Marta Żyszkowska-Zeller: Statuetka Grand Prix Jazz Melomani w kategorii krytyk – dziennikarz roku 2023, którą niedawno Pan otrzymał, jest swoistym podsumowaniem i jednocześnie uhonorowaniem Pańskiej 35-letniej pracy w tym fachu. Zaczynał Pan jako bardzo młody człowiek...
Piotr Iwicki: Zacząłem naprawdę wcześnie, bo pierwszy mój artykuł, który został opublikowany w prasie, i to wielkonakładowej – mówię tu o Gazecie Pomorskiej, która była wtedy wiodącym dziennikiem w Bydgoszczy i w rejonie – napisałem jako uczeń IV albo V klasy szkoły podstawowej. To była praca na konkurs, krytyka... placów zabaw (śmiech).
Reklama
Pierwsze artykuły napisałem w czasie studiów, w 1987 albo 1988 r., i to było w Ruchu Muzycznym. W międzyczasie pojawiło się też zaproszenie do pisania w Jazz Forum. Do redakcji nie miałem daleko, bo w tym samym budynku były biuro i sala prób Warszawskiej Opery Kameralnej, w której już w 1987 r. zostałem zatrudniony jako pierwszy perkusista. Później była Gazeta Wyborcza. Gdy w Poznaniu – dokładnie pamiętam miejsce, to była hala poznańskiej Areny – graliśmy musical Metro, podczas prób z megafonów usłyszałem: „pan Piotr Iwicki proszony jest do telefonu na portierni, dzwoni Gazeta Wyborcza”. Okazało się, że w klubie Akwarium będzie grał Tomasz Stańko, a ponieważ Gazeta miała patronat nad tym koncertem, szukali kogoś, kto o tym napisze. Było wówczas dwóch „nadwornych” krytyków: Paweł Brodowski i Marcin Kydryński, który już wtedy był dużą gwiazdą. Ale w GW chcieli mieć kogoś „swojego” – młodego, kto nie jest kojarzony z żadnym wiodącym grzbietem. No i tam trafiłem. 16 lat pisałem o jazzie, o kulturze, o filmach. Miałem stałą rubrykę... To był naprawdę dobry uniwersytet – 16 lat pisania pod okiem ludzi, którzy przecież w większości pochodzili z prasy podziemnej, na których jeszcze kilka lat wcześniej był zapis, bo po prostu byli objęci cenzurą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Był taki moment, w którym stwierdziłem, że chyba coś się udało... Zwróciła na to uwagę moja mama, śp. Ryszarda, wielka melomanka opery. Wspomniany Marcin Kydryński, który wtedy był już dużą gwiazdą, zapowiadając raz mój występ z zespołem Loud Jazz Band w studiu S1 Polskiego Radia, którego paradoksalnie jakieś 20 lat później zostałem dyrektorem, powiedział o mnie: „najbardziej wpływowy krytyk jazzowy w Polsce”. No i mamie w pamięci nie utkwił koncert, tylko to, że Marcin Kydryński wypowiedział takie zdanie. Ja tego nie słyszałem, a jak mama mi to powiedziała, to musiałem zacząć jeszcze lepiej pisać, jeszcze bardziej się starać, no bo mamy nie wolno zawieść.
Swoim piórem obejmował Pan – i robi to nadal – nie tylko muzykę. To także inne przestrzenie świata kultury.
Tak. Miałem w życiu np. krótki epizod związany z katolickim Magazynem RuAH – tak długo, jak ten magazyn istniał. Pisałem tam m.in. o muzyce. Zawsze ważne było dla mnie to, by móc pisać o szeroko pojmowanej kulturze, w szczególności o muzyce, w kontekście jej duchowości i jej aspektu kulturowo-socjologicznego. W dzisiejszej prasie codziennej, komercyjnej nie ma miejsca na takie pisanie, bo to się nie sprzedaje... Ale wiem, że ludzie tego potrzebują. I fajnie, bo ja mam też potrzebę pisania o takich rzeczach. Taką przestrzeń mam teraz w Niedzieli, to swoisty zawór bezpieczeństwa.
Reklama
Wracając do Jazzowych Oscarów – do statuetki był Pan nominowany po raz drugi. Poprzednim razem, w 2004 r., laureatem został Marek Niedźwiecki.
I ja wtedy paradoksalnie wiedziałem, że nie ma po co jechać. Proszę sobie wyobrazić: jeżeli się staje na jednej linii z Usainem Boltem w biegu na 100 m, to raczej należy założyć, przegraną... Marek – z którym się znaliśmy i do dziś się znamy, i bardzo go cenię, dużo się od niego nauczyłem – zrobił wtedy świetną audycję, był absolutną gwiazdą mediów. Sam fakt pojawienia się u Niedźwieckiego był dla wielu nobilitujący. A na mnie chyba się wtedy obrażono na jakiś czas, bo nie miałem nominacji przez 20 lat (śmiech). Chociaż moja obecność i intensywność tego, co robię, była zdecydowanie większa niż 20 lat temu, bo miałem na głowie i radia, i inne tytuły, inne grzbiety wiodące...
Trudno się czasem oprzeć wrażeniu, że 20, 30 lat temu pisało się trochę inaczej niż dziś.
W tamtym czasie było nas kilku aktywnych. Niestety, ta stara gwardia powoli odchodzi. Niektórzy nie piszą, nie odnajdują się w tym, są starsi. Ale martwi mnie coś innego. Nie ma takich mocnych młodych. W moim pokoleniu wiedzieliśmy, o czym piszemy. Zabrzmi to może nieskromnie, ale dwa razy zdarzyło mi się usłyszeć od największych – nie od jazzu: pan ma pojęcie o tym, o co pan pyta w czasie wywiadu. To byli Krystian Zimerman i Wojciech Kilar. Zresztą niewiele brakowało, a grałbym w orkiestrze u Krystiana Zimermana. Wtedy jednak zostałem szczęśliwym ojcem i nie wyobrażałem sobie zostawienia żony na kilka, może nawet kilkanaście miesięcy. Ale coś za coś, u mnie zawsze coś wchodziło w puste miejsce. Trafiłem wówczas do orkiestry Krzysztofa Pendereckiego i niedługo potem pojechałem na tournée z Warszawską Operą Kameralną do Japonii. Do dzisiaj zastanawiam się, co by było, gdybym jednak w tej orkiestrze Zimermana się pojawił. Ale usłyszeć od takiego mistrza takie zdanie w czasie wywiadu... no to jest coś.
Reklama
Poprzeczka jest ustawiona już na tyle wysoko, że człowiek po prostu musi trzymać poziom.
Tak jak powiedziałem w moich kilku słowach w czasie gali wręczenia statuetek w Łodzi, w Teatrze Wielkim – przede wszystkim trzeba trzymać fason, jak to ładnie mówią w Warszawie na Pradze. Cokolwiek się robi, należy to robić z klasą. I ja staram się to robić. Piszę o rzeczach pięknych, więc nie mogę pisać źle albo brzydko. Dorosłem do jednej rzeczy: jeżeli coś jest złe, nie muszę już sobie ostrzyć pazurów i nie muszę danej płyty „wkopać w glebę”. Ja mogę o niej po prostu nie napisać. Nie kryję, że ludzie zabiegają o to, żeby pisać o ich płytach, czy wydawcy – o ich wydawnictwach. Ale trzeba zachować umiar. Ważne dla mnie jest to, że nigdy nie byłem z nikim związany w takim sensie, iż pisałem o czymś tak, jak sobie tego życzyli wydawcy. Może nawet parę razy komuś podpadłem. Kiedyś była taka sytuacja, że zadzwonił do mnie jeden z producentów i powiedział, że mu „zamordowałem” projekt. Po kilku latach grałem z artystą, którego to dotyczyło, i... przyznał mi rację. Popełnił wtedy kilka bardzo poważnych błędów, których potem już więcej nie powtórzył.
Który gatunek muzyczny jest Panu najbliższy?
Myślę, że najlepsza odpowiedź to jest crossover. Nie patrzę na muzykę gatunkami, stylami. Raczej pojmuję ją intuicyjnie, na zasadzie dobra i zła. Czy chwyta za serce czy nie. Porusza czy nie. I nieważne, skąd ona pochodzi. Ale bardzo lubię takie przedsięwzięcia, w których, jak to ładnie powiedziała kiedyś Agnieszka Osiecka o Kabarecie Starszych Panów, nie czuć szwu pomiędzy powagą a satyrą i między elegancją a dowcipem. Lubię takie płyty. Michał Urbaniak z kolei powiedział kiedyś: Bóg dał ludziom muzykę, a ludzie podzielili ją na gatunki. I to są święte słowa. Ja traktuję muzykę jako jedność. A słucham wszystkiego. Na półce chociażby z blu-rayami mam Led Zeppelin obok U2, jest Coldplay, obok Mahler, Bach, Vivaldi, Orff, a kawałek dalej Pat Metheny... Mam już za dużo płyt. Ale nauczyłem się tego, żeby po prostu dawać je innym. I bardzo się cieszę, jak inni się cieszą tymi płytami. Tak jak sam kiedyś się cieszyłem.
Bo dawanie cieszy bardziej niż branie.
W mojej branży tak naprawdę tylko dajemy. Dlatego że pisanie to jest dawanie swojej opinii, a granie to też jest dawanie. Chyba jestem na to skazany. Ale muszę powiedzieć ciekawostkę, że ktoś to przewidział. Otóż byłem świadkiem ślubu mojego kolegi w Bydgoszczy i poszedłem do spowiedzi. A następnego dnia rozpoczynałem pracę – przez rok byłem w Bydgoszczy nauczycielem, oczywiście, muzyki. I w czasie spowiedzi ksiądz powiedział: to jest ważne, bo ludzi, którzy chcą słuchać, jest wielu, ale ludzi, którzy mają odwagę mówić, jest niewielu. Pan będzie teraz miał pracę, która polega na tym, żeby mówić. No i tak mi zostało, chyba zostałem skazany na to, by mówić. Chociaż „mówić” może oznaczać mówienie za pośrednictwem edytora Word.
Piotr Iwicki perkusista, pianista, kompozytor, producent nagrań, krytyk muzyczny. Na zdjęciu: odbiera nagrodę z rąk przewodniczącej Sejmiku Województwa Łódzkiego Małgorzaty Grabarczyk.