Ojciec Teofil Krauze, paulin, zmarł 1 stycznia 2001 r., a ja
ciągle nie mogę uwierzyć, że nie żyje. Często, kiedy słyszę dzwonek
telefonu, myślę - to chyba Ojciec - bo dawno nie dzwonił i bardzo
jestem zdziwiona, gdy słyszę inny głos, niż się spodziewałam. I wtedy
dociera do mnie smutna prawda. Ojciec już nigdy do mnie nie zadzwoni
- umarł, nie żyje i muszę się z tym pogodzić.
A przecież wydaje się, że tak niedawno (przeszło pięćdziesiąt
lat temu) poznałam Ojca Teofila. Chodziłam wtedy do klasy IX a2 Gimnazjum
J. Słowackiego w Częstochowie. Mieliśmy rekolekcje, do spowiedzi
wybrałam się na Jasną Górę. Stanęłam w kolejce (było to w Kaplicy
- środkowy konfesjonał), bałam się, jak zwykle przed spowiedzią,
ale zdziwiłam się, kiedy po wypowiedzeniu tych wszystkich formułek
- ostatni raz byłam u spowiedzi itd. - usłyszałam: Jak ci na imię,
aniołku? Ile masz lat? Co robisz? Gdzie mieszkasz? - a potem była
miła rozmowa, która była spowiedzią. Pamiętam tę naszą pierwszą rozmowę:
Co czytasz? Co cię interesuje? Kim dla ciebie jest Pan Bóg? Ponieważ
lubię czytać, interesuje mnie i interesowało przede wszystkim czytanie,
dlatego byłam zachwycona taką spowiedzią. Ojciec polecił mi przeczytać
kilka książek - to była pokuta - i na zakończenie usłyszałam: Pamiętaj,
czekam na ciebie za miesiąc - będziemy czekać razem, Pan Jezus i
ja.
Biegałam do spowiedzi co miesiąc - czytałam, co mi kazano,
byłam szczęśliwa. Byłam lepsza dla siebie i dla innych - bardziej
chciało mi się uczyć. Nie wiedziałam, dlaczego ten Ojciec jest taki
miły dla mnie, może naprawdę nie jestem taka zła i brzydka, jak wtedy
o sobie myślałam.
Kiedyś koleżanka opowiadała mi, że chodzi do spowiedzi
do Ojca Teofila i że on jest świetny, i że mówi do niej "aniołku". Powiedziała mi też, że wiele dziewczyn i chłopaków chodzi do spowiedzi
do tego Ojca i wszyscy go bardzo lubią. Zaczęłam się zastanawiać,
dlaczego tak jest. Dlaczego do jednego księdza chodzi się do spowiedzi
z obowiązku i niechętnie, żeby tylko mieć to już za sobą, a do innego
chętnie, nie z obowiązku, ale z potrzeby. Doszłam do wniosku, że
Ojciec Teofil traktował penitenta, jak kogoś wybranego, jedynego,
jak kogoś, kto był dla niego najważniejszy, a nie jak jednego z wielu
spowiadających się, o których się zapomina natychmiast, jak tylko
odejdą od konfesjonału.
Mówił do różnych ludzi mniej więcej to samo, używał prawie
tych samych słów, ale ja wiedziałam, że kiedy klęczę przy konfesjonale
- to słowa te są przeznaczone tylko dla mnie. I jeżeli będzie komuś
mówił "aniołku", to ten ktoś będzie się czuł jak aniołek i będzie
wiedział, że w tym momencie jest dla Ojca najważniejszy. A jeżeli
jest najważniejszy dla Ojca - jest także najważniejszy dla Pana Boga.
Nie byliśmy zazdrośni o to, że wszyscy byliśmy aniołkami.
Wiedzieliśmy, że tam, przy kratce konfesjonału, w chwili spowiedzi,
najbardziej lubiany będzie właśnie ten, kto się spowiada.
Tymczasem biegaliśmy na Jasną Górę, bo tam Ojciec Teofil
w niedziele o godz. 12.00 wygłaszał kazania. Jego kazania były tak
słynne, że ówczesne władze kazały mu wyjechać z Jasnej Góry. Wyjechał
do Krakowa. Jeździliśmy do niego całą paczką. Kraków był piękny,
a Skałka zyskała, bo był tam Ojciec Teofil.
W 1951 r. wrócił do Częstochowy na dłużej. Był kustoszem
na Jasnej Górze - chrzcił dzieci i udzielał ślubów. Ludzie, którzy
się z nim przy tej okazji zetknęli, pamiętają go do dziś. Był dla
nich taki, jak dla penitentów przy konfesjonale - byli dla niego
jedyni i najważniejsi. Przyjeżdżali potem na Jasną Górę w swoje rocznice
ślubu i bardzo się cieszyli, kiedy te rocznicowe Msze św. celebrował
właśnie Ojciec Teofil.
W 1958 r. Ojcowie Paulini odzyskali w Oporowie klasztor.
Przeorem został Ojciec Teofil. Pojechał do Oporowa i był tam 6 lat.
Pracował razem ze swoimi ojcami bardzo ciężko. Chociaż ciągle przeszkadzały
mu władze administracyjne, wyremontował kościół, zorganizował życie
parafialne. Ludzie darzyli Ojca sympatią i pomagali mu we wszystkim.
Przy konfesjonale byli aniołkami i biegali do spowiedzi
co miesiąc. Ojciec był szczęśliwy (bo było wiele powołań zakonnych). Jeździliśmy do niego - widzieliśmy to, chociaż on mówił, że tęskni
za Częstochową i za nami. W 1963 r. został przeorem na Jasnej Górze
i wrócił do Częstochowy.
Lata 1963-69, w których Ojciec był przeorem, były dla
mnie bardzo trudne. Nie dlatego, że wyszłam za mąż i urodziłam dwoje
dzieci, ale dlatego że przechodziłam kryzys wiary. Nie chodziłam
do kościoła, nie kontaktowałam się z Ojcem. Poczułam się lepiej przed
urodzeniem drugiego dziecka. (To Ojciec zdecydował, że mimo rozmaitych
trudności powinnam urodzić to dziecko.) I wtedy już byłam silna -
pogodzona z Panem Bogiem i Ojcem - na tyle silna, że kiedy w 1972
r. Ojciec wyjeżdżał do Chorwacji, ja już świetnie dawałem sobie radę.
Przez wszystkie lata nieobecności Ojca w Częstochowie
chodziłam na Jasną Górę, bo tam jest Matka Boża w swoim pięknym obrazie,
ale Jasna Góra bez Ojca Teofila była smutniejsza.
Ostatnie dwadzieścia dwa lata Ojciec spędził w Częstochowie.
Raz w miesiącu miał Apel - słuchali go ludzie na całym świecie. Długo
się do takiego Apelu przygotowywał. Wreszcie nagrywał na taśmy, dzwonił
do mnie, kazał mi słuchać i oceniać. Ostatni raz zadzwonił w końcu
listopada 2000 r., mówił, że 8 grudnia ma Apel - jeżeli dożyje -
dodał. Nie miał już tego Apelu. Inny ojciec przeczytał za niego,
wszyscy wiedzieli, że Ojcu coś się stało - a on zmarł 1 stycznia
2001 r.
Przez wszystkie lata znajomości Ojciec bardzo zżył się
z moją rodziną. Był dla nas jak krewny. Dzieci nazywały go wujkiem.
Przywoził im zabawki (gdy wracał z podróży) i musiał pamiętać, żeby
były jednakowe, bo raz podarował im lwa i małpkę i oboje (syn i córka)
pobili się o lwa, a biedna małpka leżała na podłodze.
Ojciec odwiedzał nas często, pisał listy, kiedy wyjeżdżał,
i tęsknił za Częstochową i Polską. Interesował się moją pracą, nauką
dzieci, naszym zdrowiem.
Kto mnie teraz zapyta - jak się czujesz, aniołku? - Komu
opowiem, że moje starsze wnuki dostały bardzo ładne świadectwa, a
Zuzia pięknie śpiewa i przydałoby się, żeby chodziła do przedszkola
muzycznego, a Zosia już się przewraca na kocyku z brzuszka na plecki,
chociaż ma dopiero 5 miesięcy.
I jeszcze bym opowiedziała o córce mojego brata - Joasi,
która urodziła trojaczki: Olę, Małgosię i Maciusia. Dzieci są śliczne,
chociaż malutkie (wcześniaki) i dobrze się czują. Ojciec lubił słuchać,
jak mu opowiadałam o wszystkich swoich sprawach.
Bardzo mi go teraz brakuje. Ale ja i tak z nim rozmawiam.
Ostatnio opowiedziałam mu, że moja córka nie ma pracy i bardzo się
o nią martwię.
Myślę, że Ojciec wie, co się u nas dzieje i na pewno
cieszy się moimi wnukami, trojaczkami Joasi, a martwi tym, że Agnieszka
nie ma pracy. A ja bardzo jestem ciekawa, czy spodoba mu się to,
co o nim napisałam.
Pomóż w rozwoju naszego portalu