Reklama

Przypadki godnych postaw

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wiedzieli, do czego są zdolni ich koledzy - funkcjonariusze SB. Wiedzieli, że swoje decyzje mogli przypłacić życiem. Mimo to założyli Związek Zawodowy Funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Nie było ich wielu, jednak stali się poważną rysą na fundamencie reżimu.
Mirosław Basiewicz w 1980 r. służył w komisariacie w podwarszawskim Piastowie, kiedy współzakładał związki zawodowe. Dziś mówi, że wtedy jego motywacje nie były w żaden sposób ideologiczne. - Czułem, że coś jest nie tak - powiada. - Nie miałem wielkiego doświadczenia, by to uzasadnić. Chodziło mi przede wszystkim o oddzielenie milicji od SB.
Wiesław Tarnas był współzałożycielem związków zawodowych w Katowicach. Przyznaje, że dopiero powstanie Solidarności uzmysłowiło mu, że powinien być po stronie narodu. - Zauważyłem, że nie działaliśmy dla dobra narodu, ale dla dobra PZPR, która nie szła razem z ludźmi. Oburzało mnie, kiedy w 1980 r. społeczeństwo mówiło, że jesteśmy zbrojnym ramieniem partii. „Bijącym sercem partii”. Już nie chciałem nim być. I to była cała moja idea zakładania związków.
- Nie ukrywam, że bałem się, kiedy zakładaliśmy związki. Że mogą nam wyrządzić krzywdę. Kto? Może nasi koledzy z SB? Może, kiedy wejdą Sowieci… Ale potrzeba zmian była silniejsza - wspomina Adam Przybysz, wówczas komendant niewielkiego posterunku w Kołbieli, w dawnym województwie siedleckim.
- Kiedy agitowaliśmy kolegów do zakładania związków, to zawsze podkreślaliśmy, że nie będziemy mieć do nich pretensji, jeśli zrezygnują - wspomina Edmund Mielcarek ze śląskiego Mikołowa. - Kto wytrzyma, ten wytrzyma - mówiliśmy. Braliśmy pod uwagę i to, że wylądujemy „na białych niedźwiedziach”. Oczywiście, że się bałem. Myślę, że strach odczuwa każdy. Tylko kwestia tego, czy umie go uspokoić, czy nie. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że może się to dla nas skończyć „zejściem śmiertelnym”. Znaliśmy metody naszych „braci” z SB.
- Chcieliśmy dążyć do tego, żeby reformować milicję. Dążyć do reform ustrojowych - podkreśla Wiktor Mikusiński, dziś przewodniczący Stowarzyszenia byłych Funkcjonariuszy MO „Godność”. - Chcieliśmy odwołać się do przedwojennej etyki zawodu. Między innymi nie pozwalać na to, by milicja była wykorzystywana do celów politycznych.

Reklama

Impuls Solidarności

Zachętą do organizowania związków zawodowych w milicji było powstanie Solidarności. Jednak w kierownictwie Solidarności podejrzewano, że jest to prowokacja, która mogła stać się pretekstem do wprowadzenia stanu wyjątkowego bądź nawet interwencji „sojuszniczych państw” Układu Warszawskiego. Traktowano więc związki milicjantów z olbrzymią rezerwą. Tym bardziej że inicjatywa związków powstawała na zebraniach PZPR. - Ale było to wówczas jedyne miejsce, gdzie funkcjonariusze mogli się spotkać w takiej masie - wyjaśnia Wiktor Mikusiński, który był pierwszym przewodniczącym Komitetu Założycielskiego Funkcjonariuszy MO. W 1981 r., kiedy to zaczęły powstawać związki, pracował w wydziale zabójstw Komendy Stołecznej MO. Był kierownikiem sekcji kryminalnej i oficerem z tzw. nowego naboru, który stanowił wówczas w milicji ledwie kilka procent. Po cywilnych studiach prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim szedł do milicji z zamiarem łapania przestępców, a nie działaczy politycznych walczących o niepodległą Polskę. Po siedmiu latach służby w milicji już wiedział, jak nepotyczne i przeżarte korupcją jest to środowisko.
- My z „nowego naboru” byliśmy już innym pokoleniem. Nie bawiła nas już wojna czy stare nieformalne układy kolegów komunistów z wykształceniem podstawowym bądź niepełnym, którzy zresztą w resorcie stanowili większość. To oni mieli wczasy, kolejne mieszkania. Wszystko. Podobnie Służba Bezpieczeństwa - opowiada po latach Wiktor Mikusiński. - To rozgoryczało. Potem zaczął się kryzys gospodarczy w Polsce. W pełni ujawniła się nieumiejętność rządzenia przez komunistów. Wbrew wszelkim mitom większość milicjantów również odczuwała ten kryzys. Już nie było sklepów „za żółtymi firankami”. Oczywiście, wierchuszka resortowa, komendanci główni, wojewódzcy czy jednostek nadal zaopatrywali się w specjalnych sklepach. Lecz „szarzyzna milicyjna” stała w kolejkach i jak inni nie zawsze mogła kupić podstawowe artykuły. Owszem, wciąż jeszcze szybciej dostawało się mieszkanie. Ale już zdecydowanie gorsze niż dziesięć lat wcześniej. Mundury były niefunkcjonalne. Samochody służbowe sypały się. Podobnie inny sprzęt. I tak stopniowo okazywało się, że władza nie była w stanie opłacić tych, którzy mieli być jej najwierniejszymi sługami. Oczywiście, trudno mówić o całym środowisku. Bo byli ludzie, którzy za różnego rodzaju talony na pralkę, lodówkę, samochód nadal wyciszali swoje sumienie.
Wkrótce do żądań ekonomicznych zaczęto dodawać żądania o charakterze wolnościowym. Znajdowały one oddźwięk szczególnie wśród młodych funkcjonariuszy, którzy już dostrzegali wszechobecność cenzury. Upokarzająca była też dla nich niemożność wyjazdu na Zachód. Chyba że w charakterze wywiadowcy. Najbardziej jednak młodych uwierało ograniczanie im prawa do udziału w uroczystościach religijnych. Funkcjonariusze coraz częściej zaczęli też domagać się prawa do posłania dziecka do Pierwszej Komunii Świętej, na religię. Chcieli również bez przeszkód zawierać śluby kościelne.
Impuls do powstania związków dali funkcjonariusze Komendy Milicji w Szopienicach i Gdańsku. Później sprawnie powstawały m.in. w Białymstoku, Bydgoszczy Warszawie, Krakowie, Szczecinie, Lublinie, Siedlcach, Łodzi, Nowym Sączu, Płocku, Stargardzie Szczecińskim, Toruniu, Wałbrzychu. Również w niewielkich miasteczkach. W sumie - na blisko 80 tys. milicjantów i ponad 20 tys. funkcjonariuszy SB w tworzenie ruchu zaangażowało się około 10 proc. milicjantów. Tyleż samo go wspierało. Choć w SB procent wspierających był znikomy.
- Założyliśmy związek, bo w ówczesnych czasach tylko związek zawodowy mógł przeprowadzić jakiekolwiek reformy, czego przykładem była Solidarność - mówi Wiktor Mikusiński. - Było dla nas oczywiste, że jeżeli chcemy coś zrobić, to musimy być zintegrowani. A tylko związek mógł tak zintegrować nasze środowisko, aby było zdolne stawiać postulaty władzom resortu.
W Komendzie Głównej Milicji Obywatelskiej i w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, a także w KC PZPR - zawrzało. Funkcjonariuszom, którzy weszli do komitetów założycielskich, zagrożono, że jeśli nie zrezygnują z inicjatywy, to zostaną oskarżeni o zdradę stanu. Straszono, że za chwilę wejdą do Polski „państwa sojusznicze, bo jeszcze czegoś takiego jak związki zawodowe w milicji w państwach socjalistycznych nie było”. Zagrożono również natychmiastowymi zwolnieniami. - Mieliśmy naprawdę wielki dylemat. Byliśmy funkcjonariuszami - mówi Wiktor Mikusiński. - Obowiązywała nas przysięga. Wielu uważało, że łamiemy przysięgę. Zarzucano nam, że rozsadzamy resort od wewnątrz. Że Solidarność to wykorzysta, że zdepcze nas wszystkich. Mieliśmy dylematy, bo tak naprawdę nie wiedzieliśmy, czy Solidarność nas poprze.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Związek stał się faktem

Mimo tych pogróżek i dylematów 1 czerwca 1981 r. w warszawskich garażach Batalionów Patrolowych funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej powołali swój związek zawodowy. Blisko 600 delegatów z całej Polski wybrało demokratycznie swoich przedstawicieli. - Po raz pierwszy zaczęliśmy mówić na głos o tym, co się działo naprawdę w milicji - wspomina Wiktor Mikusiński. - Przedstawiać nasze prawdziwe problemy. I wtedy też po raz pierwszy przyszła do nas informacja z MSW, że chcą z nami rozmawiać.
Do rozmów zjazd wydelegował kilku działaczy. Władzę reprezentowali członkowie KC PZPR oraz MSW, w tym przyszły szef resortu - gen. Czesław Kiszczak. Związkowcy przedstawili swoje postulaty. Domagali się również gwarancji bezpieczeństwa dla wszystkich uczestników zjazdu. Istniało bowiem duże prawdopodobieństwo, że zostaną zwolnieni z pracy. Jednocześnie przełożeni zaproponowali, że jeśli związkowcy odłożą na kilka dni obrady zjazdu, to MSW podejmie z nimi rozmowy. Zażądano też, aby funkcjonariusze zrezygnowali z nazwy „związek zawodowy”. Zjazd założycielski związków zawodowych funkcjonariuszy nie zgodził się jednak na żądania przełożonych. Zapowiedziano, że jeśli ich postulaty nie zostaną zrealizowane, to wezwą milicjantów do podjęcia strajku generalnego. W tej sytuacji szef MSW podjął decyzję o wprowadzeniu stanu podwyższonej gotowości, co oznaczało zakaz oddalania się funkcjonariuszy od swoich jednostek. W praktyce był to rodzaj stanu wyjątkowego w milicji. W kilka dni później nastąpiły zwolnienia wśród tych, którzy byli inicjatorami powołania związków zawodowych lub aktywnymi jego działaczami.

Solidarność ze związkowcami

Dopiero po represjach wobec milicyjnych związkowców kierownictwo Solidarności zainteresowało się działaczami powstającego Związku Zawodowego Funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. W niektórych regionach przydzielono im pomieszczenia dla działalności. Komisja Krajowa NSZZ Solidarność zapewniła im opiekę prawną podczas przygotowań do rejestracji ich związku w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie. Nieoczekiwanie jednak sąd zawiesił rejestrację związku. - Jego konsekwencją był upadek ruchu związkowego w  jednostkach - mówi Wiktor Mikusiński. - O ile do września koledzy milicjanci, którzy nie byli w związkach, pomagali nam, o tyle później już nie. Zobaczyli, że władza „ma jednak władzę”, skoro nie pozwoliła sądowi zarejestrować nas. Również nasze pokazanie się w Solidarności źle wpłynęło na postrzeganie związku wśród milicjantów. Jak się później okazało, uwierzytelniło to propagandę MSW, która przekonywała funkcjonariuszy, że jesteśmy agentami Solidarności.
Służba Bezpieczeństwa i MSW jeszcze przed stanem wojennym rozpoczęły represje wobec działaczy milicyjnego związku. Zadbano nawet o to, żeby wyrzuceni nie mogli nigdzie dostać pracy. Po wprowadzeniu stanu wojennego kilkudziesięciu działaczy zostało internowanych. Po wyjściu na wolność większość z nich podjęła działalność niepodległościową w podziemiu jako „szeregowi” uczestnicy opozycji. Ale - jak podkreśla Wiktor Mikusiński - istniejący, choć niezarejestrowany związek nie zdołał wywrzeć większego wpływu na środowisko milicji. - Milicja w stanie wojennym nie zdała egzaminu. Albo można powiedzieć: zdała go paskudnie. Funkcjonariusze zachowywali się bardzo źle. W zdecydowanej większości poparli stan wojenny. Poczuli pewną ulgę, że nie muszą sami decydować. Że się mogą nareszcie odegrać za stres 16 miesięcy wolności i towarzyszącej im presji społecznej. Mogą się w pełni wykazać, że są rzetelnymi funkcjonariuszami. Niestety, tak zachowywali się również ci, którzy byli w związku. Generalnie nikt nie odmówił wykonania rozkazu. Wyjazdu na akcję przeciwko manifestantom, opozycji. Owszem, jedna z funkcjonariuszek z Komendy Wojewódzkiej w Krakowie odmówiła wyjazdu na akcję do Wiśnicza. Odmówił także jakiś funkcjonariusz z Sieradza. Kilka osób nieprzychylnie wyraziło się o stanie wojennym… Ale to były naprawdę nieliczne przypadki godnych postaw.
W latach 90. większość z funkcjonariuszy MO i SB, którzy wiernie służyli reżimowi komunistycznemu, została w policji. Ci, którzy byli prześladowani w stanie wojennym, odzyskali swoje uprawnienia i powrócili do służby. Poza wyjątkami - na mało eksponowane stanowiska. W niedługim czasie odeszli na emerytury.

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wstrząs w KWK Mysłowice-Wesoła; nie żyje dwóch górników

2024-05-14 10:59

[ TEMATY ]

górnicy

PAP/Kasia Zaremba

Nie żyje dwóch górników, którzy zostali poszkodowani we wstrząsie w KWK Mysłowice-Wesoła. Wiceprezes Polskiej Grupy Górniczej Rajmund Horst przekazał, że lekarz potwierdził zgon dwóch mężczyzn, których ciała przetransportowano na powierzchnię.

"Prowadzona akcja ratownicza zmierzała do dotarcia do czterech pracowników, z którymi nie mieliśmy kontaktu. Udało się dotrzeć i wytransportować trzech pracowników. Niestety w przypadku dwóch lekarz stwierdził zgon" – powiedział Horst.

CZYTAJ DALEJ

Filipiny odwdzięczają się misjonarzom licznymi powołaniami

2024-05-14 18:22

[ TEMATY ]

powołanie

Filipiny

Karol Porwich/Niedziela

W wyspiarskim kraju, jakim są Filipiny liczba pallotyńskich powołań rośnie z roku na rok. O swojej misji opowiadał w Polsce ks. Bineet Kerketta, misjonarz z Indii, rektor pallotyńskiego seminarium na Filipinach.

Księża pallotyni założyli misję na Filipinach w 2010 r., w Bacolod, na północno-zachodnim wybrzeży wyspy Negros. Chociaż Filipiny to kraj chrześcijański (aż 86 proc. ludności to katolicy), Kościół tam wymaga nadal wsparcia. Powodem jest ogromne rozwarstwienie społeczeństwa i przepaść, jaka dzieli biednych i bogatych. Najbogatsi mają w posiadaniu ogromne plantacje trzciny cukrowej i ryżu, a nawet całe wyspy. Najubożsi z trudem mogą się wyżywić. Nawet kościoły mają osobne. Większość działań w parafii prowadzą świeccy i postępują zgodnie ze swoją mentalnością, tradycją i kulturą. Dlatego wciąż ewangelizacja jest potrzebna.

CZYTAJ DALEJ

Teologia? Czy warto ją studiować?

2024-05-14 19:00

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Karol Porwich/Niedziela

W Instytucie Teologicznym w Łodzi, uczelni afiliowanej do Akademii Katolickiej w Warszawie, studiują studenci motywowani potrzebą pogłębienia swojej wiedzy i wiary w Boga, nie wykluczając możliwości przyszłej pracy nauczyciela religii.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję