Kiedy myślę o wieczności, kojarzy mi się ona ze znakami życia. Znaki mogą być różne. Mogą świadczyć o obecności Boga i o tym, że na doczesności życie się nie kończy. Często dotyczą codziennych zdarzeń. W moim przypadku są to spotkania z chorymi, z cierpieniem, z umierającym człowiekiem i jego bliskimi. Każdy poszukuje nadziei na to, że cierpienie nie jest daremne. Ale może się też zdarzyć - jak powiedział prof. Moore - że „pod wpływem wielkiego cierpienia ludzie mają wypaloną duszę”. Brakuje im nadziei na to, że Ktoś ich oczekuje. I nagle zaczyna się coś dziać. Pojawia się światło, które pochodzi z naszego wnętrza. Sięgamy wtedy do głębi i tam szukamy pomocy, wsparcia, odpowiedzi. I najczęściej tę odpowiedź znajdujemy...
W ciągu ostatnich dni miałem wiele takich znaków. W Wielkiej Brytanii 19 października zmarł 95-letni Miur Hunter Thomas Moore, profesor szekspirologii, doradca królowej, bardzo ważna osobistość w Anglii, ale również osoba bardzo ważna dla polskiego ruchu hospicyjnego. Szukając czegoś, nagle dostrzegłem na biurku „Ziarna prawdy” - zbiór jego wierszy. Kilka godzin później otrzymałem telefon, że Miur nie żyje.
Znaki przekazuje mi też mój kuzyn, Witold, który został stracony 13 października 1942 r. w Berlinie, w wieku 21 lat. Działał w Polskiej Organizacji Zbrojnej. Często, poprzez różne znaki, przypomina mi o rocznicy swojej śmierci. Za radą przyjaciela postanowiłem spisać historię jego uwięzienia i stracenia. Pisząc w tej sprawie listy do wielu osób, chciałem się skontaktować z prof. Zimmermanem, ale nie mogłem znaleźć adresu. Następnego dnia zobaczyłem kartkę wystającą spod regału. To był adres do profesora, którego przez wiele lat szukałem.
Może są to przypadkowe zdarzenia. Ale nieprzypadkowe są te, o których mówią chorzy i ich rodziny. Kiedy umierał p. Jacek, na jego piersi został położony krzyż z Panem Jezusem. Otaczali go najbliżsi. Chcieli mu pomóc przedostać się z tego padołu do wieczności. Nieśli go w swoich myślach, w swojej modlitwie. Była to grupa bliskich osób, z których każda przeżywała to na swój sposób, ale odnosiła się do niego z miłością i wiarą, że to życie się nie kończy. Ja też włączyłem się w tę modlitwę. Też się z nim pożegnałem, całując go w rękę. I myślę, że to było uduchowienie umierania.
Kilka lat temu umierała wspaniała kobieta, głęboko wierząca. Gdy była już bliska śmierci, córka trzymała ją w objęciach. Kobieta nie mogła już mówić, porozumiewały się tylko wzrokiem. W chwili, gdy umierała, nagle jej oczy zrobiły się tak błękitne, jakby niebo się otworzyło. Córka poczuła bardzo wyraźnie, że matka idzie do Boga...
Przed dwoma miesiącami umierała p. Małgosia. Bardzo chciała żyć. Przedłużyliśmy jej życie o wiele miesięcy. Była bardzo wierząca, spokojna, każdy dzień był dla niej ważny. Mąż przychodził do niej codziennie, bardzo się o nią troszczył. Zależało mu na tym, by była z nim jak najdłużej. Pod koniec życia straciła kontakt z otoczeniem, była nieprzytomna, głośno oddychała. Trwało to bardzo długo. Przychodzili po kolei członkowie jej rodziny, żegnali się. Zastanawialiśmy się, czy cierpi. Odchodzenie bardzo się przedłużało. Przyszedłem do niej tuż po tym, jak jej serce przestało bić. Nagle jej mąż stwierdził: „Jest godz. 15. To godzina miłosierdzia”.
Te wszystkie spotkania z ludźmi, którzy tracą i odzyskują wiarę, oczekiwanie na różne znaki jest czymś, co człowiekowi pomaga w zaakceptowaniu nieuchronności śmierci, w pojmowaniu, że to jest przejście, a nie ostateczna śmierć człowieka. Że wieczność istnieje.
Prof. Jacek Łuczak - kierownik medyczny Hospicjum w Poznaniu, założyciel i prezes Polskiego Towarzystwa Opieki Paliatywnej
Pomóż w rozwoju naszego portalu