Syn maszynisty z Lubania
1903 r. Lubań. Wówczas się urodził. Jego rodzina mieszkała niedaleko dworca, po drugiej stronie torów kolejowych przy ul. Warszawskiej. Jako młody chłopiec Karol uwielbiał patrzeć, jak jego ojciec, kolejowy maszynista, prowadzi wielkie lokomotywy na okresowe przeglądy do tutejszego zakładu naprawczego. Znał tam wszystkie kąty. Początkowo nic nie zapowiadało jego późniejszej, okrutnej kariery. Ukończył Technikum Budowy Młynów i Zawodowy Instytut Pedagogiczny, a następnie został nauczycielem w szkole rzemieślniczej w Berlinie. W 1928 r. zafascynowany narodowo-socjalistycznym ruchem wstąpił do nazistowskiej partii i wkrótce został szefem niewielkiej komórki w zamożnej dzielnicy Berlina. Ten młody, dwudziestokilkuletni mężczyzna o mocnej posturze szybko piął się po szczeblach partyjnej kariery. Wkrótce był już szefem wydziału organizacyjnego berlińskiej NSDAP, następnie posłem pruskiego sejmu krajowego, a w końcu parlamentu Rzeszy. W końcu jako rzeczowy i kompetentny organizator stał się jednym z najważniejszym młodych jastrzębi wszechwładnego ministra propagandy Josepha Goebbelsa.
Minister i szeregowy żołnierz
Reklama
W berlińskich urzędach i salonach jego kariera rozwijała się błyskawicznie. W krótkim czasie stał nie tylko prawą ręką swego szefa, ale także jego powiernikiem. Goebbels obdarzył go ogromnym zaufaniem. Miał wgląd w sprawy podatkowe ministra oraz w jego prywatną korespondencję. Do czasu jednak. Widząc krzywdę żony Goebbelsa, który niszczył swoje małżeństwo licznymi zdradami, stanął po jej stronie. Wspólnie oskarżyli go przed samym führerem. W rezultacie Hanke musiał jednak opuścić swoje dotychczasowe, intratne funkcje, w tym stanowisko sekretarza stanu w ministerstwie swego dotychczasowego protektora. Czyżby więc Hanke miał się okazać pozytywnym bohaterem? Bynajmniej. Był człowiekiem bez reszty oddanym partii i owładniętym jej ideologią. Póki co, w 1939 r. jako zwykły żołnierz sił pancernych wziął udział w napaści na Polskę, a następnie rok później w ataku na Belgię i Francję.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Władca Wrocławia
Zima 1941 r. - wnętrze Hali Stulecia. Jedna z dostępnych na YouTube niemieckich kronik filmowych pokazuje obchodzoną z wielką pompą uroczystość. Jej bohaterami są berliński dygnitarz, zastępca führera, Rudolf Hees oraz nowy gauleiter Dolnego Śląska, Karl Hanke. Niespełna czterdziestoletni namiestnik przejmuje - jak przystało na system totalitarny - niekwestionowaną władzę w nowo utworzonej z podziału Śląska prowincji. Władzę totalną. Jako gauleiter jest nie tylko zwierzchnikiem partyjnym, ale w pewnej mierze posiada także władzę nad samorządem, policją i wojskiem. W tym czasie położony na uboczu wojennych zmagań Dolny Śląsk nadal się rozwija, m.in. dzięki niewolniczej pracy jeńców wojennych, przymusowych robotników i więźniów obozów koncentracyjnych z wielu krajów. Wśród nich największą grupę stanowią Polacy. Znanego z upodobania do luksusów i towarzystwa Hankego często odwiedzają wysocy urzędnicy hitlerowskiej elity, m.in. jego bliski przyjaciel, nadworny architekt Hitlera, Albert Speer oraz wrocławski kolega i zarazem następca w ministerstwie propagandy Werner Nauman. Hanke chwali się bogactwem i urządza wystawne przyjęcia. Nie tylko wówczas, ale nawet w trakcie działań wojennych na początku 1945 r. Sławne były wówczas suto zakrapiane alkoholem towarzyskie przyjęcia w schronie gauleitera, które odbywały się pod pałacem Hatzfeldów (dziś Galeria BWA przy ul. Wita Stwosza).
Kłamca
Reklama
Pod koniec 1944 r. działania wojenne nieuchronnie zbliżały się do Wrocławia. Wśród mieszkańców wyczuwało się rosnące napięcie. Kiedy w grudniu tego roku ówczesny komendant wojskowy Wrocławia gen. Krause proponował ewakuację 200 tys. mieszkańców, przede wszystkim matek z dziećmi i starców, Hanke odmówił. Nie chciał - jak mówił - siania wśród wrocławian defetyzmu. A czego chciał? Bezwzględny wykonawca rozkazów Hitlera zmierzał do lansowanej przez swoich berlińskich mocodawców wojny totalnej. Fanatyczne decyzje Hankego wzmacniały komunikaty płynące od samego Hitlera i Goebbelsa zachęcające do „wytrwania aż do ostatecznego zwycięstwa”. A wobec takiego wsparcia dolnośląski gauleiter nie mógł przejść obojetnie. Jednocześnie, gdy ów zdolny uczeń Goebbelsa okłamywał rodaków, zapewniając, że sowieci „granic Śląska nie przekroczą nigdy!”, wokół Wrocławia rozbudowywano na niespotykaną skalę system umocnień. Inna sprawa, że pod koniec 1944 r. wielu mieszkańców wierzyło, że Wrocław podobnie jak wiele innych miejscowości zostanie ogłoszony „miastem otwartym”. Większość mieszkańców posiadała zapasy żywności i była przygotowana, aby w miarę spokojnie przeczekać zbliżający się front. Tak się jednak nie stało.
Morderca
Reklama
19 stycznia 1945 r. Tego dnia dla tysięcy wrocławian rozpoczęło się prawdziwe piekło. Jego bezpośrednią przyczyną nie były bomby sowietów, ale rozkaz niemieckich władz o bezwzględnym i natychmiastowym opuszczeniu miasta. We Wrocławiu przebywało wówczas ok. miliona osób, w tym uciekinierzy ze wschodu, a także jeńcy i przymusowi robotnicy z całej Europy. Z polecenia gauleitera rozpoczął się masowy exodus ludności. Karmieni propagandą o okrutnych bolszewikach cywile często pod lufami karabinów i wbrew sobie opuszczali swoje mieszkania. Ponieważ nieprzygotowane władze nie mogły zapewnić ludziom wystarczającej liczby pociągów, wrocławskie dworce zalał niezliczony tłum, czekający na jakikolwiek transport. Tylko nielicznym udawało się znaleźć miejsce w wagonie. „Dworce kolejowe są całymi dniami tak przepełnione, że przebrniecie przez tłumy jest prawie niemożliwością - pisał w swojej parafialnej kronice ks. Paul Peikert. - Wszystko tłoczy się do pociągów, które mogą przyjąć tylko ograniczoną liczbę uciekinierów, największa część musi pozostać i próbować następnym razem”. W powstałym ścisku i chaosie rozgrywały się dantejskie sceny. „Trafiało się, że na dworcach kobiety rodziły przedwcześnie z przestrachu i podniecenia wywołanego ucieczką. W potwornym tłoku, obładowane licznymi bagażami, gubiły często swe dzieci, których nieraz nigdy już nie odnajdywano”. Miejsce w pociągu nie zawsze gwarantowało ewakuacje. Zdarzało się, że pociągi zatrzymywały się w szczerym polu kilkadziesiąt kilometrów za Wrocławiem, a ludzie wypędzani byli na zewnątrz. 19 styczeń 1945 r. na zawsze zapisze się w historii miasta. Podobnie jak kolejne, jeszcze straszliwsze dni… Nazajutrz ludzie usłyszeli kolejny rozkaz: „Opuścić miasto na piechotę!”. Setki tysięcy nieprzygotowanych do długotrwałego marszu ludzi skierowało się na południowy zachód. Rzeka ludzi, w dochodzącym do - 20°C mrozie, wylała się w kierunku podnóża Sudetów. Ks. Peikert: „Nieopisana była tragedia zmuszonych do ucieczki szosą. Nieprzejrzane szeregi kobiet i dzieci z wózkami dziecięcymi lub małymi wózkami ręcznymi przeciągały ulicą. Skutkiem ostrej zimy ulice pokrywa śnieg i lód (…) Wiele dzieci i dorosłych zamarzło w przejmującym zimnie i legło w rowach przydrożnych”. Pochody śmierci zebrały bogate żniwo. Dziesiątki tysięcy niewinnych ludzi zamarzło w drodze, a drogi na południe od Wrocławia stały się niemymi świadkami ich tragedii. Szacuje się, że w marszach śmierci zginęło ok. 90 000 osób. Wielu zaś z tych, którzy opuścili Wrocław, nie mając szans na przeżycie poza miastem, powróciło… Nie wiedzieli, że wracają po śmierć. W wyniku rozpoczętych niedługo później we Wrocławiu działań wojennych zginęło kolejnych kilkadziesiąt tysięcy cywilów, a samobójstwa popełniło ok. ok. 3 000 osób.
Destruktor
Wrocław jako twierdza stał się odtąd wielką instalacją wojskową. Obowiązywało w nim m.in. rygorystyczne prawo wojenne, przepustki, karty pracy, poszczególne dzielnice pozostawały zamknięte dla cywilów. Pozostałą w mieście ludność cywilną, ok. 200 000 najczęściej starszych osób z opiekunami, wykorzystywano do różnych prac fizycznych, zwłaszcza po 8 marca 1945 r., kiedy to zarządzono przymusową pracę dla wszystkich osób w wieku od 12 do 60 lat. W oblężonym mieście Karl Hanke wprowadził prawdziwy terror. Każdy najdrobniejszy „nieprawowierny” komentarz mógł zakończyć się śmiercią, podobnie jak brak pieczątki potwierdzającej w danym dniu pracę. Tym sposobem życie straciło wiele osób (np. wiceburmistrz Spielhagen), a ostatnie wyroki wykonywano na dziedzińcu wiezienia przy ul. Kleczkowskiej jeszcze w dniu kapitulacji, rankiem 6 maja 1945 r. W wyniku działań wojennych zniszczone zostało ok. 70% zabudowy miasta. Choć po wojnie dwaj wojskowi komendanci Wrocławia, generałowie von Ahlfen i Niehoff, bronili się, że były one konsekwencją działań wojennych, trudno części zniszczeń nie przypisać stosowanej przez niemieckie władze tzw. polityce spalonej ziemi. Na terenie miasta działały tzw. Brandkommanda, czyli specjalne oddziały wysadzające i wypalające w „celach obronnych” całe kwartały ulic (szczególnie w zachodniej i południowej części miasta), a które z równym zaangażowaniem niszczyły obiekty zabytkowe, m.in. przepiękny kościół św. Pawła, który stał w miejscu dzisiejszego Dolmedu. Ideologia nie liczyła się z nikim i z niczym. Pod budowane naprędce lądowisko samolotów przy pl. Grunwaldzkim (podczas budowy zginęło tam ok. 13 tys. osób) wyburzono m.in. gęsto zabudowaną dzielnicę akademicką. Ryzykując zniszczenie zabytków w centrum miasta, świadomie lokowano tam dowództwo i zespoły bojowe.
Posłowie
Oprawca nie doczekał kary. Nie dlatego, że poległ w walce lub popełnił honorowe samobójstwo. Hanke 5 maja zwyczajnie uciekł z miasta. Niepotwierdzone są jego dalsze losy.