Reklama

Stan wojenny na Spitsbergenie

Byli gotowi bronić przed Sowietami swojego terytorium, jakim była Polska Stacja Polarna w Hornsundzie na Spitsbergenie. Mieli dubeltówki z ostrą amunicją, zaś jeden z mieszkańców, kapitan Wojska Polskiego, doświadczenie wyniesione z Afganistanu

Niedziela Ogólnopolska 51/2011, str. 8-9

Archiwum PAN

Wyprawa 1981-82. Pierwszy z prawej - Krzysztof Migała (stoi), czwarty z prawej - Jan Marcin Węsławski (stoi)

Wyprawa 1981-82. Pierwszy z prawej - Krzysztof Migała (stoi), czwarty z prawej - Jan Marcin Węsławski (stoi)

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wyruszali z Polski wychowani na romantycznych książkach o ekspedycjach polarnych i pełni wiedzy teoretycznej zdobytej na uczelniach. Z opowieściami starszych kolegów o wielkich wyprawach na Spitsbergen. Z Trójmiasta leciało czterech studentów i naukowców. Wśród nich Jan Marcin Węsławski, wówczas początkujący naukowiec, a dziś prof. dr hab., szef Zakładu Ekologii w Polskiej Akademii Nauk. Z Wrocławia natomiast - dwóch studentów z Uniwersytetu Wrocławskiego, w tym Krzysztof Migała. Dziś również profesor. Wśród kilkunastu polarników na polskiej stacji był też radiotelegrafista, kapitan Wojska Polskiego.

Naukowcy wśród agentów

Reklama

Opuszczali Polskę w czerwcu 1981 r., w atmosferze prowokacyjnych zachowań komunistycznej władzy i nadziei na wolność wśród 10-milionowej rzeszy związkowców. Jedni z uczestników ekspedycji należeli do „Solidarności”, inni - do Niezależnego Zrzeszenia Studentów Polskich. Wyjeżdżając, byli w ogromnej rozterce. Chcieli realizować swoje marzenia naukowe na archipelagu, ale fascynowała ich też walka o prawa obywatelskie w kraju.
- Bardzo lubiliśmy to miejsce na Spitsbergenie i była to dla nas fantastyczna przygoda - opowiada dziś prof. Jan Węsławski. - Byliśmy młodzi, zdrowi i pełni zapału. Prowadziliśmy badania, o jakich marzyliśmy. Wszystko to w pięknej okolicy, gdzie wysokie góry schodziły do morza. Naokoło była najbardziej dzika przyroda i zwierzyna, jaką sobie można wyobrazić. To wszystko powodowało, że mieliśmy fantastyczne samopoczucie. Ale z drugiej strony - zostawała Polska z nadziejami na wolność.
Tego samopoczucia nie potrafili zepsuć nawet Rosjanie, którzy wówczas jeszcze uważali Svalbard na archipelagu za swoje historyczne terytorium, Norwegów zaś - za jego administratorów. W rzeczywistości jednak nie mieli do niego żadnych praw, o czym stwierdzały jednoznacznie konwencje podpisane w latach 20. ubiegłego wieku. Wśród pracowników dwóch kopalni węgla, które mieli tam Sowieci, większość stanowili agenci sowieckich służb. Czasem aż nazbyt jednoznacznie dawali do zrozumienia mieszkańcom norweskich osad, a także pracownikom naukowym różnych państw, że to oni mają prawa do archipelagu. Szczególnie akcentowano to wobec pracowników naukowych polskiej stacji na południowym Spitsbergenie, która miała być pod względem wojskowym przyczółkiem strategicznym. Znajdowała się bowiem w miejscu bardzo dogodnym do namierzania atomowych okrętów podwodnych. - Rosjanie zawsze byli zainteresowani tym, co robiliśmy. „Lubili” też z nami współpracować, bo pod pozorem współpracy naukowej zawsze nas kontrolowali. Chcieli w ten sposób podkreślić, że to oni mają realną władzę - podkreśla prof. Węsławski.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Jaka wojna?

Reklama

Stacja naukowa Polskiej Akademii Nauk w Hornsundzie na Spitsbergenie została założona w 1957 r. przez ekspedycję pod kierunkiem Stanisława Siedleckiego, światowej sławy naukowca, od lat 60. aż po 90. pracującego dla Norwegów. W okresie zimowym w bazie mieszkało na ogół dziesięciu badaczy. W czasie letnim - do czterdziestu. Polacy, mimo niechęci Sowietów, prowadzili badania niezależne od Rosjan. Polscy profesorowie zawsze też bardziej ciągnęli do zachodnich naukowców niż sowieckich. Z tymi ostatnimi sympatyzowali raczej z konieczności i podczas nakazanych przez reżim „świąt”. Szczególnie stronili od Rosjan w latach 1980-81. A już niemal jednoznacznie postrzegali ich jak wrogów w latach stanu wojennego. Aż po rok 1989. Polska stacja w ówczesnych czasach miała słabą łączność z krajem. Głównie przez Gdynia Radio, które podlegało kaprysom pogody. Do naszych polarników więc najświeższe wiadomości docierały dzięki radioodbiornikowi z amatorsko zamontowaną anteną.
- Byliśmy tak zafascynowani swoją pracą, że niektórzy z nas niemal zapominali o tym, co się dzieje w Polsce - opowiada dr hab. Krzysztof Migała, pracownik naukowy Uniwersytetu Wrocławskiego. - Byliśmy ok. 20 km poza stacją, na pomiarach. Po pracy w chatce traperskiej zasiedliśmy do herbaty. Rozrzuciliśmy kilkumetrową antenę i włączyliśmy radio. I nagle usłyszałem przemówienie Jaruzelskiego. Zdziwiłem się, że coś mówi w niedzielę. Dopiero po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że w kraju jest jakaś wojna, że wprowadzono stan wojenny. Nie bardzo wiedzieliśmy, o co chodzi. Szybko zebraliśmy się i wróciliśmy do bazy.
- Nikt nas nie zawiadomił przez Gdynia Radio o stanie wojennym - mówi prof. Węsławski. - Przyjechali na nartach Krzysiek Migała i Mietek Sobik. Od nich dowiedzieliśmy się o przemówieniu Jaruzelskiego. Przez kilkanaście pierwszych godzin nasłuchiwaliśmy strasznych informacji z zagranicznych radiostacji. A to o walkach między polskim wojskiem a Rosjanami, którzy mieli rzekomo wkroczyć do Polski, a to o licznych ofiarach cywilnych wśród Polaków. Atmosfera była aż gęsta od emocji. Wkrótce zresztą łączność z Gdynia Radio została odcięta. Byliśmy niemal pewni, że Rosjanie nas zaatakują. Przejmą polską bazę, a nas internują. Wyznaczyliśmy sobie wzajem dyżury, niemal wojenne warty. Nasłuchiwaliśmy też, czy nie leci do nas sowiecki helikopter. Zastanawialiśmy się podczas gorączkowej dyskusji, jak się bronić. W naszej stacji był wojskowy radiooperator, kapitan. Opowiadał, że widział, jak afgańscy wieśniacy zestrzeliwali sowieckie helikoptery, celując w układ hydrauliczny pod rotorem. Mieliśmy sporo broni, więc w razie czego postanowiliśmy się bronić przed sowiecką interwencją.

Norwegowie zapewnili nam spokój

Tymczasem nikt polskiej stacji nie atakował. Kilkudniowe słuchanie Radia Wolna Europa i Radia Waszyngton powoli układało się w bardziej realny obraz tego, co się w Polsce wydarzyło. Jednak emocje nie całkiem opadły. Na trzy dni przed Wigilią Bożego Narodzenia, już trwała noc polarna, naukowcy usłyszeli warkot helikoptera. Chwycili za dubeltówki. Szybko jednak zorientowali się po dźwięku, że to norweska maszyna, a nie sowiecka. Zaczęli więc strzelać na wiwat. Norwegowie, słysząc strzały, zaczęli odlatywać. Kiedy Polacy zorientowali się, że doszło do nieporozumienia, przestali wiwatować. Norwegowie wylądowali, niosąc choinkę i prezenty.
- Przyleciał, wraz ze swoim zastępcą oraz z kilkoma jeszcze osobami, sam gubernator Svalbardu Jan Grřndahl - policjant, a zarazem polityk. To było wielkie wydarzenie - opowiada prof. Węsławski. - Wizyta zaczęła się jednak w niesłychanie chłodnej atmosferze. Byli zszokowani tym naszym „dzikim” przyjęciem. Zorientowaliśmy się, że postąpiliśmy głupio. Gubernator wręczył nam worek listów. Zaprosiliśmy ich do bazy. Rozmawialiśmy, ale atmosfera była lodowata. Gubernator złożył życzenia świąteczne, ale nie powiedział ani słowa o tym, co się dzieje w Polsce. Po kwadransie pożegnali się. Gubernator zaczął się już ubierać w lotniczy kombinezon, kiedy zapytałem go nieco na osobności, czy możemy liczyć na azyl, gdyby okazało się to konieczne wobec tego, co się dzieje w Polsce. Zapytał:
- Czy pan jest zainteresowany tym azylem, czy jakiś pana kolega?
- W zasadzie wszyscy - odpowiedziałem.
- No, na to pytanie czekałem - odrzekł, uśmiechając się.
Wyjął teczkę z wnioskami wizowymi dla wszystkich. I wtedy lody pękły. Usiedliśmy ponownie. Dyskusja ciągnęła się przez kilka godzin w bardzo sympatycznej atmosferze. Okazało się, że Norwegowie byli przerażeni naszymi „pomysłami wojennymi”. Powiedzieli, żebyśmy nie próbowali wywoływać wojny na własną rękę. Dodali, że jeśli obawiamy się jakichś akcji wojskowych ze strony Sowietów, to mogą nam zostawić policjanta, jako rodzaj gwaranta bezpieczeństwa. I od tego czasu zaczęły się nasze znakomite kontakty z Norwegami. Wcześniej bowiem postrzegali nas trochę jak sowiecką rezydenturę. Do dziś zresztą mamy znakomite kontakty. Zapraszamy się, odwiedzamy.

O Polsce świadczy pozostawiony krzyż

Po zorientowaniu się w sytuacji w Polsce nasi polarnicy zgromadzeni w bazie 18 stycznia 1982 r. wysłali list protestacyjny przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Skierowany był do Sejmu PRL i ówczesnego prezesa PAN Aleksandra Gieysztora. Również do Norweskiej Agencji Prasowej. Pisali w nim m.in.: „My, uczestnicy polskiej wyprawy naukowej na Spitsbergen, zwracamy się do Was z gorącym apelem - głosujcie przeciwko legalizacji stanu wojennego, domagajcie się zwolnienia wszystkich internowanych i represjonowanych za protest przeciwko stanowi wojennemu, występujcie w obronie swobód obywatelskich, bądźcie rzeczywistymi reprezentantami swych wyborców”.
Niemal od początku stanu wojennego - każdego 13. dnia miesiąca mieszkańcy polskiej stacji palili świeczki w oknach dla upamiętnienia ofiar stanu wojennego. W kilka tygodni później na Przylądku Wilczka polska wyprawa postawiła 10-metrowy metalowy krzyż. A oto akt erykcyjny krzyża: „50 lat temu zimowała na Wyspie Niedźwiedziej pierwsza Polska Wyprawa Polarna. 25 lat temu prof. Stanisław Siedlecki zbudował Stację Naukową w Isbjřrnhamna. W czwartym roku pontyfikatu Papieża Polaka Jana Pawła II my, Polacy pracujący w Hornsundzie, uczestnicy wypraw polarnych, wznieśliśmy ten krzyż dla upamiętnienia 50-lecia naszej działalności w Arktyce. Niech ten symbol będzie dowodem woli naszego istnienia i nadziei. Jeszcze Polska nie zginęła!”. Pod krzyżem, który stoi tam do dziś, norweski pastor odprawił ekumeniczne nabożeństwo.
Informacja o tym wydarzeniu ukazała się w sowieckiej prasie na Spitsbergenie. W jakiś czas potem Sowieci, wraz z zachodnimi dziennikarzami akredytowanymi w Moskwie, odwiedzili polską stację. Polacy przyjęli wszystkich bardzo gościnnie. Oprócz poczęstunku w głównej sali goście zastali również krzyż, portret Papieża, zdjęcie Wałęsy. A w klapach marynarek naukowcy, wśród nich również radiooperator, kapitan LWP, mieli wpięte znaczki „Solidarności”. Sowieci złożyli protest w Ambasadzie PRL w Moskwie. Wówczas ambasadorem był Stanisław Kociołek, odpowiedzialny za zbrodnie 1970 r. w Trójmieście. W wyniku protestu, z początkiem maja 1982 r., do polskiej bazy przyleciało dwóch kontrolerów z Polskiej Akademii Nauk. Jednym z nich był pułkownik LWP. - Podobno napisano w nocie, że w naszej stacji dzieją się złe rzeczy - opowiada prof. Migała. - Że wisi u nas mapa z zaznaczeniem wojsk sowieckich na naszej granicy. Dodatkowym argumentem na nasze „złe zachowanie” było też to, że Wojtek Moskal, późniejszy zdobywca bieguna północnego, kilka tygodni wcześniej odwiedził sowiecką bazę w Barentsburgu i przechadzał się po miasteczku ostrzyżony „na irokeza”. Zwłaszcza ten „bieżnik” na głowie Wojtka podobno u Rosjan wzbudzał oburzenie. Że podobno miał „niemoralną fryzurę”. Również groteskowa była sprawa owego zaznaczenia sowieckich czołgów na naszej granicy. Rzecz w tym, że nad moim biurkiem wisiała szkolna mapa polityczna. Kiedyś, czekając na opóźniające się połączenie z krajem, narysowałem na niej długopisem kilka miniaturowych czołgów z lufami skierowanymi na Polskę. Efekt był taki, że ten przybyły do nas pułkownik zaczął wyżywać się na naszym koledze radiooperatorze, zarazem zapalonym krótkofalowcu - kapitanie LWP, który był polskim, a nie „komunistycznym” patriotą. Pułkownik straszył, że postawi go przed sądem wojennym za używanie krótkofalówki w czasie stanu wojennego, co było zakazane. W rezultacie, jeszcze kiedy kontrolerzy byli w stacji, nasz kapitan poprosił Norwegów o azyl polityczny i odleciał helikopterem do Helsinek. Pułkownik podobno odpowiadał za to przed PRL-owskimi władzami, za spłoszenie natowskiego szpiega.
W kilka dni później bazę opuścił jeszcze jeden naukowiec, występując o azyl polityczny w Norwegii. Wszyscy inni po zakończonej misji powrócili do kraju. Studentów i młodych pracowników naukowych nie wzywano na przesłuchania. Pozostałych SB próbowało szykanować za to, co podczas stanu wojennego działo się w polskiej stacji badawczej na Spitsbergenie.

2011-12-31 00:00

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Katarzyna z Genui

Drodzy bracia i siostry! Dzisiaj chciałbym wam powiedzieć o kolejnej, po św. Katarzynie Sieneńskiej i św. Katarzynie z Bolonii świętej noszącej imię Katarzyna. Myślę o św. Katarzynie z Genui, znanej przede wszystkim z powodu jej wizji czyśćca. Tekst, który opisuje jej życie i myśl, został opublikowany w tym liguryjskim mieście w 1551 r. Jest podzielony na trzy części: „Życie i nauka”, „Udowodnienie i wyjaśnienie czyśćca” - bardziej znana jako Traktat oraz „Dialog między duszą a ciałem”. Redaktorem końcowym był spowiednik Katarzyny, ks. Cattaneo Marabotto. Katarzyna urodziła się w Genui w 1447 r. Była ostatnią z pięciorga dzieci. Została osierocona przez ojca, Giacomo Fieschi, gdy była jeszcze dzieckiem. Matka, Francesca di Negro, dała jej dobre wychowanie chrześcijańskie, na tyle, że starsza z dwóch córek została zakonnicą. W wieku szesnastu lat Katarzyna został wydana za mąż za Giuliano Adorno, człowieka, który po wielu doświadczeniach militarnych i handlowych na Bliskim Wschodzie, powrócił do Genui, aby się ożenić. Życie małżeńskie nie było łatwe, także ze względu na charakter małżonka, uzależnionego od hazardu. Sama Katarzyna miała początkowo skłonność do prowadzenia pewnego rodzaju życia światowego, w którym jednakże nie mogła odnaleźć spokoju. Po dziesięciu latach, w jej sercu było głębokie poczucie pustki i goryczy. Nawrócenie rozpoczęło się 20 marca 1473 r., dzięki wyjątkowym przeżyciom. Udawszy się do kościoła świętego Benedykta i klasztoru Matki Bożej Łaskawej, aby się wyspowiadać, klękając przed kapłanem, „otrzymała - jak sama pisze - ranę w sercu, ogromną miłość ku Bogu”, z bardzo jasną wizją swojej nędzy i wad, a jednocześnie dobroci Boga, że omal nie zemdlała. Z tego doświadczenia zrodziła się decyzja, która ukierunkowała całe jej życie: „Nigdy więcej świata, nigdy więcej grzechów” (por. Vita mirabile, 3rv). Wówczas Katarzyna uciekła, przerywając spowiedź. Gdy wróciła do domu, weszła do najodleglejszego pokoju i długo płakała. W tym momencie była już wewnętrznie pouczona o modlitwie i świadoma ogromnej miłości Boga względem niej, grzesznej. Było to doświadczenie duchowe, którego nie mogła wyrazić słowami (por. Vita mirabile, 4r). To właśnie przy tej okazji ukazał się jej cierpiący Jezus, niosący krzyż, jak jest to często przedstawiane w ikonografii świętej. Kilka dni później wróciła do księdza, by w końcu dokonać dobrej spowiedzi. Tutaj zaczęło się owo „życie oczyszczenia”, które przez długi czas było przyczyną jej stałego bólu za popełnione grzechy i pobudziło do przyjmowania pokuty i ofiar, aby ukazać Bogu swoją miłość. Na tej drodze Katarzyna coraz bardziej przybliżała się do Pana, aż do wejścia w to, co nazywa się „życiem zjednoczenia”, to znaczy relacji wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem. W Vita mirabile napisano, że jej dusza była prowadzona i pouczana wewnętrznie jedynie słodką miłością Boga, który dawał jej wszystko, czego potrzebowała. Katarzyna oddała się niemal całkowicie w ręce Pana, aby żyć przez około dwadzieścia pięć lat - jak pisze - „bez pośrednictwa jakiegokolwiek stworzenia, żyć pouczana i rządzona przez samego Boga”(Vita mirabile, 117r-118r), karmiąc się nade wszystko nieustanną modlitwą i Komunią Świętą przyjmowaną każdego dnia, co w jej czasach nie było powszechne. Dopiero wiele lat później Pan dał jej kapłana, który zatroszczył się o jej duszę. Katarzyna zawsze niechętnie zwierzała się i wyrażała doświadczenie swej mistycznej komunii z Bogiem, przede wszystkim ze względu na głęboką pokorę, jaką doświadczała w obliczu łask Pana. Jedynie perspektywa uwielbienia i możliwości pomagania w rozwoju duchowym innych ludzi pobudziła ją, aby powiedzieć innym, co się w niej wydarzyło, począwszy od chwili nawrócenia, które było jej doświadczeniem pierwotnym i podstawowym. Miejscem jej wstąpienia na szczyty mistyki był szpital Pammatone, największy kompleks szpitalny w Genui, którego była dyrektorką i inspiratorką. Tak więc Katarzyna żyła życiem w pełni czynnym, pomimo owej głębi swego życia duchowego. W Pammatone utworzyła się wokół niej grupa zwolenników, uczniów i współpracowników, zafascynowanych jej życiem wiary oraz miłością. Sam jej małżonek Giuliano Adorno, został nim na tyle pozyskany, że porzucił rozpustne życie, aby stać się tercjarzem franciszkańskim, przenieść do szpitala, i pomagać swej żonie. Zaangażowanie Katarzyny w opiekę nad chorymi trwało aż do końca jej ziemskiej pielgrzymki, 15 września 1510 r. Od nawrócenia do śmierci nie było wydarzeń nadzwyczajnych, ale dwa elementy charakteryzują całe jej życie: z jednej strony doświadczenie mistyczne, to znaczy głębokie zjednoczenie z Bogiem, odczuwane jako unia oblubieńcza, a z drugiej opieka nad chorymi, organizowanie szpitala, służba bliźniemu, zwłaszcza najbardziej potrzebującym i opuszczonym. Te dwa bieguny - Bóg i bliźni wypełniają całkowicie jej życie, praktycznie spędzone w obrębie szpitalnych murów. Drodzy przyjaciele, nigdy nie wolno nam zapominać, że im bardziej miłujemy Boga i trwamy w modlitwie, tym bardziej potrafimy prawdziwie kochać otaczające nas osoby, ponieważ będziemy zdolni do dostrzeżenia w każdej osobie oblicza Pana, który kocha bezgranicznie, nie czyniąc różnic. Mistyka nie tworzy dystansu wobec bliźniego, nie tworzy życia abstrakcyjnego, lecz raczej przybliża do drugiego człowieka ponieważ zaczyna się postrzegać świat oczyma i sercem Boga. Myśl Katarzyny o czyśćcu, ze względu na którą jest ona szczególnie znana, jest skondensowana w ostatnich dwóch częściach cytowanej księgi: „Traktat o czyśćcu” i „Dialogu między duszą a ciałem”. Ważne, aby zauważyć, że Katarzyna w swym doświadczeniu mistycznym nie ma nigdy szczególnych objawień o czyśćcu czy też doznających tam oczyszczenia duszach. Jednakże w pismach inspirowanych naszą Świętą jest to element centralny, a sposób jego opisania ma cechy oryginalne, na tle swej epoki. Pierwszy rys indywidualny dotyczy „miejsca” oczyszczenia dusz. W jej czasach przedstawiano go głównie odwołując się do obrazów związanych z przestrzenią: sądzono, że istnieje pewna przestrzeń, gdzie miałby się znajdować czyściec. U Katarzyny jednak czyściec nie jest przedstawiony jako element krajobrazu wnętrzności ziemi: jest to ogień nie zewnętrzny, ale wewnętrzny. Czyściec jest ogniem wewnętrznym. Święta mówi o drodze oczyszczenia duszy ku pełnej komunii z Bogiem, wychodząc od swojego doświadczenia głębokiego bólu z powodu popełnionych grzechów, w porównaniu z nieskończoną miłością Boga (por. Vita mirabile, 171v). Słyszeliśmy, że w czasie nawrócenia Katarzyna nagle odczuwa dobroć Boga, nieskończoną odległość swego życia od tej dobroci oraz palący ogień w swym wnętrzu. To jest ten ogień, który oczyszcza, jest to wewnętrzny ogień czyśćca. Także i tu jest rys oryginalny w porównaniu z myślą tamtej epoki. W istocie nie wychodzi się od zaświatów, aby powiedzieć o mękach czyśćcowych - jak to było w zwyczaju w tym czasie, a być może jeszcze dziś - aby następnie wskazać drogę do oczyszczenia i nawrócenia. Nasza Święta wychodzi od własnego doświadczenia życia wewnętrznego na drodze ku wieczności. Dusza - mówi Katarzyna - przedstawia się Bogu jako nadal związana pragnieniami i cierpieniami wynikającymi z grzechu, a to uniemożliwia jej, aby cieszyła się uszczęśliwiającą wizją Boga. Katarzyna stwierdza, że Bóg jest tak święty i czysty, że dusza zbrukana grzechem nie może się znaleźć w obecności Bożego majestatu (por. Vita mirabile, 177r). Także i my czujemy, jak bardzo jesteśmy oddaleni, jak bardzo jesteśmy pełni tak wielu rzeczy, które uniemożliwiają nam widzenie Boga. Dusza jest świadoma ogromnej miłości i doskonałej sprawiedliwości Boga, i w konsekwencji cierpi, że nie odpowiedziała w sposób prawidłowy i doskonały na tę miłość, a właśnie sama miłość wobec Boga staje się tym samym płomieniem, sama miłość oczyszcza z rdzy grzechu. U Katarzyny można dostrzec obecność źródeł teologicznych i mistycznych, z których zazwyczaj czerpano w owym czasie. W szczególności odnajdujemy typowy obraz zaczerpnięty od Dionizego Areopagity, to jest złotą nić, łączącą serce człowieka z samym Bogiem. Kiedy Bóg oczyścił człowieka, wiąże go cieniutką złotą nicią, jaką jest Jego miłość, i pociąga go ku sobie uczuciem tak silnym, że człowiek staje się „pokonanym, zwyciężonym, pozbawionym siebie”. W ten sposób serce człowieka jest opanowane przez miłość Boga, która staje się jedynym przewodnikiem, jedynym poruszycielem jego egzystencji (por. Vita mirabilis, 246 rv). Owa sytuacja wyniesienia ku Bogu i powierzenia się Jego woli, wyrażona obrazem nici, jest używana przez Katarzynę, aby wyrazić działanie światła Bożego na dusze w czyśćcu, światła, które je oczyszcza i unosi do wspaniałości promienistego blasku Bożego (por. Vita mirabilis, 179r). Drodzy przyjaciele! Święci w swoim doświadczeniu zjednoczenia z Bogiem, osiągają tak głębokie „poznanie” Bożych tajemnic, w którym nawzajem przenikają się miłość i poznanie, że stanowią pomoc dla teologów w ich wysiłkach badawczych, intellectus fidei rozumienia tajemnic wiary, rzeczywistego zgłębienia tajemnic, na przykład, czym jest czyściec. Poprzez swe życie święta Katarzyna poucza nas, że im bardziej kochamy Boga i wchodzimy w zażyłość z Nim na modlitwie, to tym bardziej pozwala się On poznawać i rozpala nasze serca swoją miłością. Pisząc o czyśćcu, Święta przypomina nam podstawową prawdę wiary, która staje się dla nas zachętą do modlitwy za zmarłych, aby mogli oni osiągnąć uszczęśliwiającą wizję Boga w komunii świętych (por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 1032). Pokorna, wierna i wielkoduszna służba, jaką Święta zaoferowała przez całe życie w szpitalu Pammatone, to jasny przykład miłości dla wszystkich i szczególna zachęta dla kobiet, które wnoszą fundamentalny wkład na rzecz społeczeństwa i Kościoła, wraz ze swą cenną pracą, ubogaconą przez ich wrażliwość i poświęcenie się dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Dziękuję. Tłum. st (KAI)/Watykan
CZYTAJ DALEJ

Aniołowie Stróżowie narodów - objawiały się niosąc przesłania, ostrzeżenia i łaski

2025-09-15 21:54

[ TEMATY ]

Anioł Stróż

Agata Kowalska

Objawienia aniołów towarzyszą ludzkości od niepamiętnych czasów i są obecne w tradycji wielu narodów. Biblia mówi o aniołach jako posłańcach Boga, którzy wypełniają Jego wolę, chronią ludzi i narody oraz przekazują Boże orędzia. W historii świata pojawiają się świadectwa niezwykłych spotkań z tymi niebiańskimi istotami, które objawiały się wybranym osobom, niosąc przesłania, ostrzeżenia i łaski.

Jednym z najstarszych znanych objawień Anioła Stróża narodu jest historia związana z Portugalią. Objawienie Anioła Stróża Portugalii nie jest szeroko udokumentowane w źródłach historycznych, ale jego kult sięga średniowiecza i był silnie zakorzeniony w portugalskiej duchowości. Już w XIV w., w klasztorze Batalha, na jego wschodniej ścianie znajdował się ołtarz poświęcony Aniołowi Stróżowi Portugalii, co wskazuje, że wierzono w jego szczególną rolę jako opiekuna narodu. W 1504 r. na prośbę króla Manuela I papież Juliusz II oficjalnie ustanowił święto Anioła Stróża Królestwa (Anjo Custódio do Reino). Decyzja ta mogła być inspirowana przeświadczeniem, że Portugalia znajduje się pod szczególną opieką anioła, który chroni jej mieszkańców i kieruje jej losami. Choć nie ma konkretnych zapisów o objawieniu się anioła królowi Manuelowi I, fakt, że sam monarcha zwrócił się do papieża o ustanowienie święta, sugeruje, że kult ten był dla niego wyjątkowo ważny. Być może władca sam doświadczył mistycznego natchnienia lub otrzymał świadectwa cudownych interwencji anioła w historii Portugalii.
CZYTAJ DALEJ

Uczestnicy popularnego tanecznego programu w żenujący sposób parodiują... modlitwę

2025-09-15 22:13

[ TEMATY ]

telewizja

telewizja

Adobe Stock

Uczestnicy popularnego tanecznego show postanowili zabłysnąć humorem i zamieścili w sieci nagranie, które – w ich zamyśle – miało bawić i promować program. Efekt okazał się jednak zupełnie odwrotny. Zamiast lekkości i żartu otrzymaliśmy nieudolną próbę rozbawienia widzów, która przerodziła się w żenujący spektakl z wyraźnie antykatolickim podtekstem. Trudno było patrzeć na to bez poczucia wstydu.

Na nagraniu „gwiazdy” programu – Barbara Bursztynowicz, Maja Bohosiewicz, Aleksander Sikora i Tomasz Karolak wraz z partnerami tanecznymi (Michałem Kassinem, Albertem Kosińskim, Darią Sytą i Izabelą Skierską) – odgrywają scenkę stylizowaną na modlitwę. Za stolikiem ustawione są zdjęcia jurorów, a uczestnicy wznoszą ręce i wygłaszają swoje „intencje”, które wspólnie kończą słowami: „wysłuchaj nas parkiet”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję