Odkąd Pan Jezus wypowiedział słowa: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” – stało się jasne, że naśladowanie Go jest podstawową kwalifikacją Jego ucznia. Co jednak znaczy: naśladować Jezusa? Gdyby ktoś umiał w pełni odpowiedzieć na to pytanie, musiałby stworzyć kolejną Ewangelię. Żyjący na przełomie XIV i XV wieku Tomasz a Kempis, podobnie jak wielu innych, próbował opisać naśladowanie Jezusa przy pomocy krótkich, treściwych sentencji. Czy mu się to udało? Czy udało się to komukolwiek innemu? Wydaje się, że każda próba odpowiedzi na pytanie o naśladowanie Jezusa jest skazana na fragmentaryczność. Taki będzie i poniższy tekst. Zapewne można by stworzyć wiele innych, często bardziej trafnych.
Miłość nieprzyjaciół
Reklama
Naśladować Jezusa w dzisiejszym świecie. Co jest specyfiką Jego nauczania? Wydaje mi się, że jedną z takich rzeczy jest miłość nieprzyjaciół. Wszak to właśnie ona powinna nas, Jego uczniów, różnić od pogan. Ale co to znaczy w praktyce? Miłość to pragnienie dla drugiej osoby tego, co jest dla niej najlepsze. A zanim zacznie się miłość, potrzebna jest jeszcze sprawiedliwość. Czym jest sprawiedliwość wobec nieprzyjaciela? To zobaczenie go w obiektywnym świetle. Fryderyk Nietzsche jest uważany za twórcę pojęcia „resentyment”. W bardziej potocznym znaczeniu resentyment to taki mechanizm, który sprawia, że widzimy człowieka przez nas nielubianego w jak najgorszym świetle. Koncentrujemy się wówczas na jego wadach, widzimy „drzazgę w jego oku”, zakładamy, że ten, kogo nie lubimy, nie jest zdolny do zrobienia czegokolwiek dobrego. Miłość nieprzyjaciela oznacza rezygnację z resentymentu, uznanie, że nawet ten, kto wyrządził nam zło, jest zdolny do zrobienia czegoś dobrego. Szacunek dla nieprzyjaciela, będący podstawą miłości, znaczy, że mogę w nim zobaczyć coś wartościowego. Za sprawiedliwością idzie miłość. Skoro widzę cień dobra w moim nieprzyjacielu, to moim pragnieniem jest przyjście mu z pomocą, a nie pokonanie go. Znajomość jego słabych stron posłuży mi nie do zniszczenia go, lecz do jego uratowania. Będę dla niego bardziej lekarzem niż wrogiem. To właśnie Jezus, znając ludzką słabość, nie szuka za nią zemsty, lecz sposobu odkupienia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Niedawno czytaliśmy w Kościele Ewangelię o powołaniu Mateusza. Jezus wezwał go wprost z komory celnej. Faryzeusze się gorszyli. Wiedzieli, że Mateusz nie porozmawia z Jezusem na zaawansowane tematy teologiczne, wiedzieli też, że jest złodziejem i chciwcem. Skreślili go na starcie. A jednak to Mateusz został Apostołem i Ewangelistą, a żaden z faryzeuszy nie stał się uczniem Jezusa. Resentyment spowodował, że faryzeusze nie byli w stanie dostrzec potencjału Mateusza, a sami byli zbyt przekonani o własnej nieomylności i świętości, by zostać uczniami Jezusa (zdrowi nie potrzebują lekarza).
Mateusz w chwili powołania nie był przyjacielem Jezusa. Jak każdy Żyd Jezus miał prawo nim pogardzać za to, co celnik czynił innym ludziom. Miłość Boga objawiła się w tym, że Jezus umarł za nas, gdy jeszcze byliśmy grzesznikami. Nie jest sztuką kochać tych, którzy nam dobrze czynią. Naśladować Jezusa to zobaczyć w nieprzyjacielu potencjał świętości.
Umiejętność bycia darem
Reklama
Naśladować Jezusa to znaczy także umieć być darem. On się ofiarował za nasze grzechy, złożył siebie dla naszego odkupienia. Współczesny człowiek tak często pyta: „A co ja z tego będę miał?”. Czy można się poświęcić bezinteresownie? Myślę, że nie. Poświęcenie musi mieć cel, który sprawi, że zostanie ono dokonane z radością, a nie z tępą rezygnacją. Co może być celem poświęcenia? Zawsze dobro drugiego. Bym mógł się sensownie poświęcić, dobro drugiego musi sprawiać mi radość. Kiedy czuję, że moje poświęcenie przyniosło drugiemu korzyść, mogę poczuć odrobinę zasłużonej satysfakcji. Nawet wtedy, gdy dałem tylko możliwość, z której ktoś niekoniecznie skorzystał. Co robi Jezus po swoim poświęceniu? Zmartwychwstaje, wstępuje do nieba i zasiada po prawicy Ojca. Poświęca się, bo wie, że przyniesie Mu to ostateczne zwycięstwo. Bez tego poświęcenie byłoby aktem kapitulacji. Na kursie pierwszej pomocy nauczono mnie kiedyś, jaki jest pierwszy obowiązek ratownika: zadbać o własne bezpieczeństwo. Ratownik, który zginie, nikogo nie uratuje.
Przypomina mi się opis kuszenia Jezusa na pustyni. Mógł się poświęcić, ulegając podszeptom szatana: zamieniać kamienie w chleb, skakać z narożnika świątyni, kłaniać się diabłu. Wszystko to w imię ratowania ludzkości. Wszak diabeł chciał mu oddać wszystkie królestwa ziemi. On jednak wybrał wierność Ojcu, choć była o wiele trudniejsza. Kiedy próbujemy używać złych środków do osiągnięcia dobrych celów, zawsze skazujemy siebie (i innych) na porażkę. Ofiarować się mądrze, nie zatracając samego siebie, to także naśladowanie Jezusa.
Pociąganie do Boga
Reklama
Naśladować Jezusa to również pociągać innych do Boga. Mój pierwszy biskup – śp. Adam Śmigielski w czasie jakiejś parafialnej uroczystości podarował mi jako upominek książeczkę z myślami św. Jana Bosko (wszak był salezjaninem). Działo się to przy stole. Ponieważ chciałem się ucieszyć podarunkiem, nie wstając od posiłku, otworzyłem na chybił trafił. Była tam myśl, której nie potrafię przytoczyć dosłownie, ale sens miała taki: Kapłan nigdy nie zbawia się sam i nie potępia się sam. Zostają zbawieni albo potępieni wraz z nim ci, którzy stanowią jego najbliższe otoczenie. To nasza osobowość, sposób życia, wybierane wartości decydują o tym, czy ludzie, którzy dobrze nas znają i są blisko, zapragną pójść za Jezusem lub może będą szukać ludzkich rozwiązań. Naśladować Jezusa to znaczy prowadzić życie, które jest inspiracją w dążeniu do Boga. Można imponować ludziom wiedzą, inteligencją, wykształceniem. Można budzić podziw statusem społecznym, materialnym, znajomościami. To wszystko jednak pociąga ludzi do nas. A jeśli chcemy naśladować Jezusa, to musimy nauczyć się pociągać do Boga.
Wierność Dekalogowi
Naśladować Jezusa to znaczy być wiernym przykazaniom, zwłaszcza tym podstawowym, zawartym w Dekalogu. To pozornie oczywiste. Ale czy na pewno? Czy nie jest nam łatwo ulec pokusie myślenia, że skoro jesteśmy po właściwej stronie (chrześcijaństwa i Ewangelii), to na przykazania możemy patrzeć z przymrużeniem oka? Wszak my już dokonaliśmy opcji fundamentalnej, nasza wiara nie jest zagrożona. Niech zachowują przykazania ci, którzy jeszcze nie dokonali wyboru. Jezus nigdy nie mówił, że Jego uczniom wolno więcej. Przeciwnie – kazał im wymagać od siebie więcej, niż robili to faryzeusze i uczeni w Piśmie, choć wydawało się to wręcz nieprawdopodobne. Naśladować Jezusa to znaczy wymagać zawsze więcej od siebie niż od innych. W przeciwnym razie skazujemy siebie na bycie hipokrytami; może doraźnie zadowolonymi z chwilowych osiągnięć, ale w dłuższej perspektywie skazującymi siebie na pustkę i koszmar podwójnego życia.
Po tych rozważaniach wydaje się, że naśladowanie Jezusa to same wyrzeczenia i stawianie sobie wysokich wymagań. Gdyby tak było, to Ewangelia nie byłaby Dobrą Nowiną. Wszak to właśnie z podnoszenia sobie poprzeczki płynie radość rozwoju zupełnie inna niż ta, którą się osiąga, gdy się siedzi z puszką piwa przed ekranem telewizyjnym. Stawanie się kimś więcej, dążenie do świętości – to czerpanie z życia pełnymi garściami. Jezus tym, którzy pójdą za Nim, nie obiecywał sielanki. Ale nudzić się z Nim też nie sposób. Radość osiągana bez wysiłku nie jest prawdziwą radością. Warto się stać uczniem, by doświadczyć tego, że idąc za Mistrzem, co prawda nie znajdujemy łatwego życia, ale z pewnością odkrywamy życie pełne sensu i zmierzające w konkretnym celu. Celu, który przekracza nasze wyobrażenia.