Ludzie mówią, że Maniek zasłużył sobie na swój los...
Nikt go szczególnie nie żałuje. Całe życie był łajzą, to teraz chodzi i grzebie po śmietnikach...
Spotkała go zasłużona kara - powiadają - za matkę, którą dręczył latami, żeby dała na wino; za żonę, która wreszcie uciekła z dziećmi do domu dla bitych kobiet; a najbardziej - za
najstarszego syna, którego Maniek prał, aż wióry leciały...
Wszyscy w zasadzie u nas bili w tamtych czasach dzieci, nawet nauczycielka w szkole wymierzała kary drewnianą linijką, ale Maniek dla syna był okrutny. Chłopak zwiewał z domu regularnie, potem, gdy
umieszczono go w domu dziecka za nic nie chciał iść do ojca na święta. Chodził fioletowy na buzi, na WF-ie żal było patrzeć... Ludzie takie rzeczy pamiętają, więc gdy Maniek stracił pracę i zaczął się
staczać na poważnie, niektórzy patrzyli na ten proces z nieukrywaną satysfakcją. Ludzie lubią, jak sprawiedliwość dzieje się na ich oczach. Dlatego publiczne egzekucje miały zawsze takie wzięcie.
Rzecz w tym, że Maniek w pewnej chwili pojął swój grzech. Zobaczył jego wielkość i ciężar gatunkowy. I tu wyłamał się z konwencji. Tłumaczył kumplom, gdy wrócił z kolejnej odwykówki, że dotknął go
palec Boży, że doznał olśnienia, że „stanął w prawdzie”. Na dowód swych słów manifestacyjnie odmawiał spożywania alkoholu, chociaż koledzy dla draki stawiali mu na prawo i lewo. On tymczasem
ochoczo rozpowiadał, że właśnie przeżył cud przemiany. I stał się nowym człowiekiem. Cud? No, doprawdy ludziska mieli z tego Mańkowego bredzenia sporo uciechy. Śmiano się długo i serdecznie. Taki degenerat,
z przeproszeniem, z twarzą w bliznach po bójkach, co to w życiu dnia uczciwie nie przepracował, w kościele trzeźwy był ostatnio chyba na swojej Pierwszej Komunii, taki lump z mózgiem przeżartym alkoholem
śmie po ulicy opowiadać, że doznał cudu! Jakby Pan Bóg miał ochotę marnować swoje cuda, to pewnie znalazłby lepszy obiekt - mówiono.
Maniek tylko denerwował ludzi tym swoim nagłym nawróceniem. Nikt się nie dał nabrać. Kiedy szukał rodziny po przytuliskach, rozpytywał, kto widział, kto wie... - ludzie robili głupie miny za
jego plecami. Nikt, rzecz jasna, kto wiedział, słowa nie powiedział, bo Mańka ludzie nie lubili... Znalazł tylko najstarszego syna w jakimś wioskowym bidulu. Sąd wcześniej odebrał Mańkowi prawa rodzicielskie,
więc mógł jedynie przez płot popatrzeć na syna. Chłopak najpierw na jego widok uciekał, potem nie patrzył w jego stronę, wreszcie jak nieufny, ale ciekawy psiak zaczął podchodzić coraz bliżej siatki,
do stojącego tam w każdą niedzielę ojca. Czy mu przebaczył? Nikt nie wie. Bo po prawdzie, taki ojciec to wstyd i hańba.
Odnaleziona wreszcie żona powiedziała w sądzie, że nie przebaczy. I nie wierzy, żeby Maniek zmądrzał. Że to wszystko na pokaz, żeby ją i wysoki sąd oszukać. Maniek taki jest, ludzi nie szanuje, Boga
się nie boi. Przyczai się tylko, a potem do gardła skoczy... Ona ma dość tego piekła. Dzieci musi chronić. Sąd zrozumiał: unieważnił, co było już i tak nieważne, i dołożył zabranie praw rodzicielskich
do dwóch córek.
Bo co z tego, że Maniek już nie chleje na umór, że od lat sam mieszka w tej nieogrzewanej ruderze po matce, że zbiera po rowach podobnych do niego, że myje ich i karmi, i na odwyki namawia. Co z tego,
że każdy grosz z tego grzebania po śmietnikach zanosi do bidula, że posyła dziewczynkom prezenty? Kogo chce nabrać? Ludzie znają go od dziecka. Znali jego matkę, którą do grobu wpędził, i ojca -
pijaka jak on. Więc cokolwiek Maniek chce zyskać tym udawaniem świętego, niech nie liczy na zmiłowanie... Nie u tych ludzi. Bo dla nich jeden cud to za mało potrzebny jest kolejny: przemiana ludzkich
serc.
Pomóż w rozwoju naszego portalu