- Zbigniew Herbert z całą pewnością nie był agentem SB i na nikogo nie donosił - mówi „Niedzieli” Grzegorz Majchrzak, historyk z IPN. Takiego samego zdania jest ks. prał. Wiesław Niewęgłowski, krajowy duszpasterz środowisk twórczych, który był zaprzyjaźniony z Poetą.
Reklama
Poszukiwaniem sensacji i kłamstwem historycy Instytutu Pamięci Narodowej nazywają artykuł, w którym Zbigniew Herbert został posądzony o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa w latach 1967-70. - Nie ma żadnych podstaw do nazywania Poety „cennym źródłem informacji o polskiej emigracji” - uważa Grzegorz Majchrzak z IPN, który już wcześniej opracowywał publikację o Z. Herbercie. - W dokumentach bezpieki jest ślad, że rozważano jego werbunek, ale zrezygnowano z tego, gdyż uznano, że Herbert się nie nadaje. Z całą pewnością nie był natomiast tajnym współpracownikiem ani agentem. Na nikogo nie donosił.
Owszem, Herbert był wzywany na rozmowy z funkcjonariuszami SB, ale było to wówczas, gdy Poecie skończyła się ważność paszportu. Nigdy nie podawał jednak żadnych informacji, które można było przeciw komuś wykorzystać. Rozmawiał jedynie o rzeczach powszechnie znanych, wręcz banalnych, np. że Giedroyć prowadzi paryską Kulturę. - Zresztą, otwarcie mówił o tym, że jest zmuszany do spotkań z SB, zawsze też informował swoich przyjaciół - zapewnia jeden z nich, prof. Jacek Trznadel, eseista, poeta, autor Hańby domowej. Wspomina, że Herbert był świetnym rozmówcą i że lubił sytuacje, w których sobie kpił, ironizował. Tak właśnie zachowywał się wobec funkcjonariuszy SB.
Prof. Trznadel opowiada, że jedno z takich spotkań Herberta miało miejsce w konsulacie w Paryżu: - Był rok 1967. Siedzieliśmy w kawiarni i rozmawialiśmy. Zbyszek mówił, że został wezwany do konsulatu, by przedłużyć paszport. A wiadomo, że konsulaty były siedzibą wywiadu służb specjalnych i że tego rodzaju spotkania z zasady stanowiły okazję do werbunku.
- Herbert prowadził grę z bezpieką, z której wyszedł zwycięsko - informuje Majchrzak.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
„Chrystusa potrzebowałem bezustannie...”
Reklama
Nieskazitelność moralną i głęboką wiarę Herberta potwierdza ks. prał. Wiesław Niewęgłowski, krajowy duszpasterz środowisk twórczych, przyjaciel Poety. Do dziś pamięta moment, kiedy w szpitalu tuż przed śmiercią Poeta powiedział: „Pan Bóg był zawsze dla mnie kimś ważnym”. A potem dodał: „Chrystusa potrzebowałem bezustannie, bo On rozumiał moje cierpienie”.
W obronie Herberta wystąpiła też Rada Etyki Mediów, uznając, że artykuł we Wprost „powołuje się na nieokreślone dokumenty IPN, ignorując oficjalne stanowisko historyka IPN. Pomija znane od kilku lat ustalenia w tej sprawie”.
„Sprawa” Herberta jest rzeczywiście mocno „odgrzewana”, bowiem te materiały były już dawno znane. Co więcej - nawet publikowane w Zeszytach Historycznych. I do tej pory nie stanowiły ani sensacji, ani pretekstu do posądzania Herberta o współpracę z SB. Dlaczego więc problem wypłynął właśnie teraz? Znajomi i przyjaciele Poety są zdania, że chodzi o zniszczenie autorytetu Herberta, zrzucenie go z piedestału, o pokazanie, że nie ma tak naprawdę ludzi nieskazitelnych moralnie, o relatywizację zasad i wartości.
- Chodziło o powiedzenie ludziom: „zobaczcie, skoro nawet niezłomny Herbert, Pan Cogito, donosił, to cóż to takiego? Nie ma niewinnych. Wszyscy byli «umoczeni» - twierdzi prof. Trznadel. - To przygotowanie miękkiego lądowania dla ludzi, którzy mieli pewną pozycję w opozycji solidarnościowej i nagle okazuje się, że byli tajnymi współpracownikami. To wielka gra o relatywizację pojęć, analogiczna do tej, którą zapoczątkował Michnik, nazywając Kiszczaka i Jaruzelskiego „ludźmi honoru”.
Pewne środowiska wciąż nie mogą znieść, że Herbert przez całe życie był tak niezłomny i niepokorny - twierdzą zgodnie przyjaciele Poety.
„Z prądem płyną tylko śmiecie”
Reklama
Niezłomna i niepokorna była cała twórczość Poety. Herbert pisał niejako „pod prąd”, z prądem bowiem - jak sam mawiał - „płyną tylko śmiecie”. Stąd słynne - Przesłanie Pana Cogito można uznać za motto całego jego pisarstwa: „Ocalałeś nie po to aby żyć / Masz mało czasu trzeba dać świadectwo (...) / Bądź odważny...”.
Stąd też, jak uważa prof. Zdzisław Najder, bliski przyjaciel Poety, wszyscy jesteśmy jego dłużnikami: - Był bardzo pryncypialny, choć tym pryncypializmem nie wymachiwał. To była naprawdę odmowa uczestniczenia, kłamania, a nie udawanie buntu. Wszystko wynikało z jego podstawowego wyboru moralnego.
Całe życie Herberta naznaczone było tragizmem, wynikającym w dużym stopniu z postawy życiowej, nieuznającej żadnych kompromisów. Dla niego zawsze „tak” znaczyło „tak”, a „nie” - „nie”. Uznawał jedynie życie w „postawie wyprostowanej”, nawet „wśród tych co na kolanach” - a więc kosztem narażenia się na odrzucenie przez środowisko. Stąd np. w roku 1951, ze względów politycznych i moralnych, wystąpił ze Związku Literatów Polskich. Należał też do sygnatariuszy Listu 59, wyrażającego sprzeciw wobec zmian w konstytucji PRL, dotyczących kierowniczej roli partii.
W 1977 r. wyjechał z Polski, wrócił dopiero w 1981 r. Później popadł w konflikt z tzw. lewicą laicką, wchodząc w spór ze środowiskiem skupionym wokół Gazety Wyborczej, nie zgadzał się z sądami intelektualnymi i wyborami moralnymi tej grupy ludzi. W 1994 r. wysłał słynny list do prezydenta Lecha Wałęsy w obronie płk. Kuklińskiego, by „jak najszybciej uznać jako nieważny haniebny wyrok, który nadal ciąży na pułkowniku”. A potem, w latach 90., potwierdził swe wcześniejsze wybory moralne, choćby występując w obronie niepodległej Czeczenii i publikując na łamach Tygodnika Solidarność list do prezydenta Dudajewa. Nie obawiał się też wyrażać swoich sądów na temat „mentalności postkomunistycznej”, które poróżniły go ze środowiskiem „poprawności politycznej” Gazety Wyborczej i naraziły na ostre ataki „poprawnego establishmentu” politycznego i kulturowego. Ataki tym większe, że wiele sądów Herbert wypowiadał wprost. Należy do nich słynna już odpowiedź Herberta na namowę spotkania z Michnikiem: „Nie mogę spotkać się z człowiekiem, na którego jednym kolanie siedzi Jaruzelski, na drugim Kiszczak”.
W głodzie i nędzy
Debiutował w roku 1956 Struną światła. Od razu zyskał uznanie. Leopold Tyrmand pisze w swoim Dzienniku 1954: „To jeden z najlepszych moich współczesnych. Moim zdaniem, poeta numer jeden swego pokolenia, a może nawet i całej połaci dziejów powojennej Polski”.
Potem powstał Hermes, pies i gwiazda, wreszcie cykl Pan Cogito - który tworzył nowy typ bohatera: walczącego o wartości, dla których warto żyć i dla których warto umrzeć.
Zbigniew Herbert odwoływał się w swoich utworach do kultury śródziemnomorskiej, często z tradycji antycznej czerpał inspiracje do wyjaśniania zjawisk współczesności. Stąd już za życia nazywano go klasykiem, poetą współczesności i miłośnikiem starożytności, tak chętnie pochylającym się nad kulturą grecką i rzymską. Artystyczną wizję świata budował środkami sankcjonowanymi właśnie przez tradycję. Przestrzegał przed wydziedziczeniem, destrukcją ładu i harmonii. Był też świetnym eseistą i dramatopisarzem - wystarczy wspomnieć jego Barbarzyńcę w ogrodzie czy Martwą naturę z wędzidłem albo też - wydany pośmiertnie - Labirynt nad morzem. Są to niezwykłe opowieści o sztuce i cywilizacji Południa i Północy, od antyku do czasów współczesnych.
W Polsce Ludowej panował zakaz wydawania Herberta. Toteż dramatycznie walczył o przetrwanie w inny sposób: pracował fizycznie wszędzie, gdzie się dało - w sklepie, w spółdzielni pracy czy w zakładach przemysłu torfowego. Pensje otrzymywał głodowe, bywały więc chwile, że żył w nędzy. Nie miał mieszkania, ubrania na zmianę, często chodził głodny.
- Pamiętam, że Zbyszek opowiadał mi kiedyś, iż bywał czasami tak głodny, że miał poczucie, iż za chwilę zrobi mu się niedobrze i zemdleje. Trzeba było naprawdę dużego samozaparcia i wyrzeczenia, by przez wiele lat znosić dzielnie niedożywienie czy okropne warunki mieszkaniowe i nie pójść na żaden kompromis - opowiada prof. Trznadel.
- Pogoda, z jaką to znosił po skończeniu trzech fakultetów, ma w sobie coś z wczesnochrześcijańskiej hagiografii - pisał o Herbercie Tyrmand.
Język prawdy
Ostatnie lata życia tego wybitnego poety polskiego upłynęły w wielkim cierpieniu. Złożony poważną chorobą, przeszedł ciężkie zapalenie płuc, miał trudności z oddychaniem, nie mógł mówić. Nie stać go było na leczenie za granicą.
Unieruchomiony, przykuty do łóżka, pisał jeszcze wiersze. Udzielił też kilku wywiadów dla Tygodnika Solidarność. „Wielu z nas sądziło - mówił w jednym z nich - że po roku 1989, choć nie zbudujemy od razu raju na ziemi, to przynajmniej otrząśniemy się z dawnego kłamstwa. Nie było to możliwe, ponieważ ludzie elit nie stworzyli języka prawdy”.
Odszedł 28 lipca 1998 r.
Gdy umierał, nad ranem szalała burza. Jego ostatni tom poetycki nosił tytuł: Epilog burzy. Przypadek? Przedziwny zbieg okoliczności? Jest to przecież dramatyczny zapis żegnania się z życiem i światem: „Panie, wiem, że dni moje są policzone / (...) życie moje powinno zatoczyć koło”. W innym miejscu zaś czytamy: „A teraz to nie będzie mnie na żadnym zdjęciu zbiorowym...”.
Ponieważ urodził się we Lwowie, pragnął, by jego ciało tam właśnie spoczęło. Ostatecznie jednak nie udało się tam odnaleźć rodzinnego grobu Herberta i został pochowany na warszawskich Powązkach.
Na jego grobie zawsze leżą świeże kwiaty i płoną znicze. Czy jest to znak, że znajdzie on swych kontynuatorów, którzy trzymając za rękę nieśmiertelnego Pana Cogito, będą wskazywać innym drogę? I przypominać, czym jest wierność, prawda, dawanie świadectwa i nieskazitelność moralna?