy wręczać punkty karne. I w ten sposób powstały drużyny piłki nożnej szkoły eSibonisweni. Michael, nasz młodszy syn, szybko zorganizował grupę, która pomalowała linie regulacyjne na boisku do koszykówki i założyła kosze z siatkami. Pojawiły się wątpliwości, na jakiej wysokości należy zawiesić kosz i jakie powinny być wymiary boiska i długości linii. Dzięki nowoczesnej technice w Michaela kieszeni, czyli telefonowi komórkowemu z Internetem, szybko znalazł rozstrzygniecie na Google. Rąk do pracy było wiele. Każdy afrykański uczeń chciał być pomocny, więc zaczęło się pompowanie 100 piłek, które Michael przywiózł ze sobą z Kalifornii, uczenie zasad gry, umiejętnego rzucania do kosza itp. Michael szybko utworzył 20 drużyn i uczył miejscowych liderów. Po południu mieliśmy już wyniki z pierwszych meczów. Szkoda tylko, że Michael nie mógł zabrać z domu ok. 500 par butów do koszykówki dla zawodników ze szkoły eSibonisweni, ale oni jednak znów udowodnili, że i na boso potrafią grać świetnie.

Reklama

Album ze zdjęciami

Ja i mąż Keith wpadliśmy na pomysł zrobienia zdjęć 750 uczniom oraz nauczycielom tej szkoły. W ruch poszedł obiektyw, ustawianie uczniów jeden za drugim, zapisywanie ich imion i nazwisk, ładowanie informacji do komputera itp. Dzięki technice aparatu cyfrowego i wielu sponsorom - po powrocie do Kaliforni ułożyliśmy album ze zdjęciami każdego ucznia i nauczyciela. Każdy z nich po raz pierwszy w życiu widział siebie na zdjęciu, więc radość była przeogromna! Ponadto przekazaliśmy kopie albumów każdej klasie, bibliotece szkolnej i dyrekcji. Następna grupa z naszej 30-osobowej delegacji zajęła się założeniem ogrodu warzywnego i jego irygacją. Problem był wielki, ponieważ narzędzia nam dostępne były prymitywne, a ciśnienie wody bardzo niskie. Jednak wspólnie zadanie wykonaliśmy. Z ostatniej informacji, którą otrzymałam ze szkoły eSibonisweni wraz ze zdjęciami wynikało, że oni, tam w Afryce, doczekali się dorodnych zbiorów ziemniaków, fasoli, cebuli i marchewki. Teraz panie w kuchni polowej mają z czego ugotować posiłek dla 750 głodnych uczniów!
Patrząc na obdrapane ściany klas w szkole eSibonisweni zastanawialiśmy się, co tu zrobić, aby uczniowie mieli przyjemne, czyste warunki już i w tak bardzo zatłoczonych pomieszczeniach? Rozwiązanie problemu „spadło z nieba”. W naszej grupie była studentka Uniwersytetu Sztuk Pięknych z Kalifornii, która wpadła na pomysł, żeby pomalować ściany resztkami farby w piękne wzory z motywami zwierząt afrykańskich. Poszły w ruch pędzle, farby i powstał na całej ścianie piękny wizerunek zwierząt z dżungli. Teraz młodsze dzieci ucząc się, patrzą na czyste ściany i piękne widoki. Dwa tygodnie w szkole eSibonisweni minęły bardzo szybko. Pomoc dała całej naszej rodzinie dużą satysfakcję i zadowolenie. Wspólnie pomnożyliśmy dobro i zostawiliśmy po sobie w dalekiej Afryce coś trwałego, co służyć będzie młodym Afrykańczykom.

Reklama

Rewizyta

W styczniu doczekaliśmy się rewizyty. Naszych gości trzeba było nauczyć wszystkiego: korzystania z urządzeń sanitarnych, spożywania posiłków przy pomocy sztućców, należało doskonalić ich język angielski, który był przeplatany ich dialektem w język Zulu. U siebie nie mieli telewizora, aparatu fotograficznego, urządzeń do ćwiczeń fizycznych, gier itp., a tu naraz pojawiło się wszystko, co dla nas jest naturalne, a dla nich stanowiło szok, ale w takim pozytywnym znaczeniu. Oni przed południem kilka godzin spędzali w szkole, a po południu i w dni świąteczne pokazaliśmy chłopcom wszystko, co było tu najciekawsze dla nich. Nasi synowie Patryk i Michael dwoili się i troili, aby pokazać im jak najwięcej i aby goście z Afryki czuli się u nas jak w domu. Mieli za zadanie: doskonalić ich angielski, zajmować się sportem i turystyką, a w tym uczestniczyliśmy wszyscy. Chłopcy wyjątkowo szybko przyswajali umiejętności z życia codziennego i po tygodniu juz prawie normalnie korzystali z wszystkich urządzeń w domu i bardzo zżyli się z nami, oswoili się i niezwykle szybko udoskonalili swój angielski. Mnie nazywali „mama”, a moją mamę „babcia”. Te dwie osoby w ich plemieniu są najważniejsze. 12-letni Sbusiso nie ma mamy. Opiekuje się się nim babcia, starszy brat i liczna rodzina. U nich są liczne rodziny - bliższe i dalsze i wszyscy czują się odpowiedzialni za opiekę i wychowanie młodszych. U siebie chłopcy nigdy nie byli najedzeni do syta z powodu niedostatku pożywienia, a jedzą przeważnie ryż, wyjątkowo z dodatkiem kurczaka, który jest rarytasem na specjalne okazje. Na początku nakładali sobie duże porcje, na widok jedzenia ożywiali się, a duże czarne oczy świeciły rozradowaniem. Z czasem to się normowało. Wiedzę przyjmowali nadzwyczaj szybko. Odnosiło się wrażenie, że czują się u nas bardzo dobrze, jak w swoim plemieniu, a o to przecież chodziło.

Pożegnanie

Pożegnanie grupy Afrykańczyków, zorganizowane w szkole, było niezwykle wzruszające, wprost nie do opisania. Przyszły całe rodziny: dzieci, młodzież, seniorzy. Wszyscy razem tańczyli, śpiewali, mieli łzy w oczach. Wszyscy byli wzruszeni i zjednoczeni - czarnoskórzy, biali - bez różnicy. Wszyscy żegnali się w poczuciu, że to „dobro”, zwłaszcza duchowe, które goście wywiozą stąd, rozszerzy się i pomnoży na ich ziemi, w Afryce. I to właśnie było celem tej grupy inicjatywnej, zapraszającej młodzież, aby „zasiać ziarno” wiary w dobro, w człowieka i szacunek dla niego, jego moc i możliwości potęgowania darów Boga i natury, a także przekonanie, że można zatrzymać zło panujące na świecie.
Moja mama, uczestnicząc w tym wszystkim, była głęboko wzruszona i przekonana, że pobyt czarnoskórych chłopców u nas w domu i w szkole był dla nas wielką lekcją pokory i zadumy, a dla nich źródłem przekonania, że na świecie, oprócz wszechobecnego zła i biedy, są również ogromne pokłady dobra, pomoc i szacunek dla człowieka, i że to dobro nie zna granic, szybko się pomnaża i rozprzestrzenia. Wiemy, że nasze działanie to „kropla w morzu” potrzeb, ale coś drgnęło, zapoczątkowało i wszyscy z nadzieją patrzą w przyszłość, pamiętając słowa sługi Bożego Jana Pawła II, aby dobrem zwyciężać zło. Cała grupa odleciała do Afryki z nowo zakupionymi, zapełnionymi, dużymi walizkami i pewnymi zasobami gotówkowymi. Oczywiście, nie do oszacowania są zasoby duchowe i naukowe, których tu doznali, a tych było chyba najwięcej.

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Uroczystość Matki Bożej Łaskawej, głównej patronki stolicy - 11 maja

2024-05-05 08:38

[ TEMATY ]

Matka Boża Łaskawa

Magdalena Wojtak

Kult wizerunku Matki Bożej Łaskawej, głównej patronki stolicy, sięga 1652 r. Wiąże się z uratowaniem miasta przed zarazą. Po raz pierwszy nazwano wówczas Maryję "Strażniczką Polski". Centralne uroczystości odbędą się 11 maja w prowadzonym przez jezuitów sanktuarium Matki Bożej Łaskawej.

Papież Innocenty X ustanowił święto Mater Gratiarum Varsaviensis na drugą niedzielę maja.

CZYTAJ DALEJ

Pojechała pożegnać się z Matką Bożą... wróciła uzdrowiona

[ TEMATY ]

Matka Boża

świadectwo

Magdalena Pijewska/Niedziela

Sierpień 1951 roku na Podlasiu był szczególnie upalny. Kobieta pracująca w polu co i raz prostowała grzbiet i ocierała pot z czoła. A tu jeszcze tyle do zrobienia! Jak tu ze wszystkim zdążyć? W domu troje małych dzieci, czekają na matkę, na obiad! Nagle chwyciła ją niemożliwa słabość, przed oczami zrobiło się ciemno. Upadła zemdlona. Obudziła się w szpitalu w Białymstoku. Lekarz miał posępną minę. „Gruźlica. Płuca jak sito. Kobieto! Dlaczegoś się wcześniej nie leczyła?! Tu już nie ma ratunku!” Młoda matka pogodzona z diagnozą poprosiła męża i swoją mamę, aby zawieźli ją na Jasną Górę. Jeśli taka wola Boża, trzeba się pożegnać z Jasnogórską Panią.

To była środa, 15 sierpnia 1951 roku. Wielka uroczystość – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Tam, dziękując za wszystkie łaski, żegnając się z Matką Bożą i własnym życiem, kobieta, nie prosząc o nic, otrzymała uzdrowienie. Do domu wróciła jak nowo narodzona. Gdy zgłosiła się do kliniki, lekarze oniemieli. „Kto cię leczył, gdzie ty byłaś?” „Na Jasnej Górze, u Matki Bożej”. Lekarze do karty leczenia wpisali: „Pacjentka ozdrowiała w niewytłumaczalny sposób”.

CZYTAJ DALEJ

Wielkopolskie lekcje pokory

2024-05-05 13:08

[ TEMATY ]

Ryszard Czarnecki

Archiwum TK Niedziela

Jeżdżąc teraz intensywnie po Wielkopolsce zawsze znajduję czas, aby choć na chwilę w różnych miejscowościach znaleźć się tam, gdzie czas płynie inaczej, bo w rytmie wieczności. Katolickie świątynie: niektóre jeszcze z zachowanymi elementami architektury romańskiej czy gotyckiej, inne pamiętające czasy baroku, wreszcie niektóre budowane w wieku XIX i później.

Jednak połączone, powiem niezwykłym w tym miejscu językiem matematycznym: „wspólnym mianownikiem”. Przybywają tu ludzie bardzo bogaci i niezamożni, bardzo wiekowi i na ramionach rodziców, ludzie „różnych stanów” jakby to powiedziano w I Rzeczypospolitej czy też „różnych klas” ,jakby to ujęli „marksiści”. I są tu razem. Być może, a nawet prawie na pewno jest to jedyne miejsce, gdzie mogą spotkać się i być wspólnotą bez uprzedzeń, zawiści, negatywnych emocji. Czy idealizuję? Chyba nie.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję