WIESŁAWA LEWANDOWSKA: - Jedna z wielkich sieci księgarskich promowała w tym roku akcję sprzedaży podręczników szkolnych hasłem „cool school”. To miałoby znaczyć, że nasza szkoła jest - jakby to przetłumaczyła młodzież - taka właśnie „spoko”, „wyluzowana”?
DR HAB. ANDRZEJ WAŚKO: - Już sama siermiężna angielszczyzna tego hasła ma tu sygnalizować „coś lepszego”. Ten język pochodzi jednak z młodzieżowych radiostacji muzycznych, co można potraktować jako symptom widocznego wszędzie oczekiwania, by edukacja miała przede wszystkim walory rozrywkowe. Ideolodzy reformy oświaty właśnie tą obietnicą, że nowe programy i nowe podręczniki będą miały dla młodzieży walor rozrywkowy, szermują od wielu lat. W tym popkulturowym stylu była utrzymana np. akcja minister Hall pt. „Radosna szkoła”.
- Skoro dzisiejszy świat jest nastawiony na rozrywkę i zabawę, to szkoła tylko pokornie do niego się dostosowuje, bo nie chce wychowywać ludzi nieprzystosowanych... To niedobrze?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Niedobrze, bo w istocie dzisiejszy świat wcale nie jest taki wesoły. Młodzi ludzie po szkole czy po uniwersytecie trafiają na bezrobocie, a jeśli znajdują pracę w sklepie, w banku czy w korporacji - to widzą, że tam nie ma żartów. Zresztą dzisiejsza szkoła wcale nie jest radosna, o czym świadczy epidemia nerwic wśród uczniów i studentów. Ale to właśnie wszechobecna reklama pełni dziś ogromną - niemal dominującą - rolę formacyjną w stosunku do młodego i średniego pokolenia. Przedstawia wzory osobowe „ludzi sukcesu”, podsuwa konsumpcyjny wzorzec życia. Reklama konkuruje w ten sposób ze szkołą, niejako wychowując bezpośrednio. Dlatego zreformowana szkoła tak usilnie próbuje się dostosować do tego fałszywego świata konsumpcji i popkultury, co, w moim przekonaniu, jest jej zasadniczym błędem.
- Dostosowuje się, a zupełnie nie próbuje tłumaczyć chaotycznej rzeczywistości?
- Chce chyba stworzyć wrażenie, że jest częścią tego świata rozrywki, co oczywiście musi się skończyć rozczarowaniem, ponieważ granice między zabawą i prawdziwym życiem okazują się nieusuwalne. Mimo deklaracji, taka szkoła nie przygotowuje do życia.
- Polska reforma oświaty odbywa się pod hasłem unowocześniania szkoły. Jaka powinna być „nowoczesna” szkoła?
- Szkoła nowoczesna powinna przemawiać do współczesnego ucznia - i to wszystko. Ale ma przekazywać mu nie tylko wiedzę o tym, co jest ważne dzisiaj z racji mody czy przejściowej koniunktury, ale prawdy i wartości uniwersalne. A więc to, co miało wartość dla ludzi w przeszłości i co będzie miało tę samą wartość za lat 20, 30, zawsze. W tym sensie zadania szkoły są wciąż takie same. Zawsze mamy jakąś nowoczesność i zawsze mamy jakąś przeszłość, ale do programu powinno trafiać przede wszystkim to, co między nimi jest wspólne. Ta reguła dotyczy zwłaszcza przedmiotów humanistycznych i wychowania.
- Na czym więc polega nowoczesność dzisiejszej polskiej szkoły?
Reklama
- Prawdę powiedziawszy - na pewnej ułudzie. Błąd w używaniu przez reformatorów oświaty słowa „nowoczesność” polega na tym, że nadają mu oni treść ideologiczną; nowoczesne jest to, co jest sprzeczne z dorobkiem minionych pokoleń, to, co wyklucza tradycję i ma zastąpić dotychczasową kulturę. Taka „nowoczesność” ma odciąć młodzież od dziedzictwa i dopasować jej sposób myślenia do wizji inżynierów społecznych, które mają charakter prospektywnej utopii.
- W Polsce bardzo się staramy, aby szkoła wprowadzała młode pokolenia w XXI wiek - takie jest naczelne hasło wszelkich zmian w szkolnictwie.
- I właśnie w tym założeniu tkwi kłamstwo. Jeśli bowiem ktoś uważa, że wychowuje i naucza człowieka dla potrzeb jakiegoś przyszłego społeczeństwa, to zakłada, że on sam zna przyszłość, jakby był prorokiem. Tak samo w latach 70. ubiegłego wieku wychowywano nas do życia w „społeczeństwie socjalistycznym”, bo władza była przekonana, że społeczeństwo XXI wieku będzie budowało komunizm. Był nawet przedmiot, który nazywał się „Przygotowanie do życia w rodzinie socjalistycznej”. Ta sama marksistowska historiozofia odbija się dziś czkawką, została tylko przestylizowana.
- Jeśli zgodzimy się, że założenia tej reformy są złe, że jest ona wręcz szkodliwa dla przyszłości społeczeństwa i narodu, to które z jej zrealizowanych już zmian o tym świadczą?
Reklama
- Ideologiczny charakter mają zmiany w podstawie programowej: ograniczenie lekcji historii, marginalizacja wiedzy o kulturze polskiej w programie języka polskiego, faktyczna likwidacja czteroletniego liceum ogólnokształcącego. Następuje ona etapami. Najpierw, wprowadzając niepotrzebne gimnazjum, ograniczono liceum do trzech klas, w których jednak trzeba było zrealizować program czteroletni. Teraz zaś rozpocznie się profilowanie tego liceum. Kształcenie ogólne będzie się teraz kończyć już w pierwszej klasie tej szkoły. A zatem mamy tu konsekwentne dążenie do wyznaczonego celu: w dwóch etapach likwidujemy tę tradycję szkolną, która była podstawą formacji polskiej inteligencji. Być może jest tak, że ten koniec liceum ogólnokształcącego jest też jakimś znakiem końca polskiej inteligencji...
- Kto jest autorem takiej wizji polskiego szkolnictwa?
- O pomyśle profilowania liceum po raz pierwszy usłyszałem od prof. Krzysztofa Konarzewskiego w 2007 r. Kiedy zorientowałem się, że eksperci MEN traktują to poważnie, przeraziłem się. Jako wiceminister zacząłem więc powoływać innych doradców, których potem zwolniła min. Hall. To w tym nowym gremium ekspertów min. Hall zwyciężyła idea profilowania liceum. Na marginesie, warto tu zauważyć, że w uzasadnieniu reform polski rząd z reguły powołuje się na diagnozy i rekomendacje organizacji międzynarodowych - Unii Europejskiej, UNESCO, OECD, Banku Światowego. Możemy stwierdzić, że wpływ tych organizacji na kadry zarządzające oświatą i sposób myślenia ekspertów oświatowych w Polsce jest ogromny. Z pewnością więc to, co mówiono i robiono, było imitacją różnych wzorów podsuwanych z zewnątrz.
- I są to wzory już wdrożone w innych krajach, a w Polsce mamy do czynienia po prostu z bezkrytycznym i bezrefleksyjnym ich kopiowaniem?
Reklama
- Systemy oświatowe w poszczególnych państwach europejskich znacznie się od siebie różnią. W UE nie ma wspólnej polityki oświatowej, poszczególne państwa członkowskie są w tym zakresie suwerenne i troszczą się o tę suwerenność skrupulatnie. Nie znam jednak kraju, który do własnego dorobku oświatowego przywiązywałby tak mało uwagi jak Polska po reformie Handkego. My w tej dziedzinie chcemy być za wszelką cenę „papugą narodów”, prymusem modernizacji imitacyjnej.
- Powierzchownej i nie do końca przemyślanej?
- Tak. Na zasadzie, że jeżeli przeniesiemy mechanicznie jakieś wzory z Holandii czy z Francji, to automatycznie uzyskamy przez to oszołamiające „europejskie” rezultaty. Ale wzory, które gdzie indziej mają zwykle swoje lokalne uzasadnienie, przeniesione na polski grunt, tracą sens. W Polsce modernizatorzy szkoły z opóźnieniem skopiowali przede wszystkim idee zachodniej tzw. nowej lewicy, które w krajach „starej Europy” trafiły do szkół już w latach 70. Stąd ten luzacki i „wolnościowy” styl reformy.
- Tłumaczy się, że zrzucenie ze szkoły wszelkich starych balastów (ograniczenie nauczania historii, literatury, zwłaszcza rodzimej) ma służyć lepszemu przystosowaniu człowieka do życia w nowoczesnym szerokim świecie. Od dawna zresztą podsuwano uczniom tę złotą myśl: „A po co się tego uczyć, przecież to się w życiu nie przyda?”. Dziś pada pytanie: po co komu nauka np. historii...
Reklama
- Po to, że kto nie zna historii, jest skazany na to, żeby ją powtarzać. Świadomość historyczna jest cechą kultury nowoczesnej; historia jako nauka powstała w oświeceniu i umożliwiła ewolucję społeczeństw europejskich w XVIII i XIX wieku. Stała się podstawą dynamiki socjalnej, podstawą stopniowego likwidowania pozostałości społeczeństwa stanowego i tworzenia obywatelskiej, partycypacyjnej demokracji. Historii uczymy się więc po to, żeby podtrzymać dynamikę społeczną i zmiany modernizacyjne, które - właściwie rozumiane - są nam przecież potrzebne.
- A przekonuje się nas, że skoro modernizujemy kraj, to nie musimy się uczyć historii ani innych zbędnych „staroci”.
- Historii zaczęliśmy się uczyć, kiedy odrzuciliśmy mitologię i legendy o Lechu, Popielu i Kraku, który walczył ze smokiem. Reformatorzy walczą z historią w imię nowych mitów. Mówią one, że historia będzie wykładana w wystarczającym zakresie, ale „inaczej”. Młodzież będzie się więc uczyć tylko tego, co ją interesuje...
- To usprawnienie procesu przyswajania wiedzy?
- To wielkie złudzenie. Nauka polega na rozszerzaniu horyzontów, a nikt nie interesuje się tym, czego nie zna. Ograniczenie nauczania historii do monograficznych zagadnień sprawi, że obraz świata młodych będzie się coraz bardziej rozpadał na chaotyczne strumienie niepowiązanych ze sobą informacji. Wydaje się, że tak „wykształcone” pokolenie przestanie już zupełnie rozumieć mechanizmy społeczne, którym samo będzie podlegać.
- Tymczasem właśnie w tym świecie zasypanym bezładnymi informacjami przydałby się - zwłaszcza młodym ludziom - rzetelny przewodnik, którym mogłaby być właśnie dobra szkoła.
Reklama
- Aby spełnić taką rolę, szkoła powinna dawać pewien wspólny dla wszystkich obraz całości. Tymczasem wprowadzenie nauczania w „kanały tematyczne” pogłębi jeszcze izolację społeczną nowej generacji, i tak już bardzo posuniętą. Spowoduje, że w najbliższej przyszłości społeczeństwo polskie zostanie pozbawione języka, którym będzie mogło się porozumieć, nie będzie miało wspólnego zasobu informacji, pojęć, skojarzeń budujących poczucie wspólnoty. Reformatorów to w ogóle nie interesuje albo tego po prostu nie rozumieją.
- Ostatnio mówi się o kryzysie państwa, choć niektórzy nie przyjmują tego do wiadomości. Czy można mówić o kryzysie oświaty jako jego ważnej składowej?
- Tak. Mamy do czynienia z głębokim kryzysem oświaty, który ma wiele wymiarów składających się na ogólny (obecny i przyszły) kryzys państwa. Młodzież zaczynająca studia coraz mniej wie. Praca wykładowcy akademickiego zaczyna więc bardziej przypominać propedeutykę poszczególnych dyscyplin naukowych niż poważną działalność naukowo-dydaktyczną. To jest efekt zaniżenia wymagań maturalnych i równania w dół na wszystkich wcześniejszych etapach edukacji. Ponadto absolwenci naszych szkół nie są przyzwyczajeni do samodzielnego myślenia, na każdym kroku oczekują instrukcji typu: „proszę mi powiedzieć, co ja mam powiedzieć”... Ten lęk przed samodzielnym zabraniem głosu wynoszą ze szkoły.
- Można więc powiedzieć, że ta „luzacka” szkoła mimo wszystko w jakiś sposób tłamsi inwencję młodych ludzi... Nie uciekła od znienawidzonego autorytaryzmu?
Reklama
- Ta szkoła wcale nie jest taka „luzacka”, ponieważ lewica nigdy nie potrafiła się wyleczyć z autorytarnych ciągot. Dlatego, choć w warstwie deklaracji reforma szkolnictwa jest bardzo liberalna, to w praktyce preferuje dość sztywne mechanizmy „urawniłowki”, np. oceny punktowe. Mierzenie wyników w ten sposób nadmiernie formalizuje też relacje międzyludzkie. Uczeń nie jest człowiekiem, osobnym światem, tylko „przedmiotem”, który można różnorako wymierzyć pozycją w „rankingu”. Taka szkoła nie pomaga mu w dojściu do pełni człowieczeństwa, co powinno być prawdziwym celem edukacji. Mówi za to, że wykształcenie służy tylko znalezieniu dobrej pracy, jest środkiem spełnienia aspiracji materialnych, pobudzanych przez reklamę. Ale i tej obietnicy - jak to już dzisiaj widzimy - nie może spełnić. Przy całej tej sentymentalnej propagandzie rzeczywistość szkolna jest zimna...
- Czyli prawie dosłownie „cool”!
- Nie tylko „cool”, czyli chłodna, lecz zimna, zmrożona. Polska szkoła jest dziś zimnoautorytarna, nieprzyjazna, zuniformizowana; wszyscy starają się myśleć jak wszyscy, mimo indywidualizmu zawartego w obowiązującej ideologii.
* * *
Dr hab. Andrzej Waśko - literaturoznawca, pracownik Wydziału Polonistyki UJ oraz Instytutu Kulturoznawstwa Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie